Wywiad na pożegnanie - rozmawialiśmy z Krzysztofem Cugowskim

Wywiad na pożegnanie - rozmawialiśmy z Krzysztofem Cugowskim

15 września 2014, 12:00
autor: Michał Bigoraj

[img:1]

Legendarna Budka Suflera to jeden z najbardziej znanych polskich zespołów muzycznych. Po trwającej 40 lat karierze, z końcem tego roku formacja zamyka działalność. Na stałe. Z Krzysztofem Cugowskim, wokalistą zespołu, rozmawiał Michał Bigoraj.

 

Michał Bigoraj: Podobno rok temu byli Panowie w Kostrzynie prywatnie, by z bliska przyjrzeć się, jak wygląda Przystanek Woodstock. Kiedy rozpoczęły się rozmowy na temat Panów występu na tym festiwalu? Czy we wcześniejszych latach nikt nie wyszedł z takim pomysłem?

 

 

Krzysztof Cugowski: Nie było takich pomysłów. W ubiegłym roku sam Tomek (Tomasz Zeliszewski, perkusista i menedżer zespołu - przyp. M.B.) pojechał na rekonesans, by zobaczyć, jak to wygląda. Myśmy grali na wielu, nieładnie mówiąc, spędach i tak liczna publiczność nie była nam nigdy obca.

Kiedyś pod Krakowem graliśmy chyba dla większej ilości ludzi. Było to ramach organizowanej przez RMF FM „Inwazji Mocy” na lotnisku w Nowej Hucie (Lotnisko Kraków - Pobiednik Wielki, a na koncercie 26 sierpnia 2000 r., z udziałem także Johna Portera, zespołu Brathanki i głównej gwiazdy imprezy, grupy Scorpions, było wg różnych szacunków ok. 700-800 tys. osób - przyp. M.B.) i tam według szacunków było 700 tysięcy ludzi. To poważne mrowie jest, to robi kolosalne wrażenie. Uważaliśmy, że powinniśmy zagrać na Woodstocku ze względu na to, że od kilku lat gramy koncert „Cień wielkiej góry”, absolutnie stricte rockowy, bez żadnych stylistycznie innych utworów. I postanowiliśmy - oczywiście po decyzji Pana Owsiaka - że zagramy w tym roku.

 

M.B.: A dlaczego trzeba było aż 20 edycji Przystanku, żeby Budka na nim wystąpiła? Jest to tym bardziej dziwne, że Jurek Owsiak wielokrotnie podkreślał, jak ważna jest dla niego twórczość zespołu, a zwłaszcza „Cień wielkiej góry” (1975 r.), która to płyta, jak powiedział także podczas tegorocznego Przystanku, ukształtowała jego muzyczne gusta.

 

 

K.C.: Nie mam pojęcia. Należy zapytać Pana Owsiaka. Szczęśliwe było to, że w tym roku była podwójna rocznica, bo nasze 40-lecie i 20-lecie Przystanku Woodstock, tak że to się wszystko ładnie złożyło.

 

M.B.: Wspominał Pan o płycie „Cień wielkiej góry” i o tym, że zespól gra koncerty, na których prezentuje w całości materiał z tego debiutanckiego albumu. Występ Budki na Przystanku także miał być w takiej formule, a jednym z inicjatorów takiego pomysłu był Piotr Metz. Projekt jednak trochę się rozwinął, przecież na koncercie nie zagrali Panowie repertuaru tylko z tej płyty, nie zabrakło także specjalnie zaproszonych gości (Mieczysław Jurecki, Felicjan Andrzejczak, Piotr i Wojtek Cugowscy).

 

 

K.C.: Rzeczywiście, Piotr Metz był niejako ojcem naszego występu na Woodstocku. Potem dowiedzieliśmy się troszkę szczegółów i teraz wiemy, że to głównie on „chodził” w związku z tym koncertem. Ponieważ Piotr zna nas i zna repertuar z „Cienia wielkiej góry”, jemu nie trzeba tłumaczyć, że my oprócz piosenek popowych czy pop-rockowych, które gramy od jakiegoś czasu, mamy w repertuarze utwory stricte rockowe, i to nie najprostsze. Mogliśmy się z nimi spróbować zmierzyć z materią, czyli publicznością Przystanku Woodstock.

