Marek "Spider" Pająk (Vader): Tourlife - Episode 4

Marek "Spider" Pająk (Vader): Tourlife - Episode 4

25 marca 2019, 10:00
autor: Marek Pająk

Jak wiadomo każdy człowiek przeżywa w swoim życiu chwile, które pozostają w pamięci na długie lata. Są to momenty dobre jak i złe. Sytuacje które, na co dzień, nam sie nie zdarzają. Elementy przygody czy jakieś istotne fakty. Po wizycie z zespołem w Las Vegas mieście pełnym blasku przepychu i pieniędzy, przyszedł czas na coś totalnie innego.

Dzień rozpoczął się dla nas fatalnie i był jednym z najdłuższych dni w moim życiu. Wcześnie rano obudził mnie głos, a tak naprawdę krzyk "Everybody out, bus in the fire!". Przez milisekundę pomyślałem, że chyba śnie! Energicznie odsłaniając kotarki swojej małej sypialni zobaczyłem w korytarzu kłęby dymu i światło w oddali. W tym samym momencie wszyscy inni też zerwali się z łóżek. W sekundę udało mi się wrzucić na tyłek spodnie dresowe, zabrać portfel i paszport oraz plecak z laptopem. Po kolejnych piętnastu sekundach, podążając w kierunku jasnej poświaty byłem już na zewnątrz, poza autobusem.

 

[img:1]

[img:2]

 

Momentalnie poczułem jakby ktoś zesłał mnie na pustynię. Przez pierwsze sekundy nie byłem w stanie otworzyć oczu. Było tak jasno od słońca, że moje źrenice nie potrafiły jeszcze rozróżniać kształtów. Po chwili wzrok powoli przyzwyczaił się do nowego środowiska i zobaczyłem nasz autokar na poboczu. Z pojazdu wydobywały się kłęby dymu, jakby ktoś racę w środku odpalił. Towarzyszył temu smród spalenizny. Na szczęście ognia nie zauważyłem. Od kogoś dowiedziałem się, że spaliła się turbina w silniku. Rozglądnąłem się dookoła na otaczającą nas pustynie i uświadomiłem sobie, że mamy przerąbane. I to cholerne słońce, które coraz bardziej zaczęło palić w twarz.

Kierowca wezwał pomoc drogową, ale już wiedzieliśmy, że szybko się stąd nie wydostaniemy. W końcu podróżujemy dużym autobusem z przyczepą, a nie jakąś osobówką. Żeby uciągnąć taki zestaw trzeba mieć nie lada sprzęt. Chłopaki zadzwonili również po ekipę mechaników z nadzieją, że może uda się naprawić silnik na miejscu. Jedyne co nam pozostało to czekać na jednych i drugich. Mieliśmy dużo czasu. Przypomniało mi się, że robiłem dwa dni temu pranie i stwierdziłem, że warto by wykorzystać sytuację i pogodę. Wyciągnąłem z dolnego pokładu moje niewyschnięte pranie i postanowiłem je dosuszyć na słońcu.

 

[img:3]

[img:4]

 

W końcu, po jakimś czasie pojawił się pierwszy patrol policji. Wytłumaczyliśmy, że czekamy na mechaników, którzy powinni niedługo przyjechać. Chwilę po tym ekipa była już na miejscu. Niestety po długiej walce, ze względu na brak odpowiedniego sprzętu nie udało się im naprawić turbiny na miejscu i czekało nas holowanie do warsztatu do najbliższej miejscowości. Ze względu na gabaryt naszego pojazdu, specjalny holownik był dostępny dopiero wieczorem, tak więc czekał nas piknik na pustyni Nevada. Powoli zbliżały się godziny popołudniowe. Autokar niczym piekarnik rozgrzał się do czerwoności. Siedzieliśmy jak w saunie bez koszulek w krótkich spodenkach. Nasze zapasy wody szybko się kurczyły. Utknęliśmy w takim miejscu, że nie było nawet zasięgu GSM. Nie było jak zadzwonić czy skorzystać z internetu. Moje pranie było już suche jak pieprz.

Pod wieczór pojawił się jeszcze jeden partol autostradowy. Funkcjonariusz zapytał się czy czegoś nie potrzebujemy, ponieważ może nas zawieść do miasta na zakupy. Ustaliliśmy, że potrzebujemy wodę i coś do jedzenia. Zapewne jest jakiś McDonald's przy wjeździe do miasta. Padło pytanie kto jedzie? I w tym momencie nastała cisza ;). Nikt się nie wyrywał na wycieczkę radiowozem. Ha ha... czyżby chłopcy mieli jakiś "record" w papierach? Po dłuższej chwili ogólnego milczenia zgłosiłem się na ochotnika. Ale powiedziałem, że sam nie pojadę. Wziąłem więc naszego lokalnego kowboja i przy okazji świetnego dźwiękowca Jefa. Nasz kolega to Amerykanin z rosyjskim korzeniami. No i ma na nazwisko Ivan. Więc pomyślcie co może się stać Polakowi i Ivanowi na amerykańskiej ziemi. NIC! ;)