 

[lupa:1]

Krzysztof Cugowski podczas koncertu Budki Suflera na 20. Przystanku Woodstock (w tle Romuald Lipko i Mieczysław Jurecki) - fot. Piotr Barbachowski. Zdjęcie dzięki uprzejmości Fundacji WOŚP.

 

M.B.: Czy występ na Przystanku Woodstock, przed jedną z największych i najlepiej muzycznie wyedukowaną widownią, był dla Panów wisienką na torcie trwających od początku tego roku obchodów 40-lecia działalności, ale przede wszystkim pięknym akcentem na zakończenie kariery i pożegnaniem z najliczniejszą festiwalową publicznością?

 

 

K.C.: Myślę, że niekoniecznie. Był przede wszystkim pokazaniem młodej publiczności, bo trzeba sobie powiedzieć jasno, że publiczność Przystanku Woodstock to głównie ludzie młodzi, naszej dawnej twórczości. Sądzę, że dla przeważającej większości tych ludzi repertuar, który zagraliśmy, był niespodzianką, i na pewno takiej Budki Suflera nie znają. I dlatego jest chyba naszym sukcesem, że oni ten repertuar w pewnym momencie zaakceptowali i reagowali na niego doskonale.

Nie mówię oczywiście o piosence „Jolka, Jolka pamiętasz”, która jest przebojem znanym przez małych i dużych, ale np. suita „Szalony koń” (z płyty „Cień wielkiej góry” - przyp. M.B.) to jest bardzo trudna muzyka. Komuś może się wydawać, że jest inaczej, natomiast jest to muzycznie i technicznie bardzo trudna muzyka. To, że oni to przyjęli, sprawia, że jestem pod ogromnym wrażeniem.

 

M.B.: Tym bardziej zatem taki występ aż prosi się o wydanie go na DVD. Planowane jest ono na listopad tego roku. Jaki będzie Panów udział w powstawaniu tego materiału? Ile mają Panowie do powiedzenia przy produkcji?

 

 

K.C.: Mamy wszystko, ponieważ jesteśmy współwydawcami tego koncertu i mamy oczywiście wpływ na tzw. zgranie. Może mniej na obraz, bo jest już on nakręcony i inny nie będzie, natomiast dźwięk był nagrywany wielośladowo i zgrywamy to tak, by na płycie było bardzo atrakcyjnie. Mam nadzieję, że tak będzie.

 

M.B.: Zarówno na koncercie woodstockowym, jak i na tym, który oglądałem w lubelskiej Hali Globus (11 kwietnia) byłem pod wrażeniem występu Mieczysława Jureckiego i Felicjana Andrzejczaka. Pierwszy na scenie zachowywał się tak, jakby w ogóle nie miał 11-letniej przerwy we wspólnych występach z Budką, drugi natomiast tradycyjnie przepięknie i niezwykle emocjonalnie zaśpiewał „Jolka, Jolka pamiętasz”.

 

 

K.C. Cóż. Nic dodać, nic ująć. Mietek jest jednym z najdłużej grających z nami muzyków w historii, oczywiście z dużymi przerwami, ale pierwszy raz zaczął grać z nami w połowie lat 80., tak mi się wydaje (po raz pierwszy basista dołączył do Budki w 1981 r. - przyp. M.B.) i grał chyba 4 razy (Jurecki grał w Budce, z przerwami, w latach 1981-2003 - przyp. M.B.). Jesteśmy z nim w bardzo dobrych stosunkach nie tylko muzycznych, lecz także towarzyskich.

Zresztą kilka dni temu graliśmy na jego festiwalu „Solo Życia” (29 sierpnia Budka zagrała na organizowanym przez Jureckiego festiwalu w Muszli Koncertowej Ogrodu Saskiego w Lublinie - przyp. M.B.), który jest jego dzieckiem i też obchodził okrągłą rocznicę (10. edycja festiwalu i 40-lecie pracy artystycznej Mieczysława Jureckiego - przyp. M.B.). My z kolei zapraszamy go na tego typu imprezy jak Woodstock czy koncert lubelski. 18 września na Placu Zamkowym w Lublinie także będzie z nami grał. I on nas zaprasza na podobne swoje imprezy. Natomiast Felek ma trzy wielkie przeboje, zwłaszcza oczywiście „Jolkę…”, którą dość często śpiewa, występując z nami gościnnie. To jest ogromy przebój i tyle (śmiech).

 

[lupa:2]

Krzysztof Cugowski podczas koncertu Budki Suflera na 20. Przystanku Woodstock (w tle Mieczysław Jurecki) - fot. Piotr Barbachowski. Zdjęcie dzięki uprzejmości Fundacji WOŚP.

 

M.B.: Zgoda, ale w tym roku oprócz „Jolki…”, „Czasu ołowiu” i „Nocy komety”, bo z pewnością o te utwory Panu chodziło, dodatkowo na koncertach w ramach pożegnalnej trasy świetnie radzi sobie z utworami śpiewanymi w oryginale przez śp. Romualda Czystawa („Nie wierz nigdy kobiecie” i „Za ostatni grosz”). Jak Pan ocenia jego interpretacje tych piosenek?

 

 

K.C.: Wie Pan, to nie mnie oceniać. Felek jest bardzo doświadczonym, rutynowanym, świetnym wokalistą i nie moją sprawą jest jego ocenianie. Na pewno robi to bardzo dobrze i tutaj nic dodać, nic ująć. Gdyby nam się to nie podobało, to nie proponowalibyśmy mu, by to śpiewał.

 

M.B.: Czemu wśród zaproszonych na Woodstock gości zabrakło kobiet, które współpracowały w przeszłości z Budką i często występowały z zespołem przy okazji rocznicowych koncertów: Urszuli i biorącej udział w niektórych tegorocznych koncertach Izabeli Trojanowskiej? Czyżby jej budkowy repertuar nie pasował do konwencji koncertu?

 

 

K.C.: A wyobraża Pan sobie Izabelę Trojanowską na Woodstocku (śmiech)? Bo ja nie.

 

M.B.: Widziałem już tutaj choćby Justynę Steczkowską, więc sądzę, że i pani Trojanowska by się odnalazła, a już Urszula to na pewno!

 

 

K.C.: Możliwie, ale mam wątpliwości.

 

M.B.: Jednym z gości, którego mi brakowało, był Marek Raduli, z którym rozmawiałem w 2010 r. Bardzo doceniał współpracę z zespołem i podkreślał, jak dużą inspiracją była dla niego twórczość grupy, zwłaszcza „Cień wielkiej góry”, ale na pytanie o swoje przyczyny odejścia z zespołu powiedział mi:

 

Ten zespół grał solidnie po skompletowaniu nowego składu ze mną i Mietkiem Jureckim. Ta idea, która wtedy zaczęła się krystalizować, sprawiła, iż przez 5 lat graliśmy naprawdę dobrą muzykę, głównie repertuar z lat 70. i 80. Później przytrafiło się cudowne „trafienie”, którego zespół nie wykorzystał. Mam na myśli oczywiście płytę „Nic nie boli, tak jak życie” (1997 r. - przyp. M.B.). Była to naprawdę udana, rzetelna pop-rockowa płyta. To nie był album przygotowany pod kątem komercyjnego sukcesu. To, że ten sukces się pojawił, to właśnie wspomniane „trafienie”. Po tym sukcesie zespół mógł sobie pozwolić na to, by się zastanowić i wybrać, jaką drogą pójść dalej. Odniósł sukces, był u szczytu. Mógł więc pomyśleć artystycznie, nie komercyjnie.

 

Mnie w tym zespole uderzyło to, że kolejna płyta, a więc „Bal wszystkich świętych” (2000 r. - przyp. M.B.), to była matryca. To było największe rozczarowanie, jakie przeżyłem z tym zespołem. Grupa nie chciała bowiem myśleć artystycznie, a w kategoriach tego, by „wycisnąć” jak najwięcej z sukcesu poprzedniczki. Po prostu pójść za ciosem, jota w jotę. Tam był taki numer, to teraz go skopiujmy. Byłem zszokowany tą postawą, dlatego odszedłem z zespołu.

Marek Raduli

 

Podobne zdanie ma też wielu fanów oraz krytyków i pomimo komercyjnego sukcesu wspomnianej płyty, bardziej ceni zespół za wcześniejsze dokonania, szczególnie te w latach 70., w których śmiało czerpał z rocka progresywnego, a nawet rocka symfonicznego. Także za solidnie rockowe lat 80., w których z powodzeniem współpracował m.in. ze wspomnianymi wcześniej artystami.