 

[img:5]

[img:6]

 

Poszliśmy więc z Szeryfem do radiowozu. "Rozsiedliśmy się" na tylnej kanapie Forda Interceptora, który tak naprawdę był niczym innym, jak zwykłą klatką. Miejsce na nogi zajmowała blacha. Drzwi okratowane z blachą. Poczułem się trochę jak bym coś przeskrobał. Z przodu było już dużo lepiej. Za kuloodporną szybą siedział sobie Pan z laptopem na wysięgniku oraz karabinem maszynowym przymocowanym pomiędzy fotelami. Pomyślałem sobie - no dobra, jedziemy. Niestety zanim gdziekolwiek ruszyliśmy, musieliśmy odwalić trochę papierkowej roboty. Okazało się, że procedury wymagają wpierw „krótkiego" interview.

Tak więc, kolega Ivan zaczął opowiadać cały swój życiorys począwszy od danych, adresów po nazwiska panieńskie matki, itp. Wszystko to było wprowadzane do komputerka. Trochę taki check-in w hotelu tylko bez skanowania paszportów ;). Pomyślałem sobie no będzie wesoło jak zacznę mu opowiadać o sobie. Ha ha. I tak też było. Nazwisko i imię jakoś przeszło. W momencie kiedy poleciałem z adresem "ul. Szczęśliwa" Pan porucznik zapytał dyskretnie czy możemy podać adres kolegi. Po zakończeniu procedury roześmiani ruszyliśmy w podróż. Zbliżając się do miasta złapałem zasięg i równie dyskretnie zadzwoniłem do rodziny.

 

[img:7]

[img:8]

 

Podjechaliśmy w końcu do lokalnego sklepu przy stacji benzynowej, gdzie znajdował się również Burger Kong ;). Miałem już przygotowane wcześniej zamówienie na stosy bułek, Coca-Coli i Nugetsów. Na samoobsłudze wzięliśmy zgrzewkę wody. Rozglądając się po półkach w głowach naszych zaczęła miotać się myśl, a co z napojami trochę bardziej procentowymi? Poczułem się jak obsrany nastolatek, bo z jednej strony każdy w autobusie zapewne ma ochotę w na zimne piwo, a z drugiej sytuacja mogła być trochę niezręczna. Dlatego też mieliśmy poważny dylemat przy kasie czy przejdzie piwo w radiowozie. Ale w sumie to nie my prowadziliśmy i potraktowaliśmy to jako element prowiantu. W końcu nie samą bułką i wodą człowiek żyje. Wracając z zakupami do auta zobaczyliśmy niewesołą minę funkcjonariusza. Ale cóż, było już zapłacone ;). Ruszyliśmy w drogę powrotną. Zajechaliśmy do autobusu na „bombach".

Ekipa siedziała w oknach i czekała na nas jak na wybawców. Wypakowaliśmy dyskretnie ładunek. Po krótkiej rozmowie z Szeryfem pożegnaliśmy się i podziękowaliśmy za pomoc. Zaczęło się party. Tak spędziliśmy czas aż do zmroku. Gdy za oknem zapadła ciemność, bezpieczniej było trzymać się blisko autobusu. Podobno w okolicy grasowały dzikie zwierzęta.

 

[img:9]

[img:10]

 

Około godziny dziesiątej w nocy przyjechał wielki holownik z wysięgnikiem. Na początku musieli chyba coś jeszcze odpiąć w silniku, bo rozebrali dokumentnie lożę, aby dostać się do komory. Po chwili pojawił się jeszcze jeden problem - okazało się, że nie można podróżować autobusem w momencie holowania. Ale chyba ktoś przymknął na to oko, ponieważ po jakimś czasie unieśliśmy się wraz z maszyną, opierając się tylko na tylnych kołach. Ruszyliśmy do miasta. Ekipa fachowców ze swoim sprzętem i mobilnym warsztatem już na nas czekała na miejscu. Tej samej nocy autobus był w naprawie, a że miałem koję najbliżej loży, pod którą znajdował się silnik, więc słyszałem wszystkie działania, które nie dawały szansy zasnąć. Późną nocą wybraliśmy się z ekipą do pobliskiej knajpy, aby coś zjeść. Po powrocie panowie wciąż walczyli z usterką. Ja w końcu zasnąłem.

Nad ranem udało się zakończyć serwis i w końcu mogliśmy ruszyć dalej. Niestety przepadł nam koncert w Salt Lake City, dlatego też udaliśmy się prosto do Denver. Po tej naprawie autobus szedł jak burza. Czekały nas kolejne atrakcje w postaci gór. Aura z palącego słońca i pustkowia przemieniała się w zieleń. To była bardzo długa trasa, mieliśmy bardzo dużo kilometrów do zrobienia po krętych drogach. Wraz z wzrostem przejechanych kilometrów wzrastała wysokość położenia. Silnik zaczął się grzać. Trzeba było się zatrzymywać, aby ostudzić maszynę, dlatego też podróż ciągnęła się w nieskończoność. Ale najważniejsze, że jechaliśmy do przodu! Siedząc przez dłuższy czas koło kierowcy, w szoferce zauważyłem pierwsze oznaki śniegu na szczytach gór.

 

[img:11]

[img:12]

 

Powoli zbliżaliśmy się do celu. Na ostatnim etapie zatrzymaliśmy się, aby zobaczyć piękną panoramę gór skalistych. Została nam ostatnia wyżyna, na którą ledwie się wdrapaliśmy. Potem już ostatnia prosta z górki i wjechaliśmy do ogromnego tunelu Eisenhovera. Pod wieczór dotarliśmy do Denver, gdzie w klubie Bluebird mieliśmy zagrać nasz kolejny koncert. Tego dnia spotkaliśmy naszych znajomych z Europy mieszkających w Denver, z którymi podzieliliśmy się naszymi przygodami.  Po udanym i wyczekanym koncercie, poczuliśmy znowu wiatr w żagle. Teraz już musi być OK!  Nasza wizyta w Denver była dosyć krótka, ponieważ nazajutrz musieliśmy czym prędzej dostać się do Kansas City.

W Kansas mieliśmy kolejny festiwal, a je zdążyliśmy już znielubić. Zawsze wiąże się z nimi sporo problemów. Dużo zamieszania i ludzi wokół spowodowała że spędziłem czas poza klubem. Postanowiłem trochę rozruszać kości, ostatnie dni spędziliśmy głownie w podróży lub w serwisie. Samego koncertu za bardzo nie pamiętam. Chyba poczułem już zmęczenie tym wszystkim i zapragnąłem powrotu do domu. Na szczęście powoli zbliżaliśmy się do końca trasy a przed nami zostały już tylko 3 miasta m.in. Chicago i New York.

 

[img:13]

[img:14]

 

Życie w trasie to niekończąca się parabola wzlotów i upadków. Wyjeżdżając z domu nie możesz się doczekać pierwszego gigu, a pod koniec miesiąca marzysz o powrocie do domu i spotkaniu z rodziną. Trzeba mieć dużo cierpliwości i pokory, aby znieść trudy z tym związane. Raz jesteś królem życia, aby potem poczuć twardą rzeczywistość. Po dosyć trudnym okresie w podróży przyszedł czas na pozytyw. Pojutrze gramy dla naszych znajomych i rodaków w Chicago :). Będą niespodzianki i Polskie akcenty, ale o tym już opowiem w następnym odcinku!

 

Zobacz także:

 

 

Pozostałe poradniki
Co się liczy w 2024? Zestawienie procesorów gitarowych Używasz modelera i zastanawiasz się, czy twój sprzęt dalej „daje radę”? A może chcesz zrobić pierwszy krok w stronę świata cyfry i nie wiesz od czego warto zacząć? Zapraszamy do zapoznania się z zestawieniem procesorów gitarowych, które...
Free VST! Darmowe wtyczki dla gitarzystów W niniejszym poradniku postaramy się zagłębić w świat darmowych wtyczek – bo darmowy już dawno przestał oznaczać byle jaki. Postarajmy się zadać sobie pytanie, jakie pluginy potrzebne są gitarzyście i co oferują.
Jak ugryźć cyfrę? Stosowanie procesorów na żywo Z całą pewnością procesory gitarowe zrewolucjonizowały sposób w jaki patrzymy na nagrywanie gitary. Nie da się również zaprzeczyć, że te małe cyfrowe skrzynki są coraz mocniej obecne na scenach, zarówno tych dużych, średnich jak i...
PORADNIK: Nagłośnienie gitary od podstaw. Co na początek? Zaczynasz przygodę z gitarą elektryczna? A może już grasz, ale „na sucho”, a wiesz, że trzeba w jakiś sposób instrument ten nagłośnić? Spróbuję Wam przybliżyć kilka podstawowych sposobów, które możecie użyć w domu lub w warunkach próby,...
Po co komu lutnik we współczesnym świecie? Lutnik – magiczne słowo od wieków rozpalające wyobraźnię muzyków na całym świecie. Ale jak ta profesja odnajduje się w XXI wieku ? Czy w  dobie tutoriali na YouTubie i setek firm oferujących każdy możliwy instrument profesja ta  ma...
Jaki wzmacniacz do gitary akustycznej? (porady eksperta) W tym odcinku doradzamy na co zwrócić uwagę przy wyborze wzmacniacza do gitary akustycznej. Ba! Czy w ogóle nam jest on potrzebny? O poradę zwróciliśmy się do naszego wieloletniego eksperta w dziedzinie gitar. Zapraszamy