 

 

K.C.: To Panu powiem tak: Ja się może zgadzam z częścią opinii Marka Radulego, bo jest to opinia właściwe słuszna. Natomiast nasz skręt w stronę muzyki pop spowodował, że z zespołu znanego, ale znanego powiedzmy tylko wąskiemu gronu fanów muzyki rockowej, i zespołu - który oczywiście nie przymierał głodem i nie miał problemu z egzystencją - ale któremu nie towarzyszył żaden „szał”, staliśmy się zespołem znanym przez wszystkich, plus jeszcze zarobiliśmy, biorąc pod uwagę naszą branżę muzyczną, dość duże pieniądze. Wie Pan, mogłem sobie pozwolić na wybudowanie domu w wieku 50 lat…

Czy ja wiem, czy to jest zdrada idei rockowej? Jakbym tego nie zrobił, to może dziś byśmy nie rozmawiali, pewnie tak by było, bo do dziś nie udałoby nam się grać. Dosyć często spotykam kolegów z innych zespołów, którzy w sposób ortodoksyjny podchodzą do swojej kariery. Ja to szanuję, bo szanuję ludzkie wybory. Wybrali drogę konsekwentnego rockowego grania bez żadnych skrętów. Szanuję tego typu wybory, tylko patrzę na tych ludzi i część z nich jest rozbitkami życiowymi. Ja bym chyba nie chciał ani dla swoich kolegów, ani dla siebie takiej sytuacji, w której musiałbym się zastanawiać nad tym, czy mnie będzie stać na książki dla dzieci czy na cokolwiek. To jest bardzo smutne.

Rynek rockowy w Polsce nie istnieje. Istnieje nisza, w której jest trochę zespołów rockowych o różnych możliwościach technicznych i przede wszystkim kompozycyjnych, które finansowo cienko przędą. Niestety, nic na to nie poradzimy. Możemy się zżymać, ale taki mamy rynek. My nie żyjemy w Ameryce albo w Anglii, gdzie rynek rockowy jest potężny do dzisiaj. Gdzie zespoły, które nam się w Polsce wydają nieznane i niszowe, świetnie sobie radzą. Tam jest rynek. I tak jak mówię: Za cenę bycia konsekwentnym i trzymania się ortodoksyjnie jakiejś linii… Ja to szanuję, natomiast nie chciałbym tego robić, bo życie jest jedno i eksperymentowanie na własnym życiu nikomu na dobre nie wyszło.

 

[lupa:3]

Krzysztof Cugowski podczas koncertu Budki Suflera na 20. Przystanku Woodstock (na pierwszym planie Tomasz Zeliszewski) - fot. Piotr Barbachowski. Zdjęcie dzięki uprzejmości Fundacji WOŚP.

 

M.B.: Inna sprawa, że przesadą jest mówienie o płycie „Nic nie boli, tak jak życie”, że jest płytą stricte popową. O ile pamiętam, sukces „Takiego tanga” samych Panów zaskoczył, gdyż w momencie wydania albumu na okładkach płyt i wówczas jeszcze kaset magnetofonowych była wyeksponowana informacja, że zawiera „Jeden raz” i to miał być potencjalny hit.

 

 

K.C.: Słusznie Pan mówi. To nie było tak, że my w sposób świadomy i z pełną premedytacją wiedzieliśmy, że „Takie tango” to będzie taki hit…

 

M.B.: Tak wyszło.

 

 

K.C.: Dokładnie. To jest najlepsze określenie. Tak jak Pan powiedział, lokomotywą płyty miała być zupełnie inna piosenka! Wydawało się nam, że to będzie „Jeden raz”, a okazało się coś innego. Zdarzyło się coś, co nas zaskoczyło. Przed wydaniem płyty wyjechaliśmy do Australii, w której graliśmy przez dwa miesiące. I później wróciliśmy na trasę z RMF FM, to był 1997 rok, maj albo czerwiec (30 czerwca - przyp. M.B.) i pierwszy nasz koncert, na wspomnianej wcześniej „Inwazji Mocy”. Graliśmy w Lesznie na Stadionie. Przylecieliśmy dosłownie dwa dni wcześniej i nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Zdawaliśmy sobie sprawę, że „Takie tango” jest przebojem, ale jak zagraliśmy to w Lesznie, to zobaczyliśmy, że publiczność zwariowała!

Dla nas to było pytanie: co się stało? Przecież przez dwa miesiące nas nie było. Wracając do tego, co Marek Raduli mówi, papier jest cierpliwy, każdy ma prawo do własnych sądów, a ja nie komentuję tego, co on powiedział. Z częścią rzeczy się zgadzam, z częścią nie. Natomiast to tak wyszło. Powtórzę Panu, że gdyby nie płyta „Nic nie boli, tak jak życie”, to na pewno byśmy ze sobą nie rozmawiali, bo zespół nie „dojechałby” do 40-lecia, to w ogóle nie ma o czym mówić. Po prostu ze względów ekonomicznych. Jak słusznie Marek powiedział, był to gigantyczny strzał i gigantyczny przebój.

 

M.B.: Z innej beczki. Czemu grupa nigdy nie zdecydowała się na projekt w konwencji „Budka Suflera Symfonicznie”, nagrywając płytę i koncertując z muzykami klasycznymi i przedstawiając repertuar Budki w symfonicznych aranżacjach? Wprawdzie pod koniec XX wieku zespól nagrał album z akompaniamentem orkiestry symfonicznej, ale były to akustyczne aranżacje. W swojej karierze grupa odważnie sięgała zaś choćby po instrumenty smyczkowe. Wydaje mi się, że wiele utworów Budki świetnie by się sprawdziło w tej konwencji.

 

 

K.C.: Prawdopodobnie tak, ale… Wielu rzeczy nie zrobiliśmy. Z różnych powodów, niekiedy zupełnie prozaicznych, niekiedy nie. Po prostu nie zrobiliśmy tego i już nie zrobimy (śmiech).

 

[lupa:4]

Koncert Budki Suflera na 20. Przystanku Woodstock - fot. Michał Bigoraj

 

M.B.: To a propos rzeczy, których Panowie nie zrobili. Dlaczego nie powstała książka o Budce Suflera? Zwłaszcza w tym roku moment na takie wydawnictwo wydaje się być najlepszym z możliwych.

 

 

K.C.: To się w tej chwili odbywa. Ta książka będzie. Najprawdopodobniej zostanie wydana w przyszłym roku. Tutaj mogę Pana zapewnić, że pracujemy nad tym (śmiech).

 

M.B.: Zdradzi mi Pan, kto będzie autorem? Sam bym się chętnie tego podjął, ale widzę, że ktoś mnie uprzedził (śmiech).

 

 

K.C.: To będzie niespodzianka, ale ktoś dobrze znany i nie z branży muzycznej.

 

M.B.: W sierpniu i wrześniu aktywnie spędzają Panowie czas w rodzinnym Lublinie i okolicach. Mam tu na myśli choćby wspomniany gościnny udział w festiwalu „Solo Życia” - który także miałem przyjemność oglądać, Zlot Fanów Budki Suflera w Nałęczowie (27-29 sierpnia), ale przede wszystkim zaplanowany na 18 września wielki pożegnalny koncert w Lublinie, który odbędzie się Placu Zamkowym pod hasłem - tytułem utworu „Memu miastu na do widzenia”. Czego możemy się na nim spodziewać innego względem tegorocznych występów, w ramach pożegnalnej trasy, na których zespół prezentuje przede wszystkim przekrojowy repertuar w konwencji „best of”?

 

 

K.C.: Na pewno będą goście, których nie było dotychczas. Niech to będzie niespodzianka jacy. Będą to goście zagraniczni (teraz już wiemy, że będą to Ray Wilson i ukraiński zespół S.K.A.Y. - przyp. M.B.). Zdecydowanie. Oprócz tego Mietek Jurecki, moi synowie (także Felicjan Andrzejczak, Joanna „Ruda” Czarnecka z zespołu Red Lips oraz Lubelska Federacja Bardów - przyp. M.B.).

 

M.B.: A repertuar?

 

 

K.C.: Będzie pomieszany, a więc utwory z „Cienia wielkiej góry” z innymi przebojami, co jest naturalne. To będzie nasz koncert pożegnalny, więc będziemy chcieli posłużyć się szerokim repertuarem. Nie tylko rockowym.

 

[lupa:5]

Autor z Krzysztofem Cugowskim - fot. Autor nieznany

 

M.B.: Wspomniane Panie się pojawią?

 

 

K.C.: Boję się, że nie. Wie Pan, to jest tak, że myśmy doszli do wniosku, że owszem były epizody, moi koledzy w latach 80. występowali z tymi Paniami i nie tylko, bo jeszcze były inne (Anna Jantar - przyp. M.B.). Mi się jednak trudno na ten temat wypowiadać, ponieważ mnie przy tym nie było (Cugowski nie był wokalistą Budki w latach 1978-1983 - przyp. M.B.). Repertuar, który był grany dla tych Pań, to nie była chyba normalna Budka Suflera. Oczywiście z historycznego punktu widzenia jest to ok. Myślę, że w Lublinie zagramy w męskim składzie, ale jest na tyle dużo różnych atrakcji, że myślę, iż będzie fajnie.

 

M.B.: Wiem, że planowana jest transmisja w Polsacie koncertu, który 19 października odbędzie się w katowickim Spodku. Woodstockowy koncert oprócz tego, że ukaże się na DVD, będzie także w skrótowej wersji pokazywany w Telewizji Polskiej. Czy do końca roku pojawią się jeszcze jakieś niespodzianki?

 

 

K.C.: Myślę, że to wystarczy. Będzie DVD z Woodstocku, będzie tak jak Pan mówi koncert ze Spodka, który będzie chyba także wydany na CD i DVD. Chyba tyle (śmiech).

 

M.B.: Jak często łapią się Panowie na tym, że żałują decyzji o zakończeniu kariery?

 

 

K.C.: Powiem Panu, że im dłużej trwa ten rok, tym bardziej uważam, że to była bardzo słuszna decyzja. I to jest nie tylko moje zdanie, myślę, że moi koledzy sądzą podobnie. To jest tak jak z życiem człowieka, jak z każdą rzeczą: jeżeli coś się rozpoczyna, to kiedyś się to musi zakończyć.

Teraz jest moment, w którym my jesteśmy absolutnie sprawnymi muzykami, jesteśmy sprawnym zespołem i chcielibyśmy, żeby takimi nas publiczność zapamiętała, a nie jakimiś niedomagającymi staruszkami. Możemy to obejrzeć przy okazji niektórych wykonawców i to nie jest potrzebne. Myślę, że dla nas jest ważne, żeby publiczność zapamiętała nas takimi, jakimi byliśmy przez 40 lat - czyli sprawnym zespołem, który potrafi dobrze wykonać to, co ma do zaproponowania.

 

Rozmawiał: Michał Bigoraj

Pozostałe wywiady
Bądź jak koło - Rozmowa z Theo Katzmanem To jego trzecia wizyta w Polsce, choć drugi występ. Pierwszy mieliśmy okazję podziwiać przy okazji festiwalu Jazz Around nieco ponad rok temu. Tym razem przyjechał promować swój najnowszy krążek – Be The Wheel, na którym znalazło się...
Wywiad ze Stephenem Day podczas Jazz Around Festival 2023 Mieszkający w Nashville młody kompozytor i wokalista Stephen Day swoją popularność zawdzięcza m.in. viralowemu utworowi If You Were the Rain z pierwszego albumu Undergrad Romance and the Moses in Me z 2016 roku. Do tej pory Stephen Day...
Wywiad: Cory Wong dla Infomusic.pl Magnetyczna gra na gitarze, techniczna żywiołowość, wybitny humor i blask bijący ze sceny sprawiły, że Cory Wong stał się niezwykle popularnym artystą ostatnich lat. Muzyk wydał 10 płyt solowych i kilka albumów live. Artysta jest...
Wywiad z Ole Borudem podczas Jazz Around Festival 2023 Ole Børud to norweski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Co ciekawe, zanim trafił w rejony muzyki jazz / soul / west coast  był członkiem heavymetalowych zespołów takich jak Schaliach i Extol. Występował...
Wywiad: Marek Napiórkowski - Jak grać, żeby nas słuchano? String Theory to najnowszy album Marka Napiórkowskiego, czołowego polskiego gitarzysty jazzowego, który z tym właśnie projektem pojawi się na Jazz Around Festival. Kompozycja to wieloczęściowa suita napisana na gitarę improwizującą,...
"Gigantyczne" zmagania z nagłośnieniem Junior Eurowizja 2022 Jak nagłośnić tak duży festiwal jak Eurowizja Junior i to jeszcze 5000 km od Polski? Zapraszamy do wywiadu z Jerzym Taborowskim - szefem agencji LETUS GigantSound, który ujawnia szczegóły tej "gigantycznej" operacji.