Maciej Balcar: "To jest zespół, który nie lubi rutyny ani nudy w swoich dźwiękach"

Maciej Balcar: "To jest zespół, który nie lubi rutyny ani nudy w swoich dźwiękach"

15 października 2015, 12:58

[img:1]

Rozmowa z Maciejem Balcarem, wokalistą zespołu Dżem, a prywatnie miłośnikiem zespołu Dave Matthews Band.

Nie jest tajemnicą, że jesteś prawdziwym fanem zespołu Dave Matthews Band.

Maciej Balcar: Od wielu lat jestem ich ambasadorem w Polsce i tym bardziej się cieszę, że Prestige MJM, firma z mojego rodzinnego Ostrowa Wielkopolskiego ściąga ten zespół do Polski. A ja też mam swój skromny wkład w promocję tego zespołu, chociażby poprzez granie utworów tego wykonawcy na swoich koncertach. A dwie piosenki zostały nawet zarejestrowane przy okazji wydawnictwa „Live Trax 12”, podwójnej płyty koncertowej, gdzie zaśpiewałem m.in. "Lying in the Hands of God" i "Big Eyed Fish".

Kiedy trafiłeś na ich twórczość?

Dave Matthews Band w moim życiu pojawił się równo z moim pierwszym dzieciątkiem, czyli w 1997 roku. I w zasadzie równo z moją pierwszą solową płytą, bo tak naprawdę wtedy czyniłem te nagrania i rzeźbiłem album w studio. To był też okres kiedy dużo czasu spędzałem w Warszawie i poznawałem ciekawych ludzi. W tej grupie znalazł się m.in. Jarek Budnik, który od zawsze był radiowcem. On przyniósł z radia płytę Dave Matthews Band „Before These Crowded Streets” i to była płyta, która regularnie towarzyszyła nam podczas wieczorów brydżowych. Mogliśmy słuchać różnej muzyki, ale prędzej czy później, po którejś z partii, w odtwarzaczu pojawiał się właśnie ten krążek. To był okres, gdy ta płyta była mocno „katowana” (śmiech). Wtedy też pojawiło się najpierw zachłyśnięcie, potem fascynacja, a następnie poszukiwanie tego, co jeszcze Dave Matthews zrobił i jaka jest jego ścieżka życiowa. Im więcej się temu przyglądałem, tym coraz bardziej mnie to wciągało.

Pamiętasz swój pierwszy koncert tego zespołu?

Mój pierwszy koncert to był Dave Matthews z Timem Reynoldsem w Berlinie. Chociaż właściwie pierwszym miał być koncert w Londynie, parę lat wcześniej. Jednak wpadł wtedy występ z moim zespołem Dżem i nie mogłem jechać. Udało się za to dojechać Leszkowi Martinkowi, naszemu menedżerowi. Byłem wówczas podwójnie zły. A jak się potem okazało ta złość była potrójna. Bo to był jeden z ostatnich koncertów Dave Matthews Band w Europie, w starym składzie. Pierwotnego składu tej grupy nigdy nie udało mi się na żywo zobaczyć, ze względu na tragiczny wypadek saksofonisty i współzałożyciela zespołu LeRoi'a Moore'a w 2008 roku. Koncert z Timem Reynoldsem był moim pierwszym koncertem, bardzo fajnym. Było to mega przeżycie. Byłem już na kilku ich występach. Będę oczywiście w Gdańsku, do którego przyjadę prosto z koncertu w Berlinie.

Mały maraton koncertowy szykujesz?

Jestem obserwatorem polskiego fan klubu Dave Matthews Band, śledzę informacje, które tam się pojawiają i wiem, że są osoby, które podczas tegorocznej trasy europejskiej sporo tych koncertów zaliczą. Szczerze mówiąc też sprawdzałem szanse na koncert otwarcia, ale ponakładały się inne rzeczy.

Wiele mówi się o wyjątkowości koncertów Dave Matthews Band? Jakie czynniki mają na to największy wpływ według ciebie?

To jest mnogość wszystkiego co oni robią. Mnogość gatunkowa. Nie ma sensu szufladkować zespołu, bo po prostu się tego nie da. Najlepszym określeniem, jakie zresztą w Stanach Zjednoczonych jest używane w przypadku zespołów grających w ten sposób jest „jam band”. Nomen omen (śmiech). O to chodzi w tym graniu. Niezależnie od tego czego się chwyci, może sobie zrobić taki „jam”. A w którym kierunku ten „jam” się rozwija jest najwspanialszą niespodzianką dla słuchaczy, chociaż trochę obeznanych z tą muzyką. Bo jeśli pozna się charakter grania zespołu, to wtedy dopiero zaczyna się zauważać kunszt i to wszystko co się może wydarzyć na scenie, na naszych oczach. Podejrzewam, że Dave Matthews Band to są muzycy, którzy nawet siebie potrafią czasem zaskoczyć.

I sami mają w tym dużą frajdę.

Tam są pewne szkielety utworów i to się dzieje wokół tego jest kwestią chwili. Tego, gdzie poszybuje ich wyobraźnia. Najbardziej trzeba wyróżnić Dave'a Matthewsa, ale niczego nie da się odmówić Carterowi Beaufordowi, który jest perkusistą absolutnym. W znakomitej większości przypadków perkusiści to są muzycy, którzy grają rytm. A Carter to facet, który gra melodie na perkusji. To co on robi przy pomocy rytmu, jest niesamowite. Zresztą Matthews regularnie uśmiecha się pod nosem jak słyszy jego charakterystyczne zagrywki. To jest zespół, który nie lubi rutyny ani nudy w swoich dźwiękach.

Pozostałe wywiady
Bądź jak koło - Rozmowa z Theo Katzmanem To jego trzecia wizyta w Polsce, choć drugi występ. Pierwszy mieliśmy okazję podziwiać przy okazji festiwalu Jazz Around nieco ponad rok temu. Tym razem przyjechał promować swój najnowszy krążek – Be The Wheel, na którym znalazło się...
Wywiad ze Stephenem Day podczas Jazz Around Festival 2023 Mieszkający w Nashville młody kompozytor i wokalista Stephen Day swoją popularność zawdzięcza m.in. viralowemu utworowi If You Were the Rain z pierwszego albumu Undergrad Romance and the Moses in Me z 2016 roku. Do tej pory Stephen Day...
Wywiad: Cory Wong dla Infomusic.pl Magnetyczna gra na gitarze, techniczna żywiołowość, wybitny humor i blask bijący ze sceny sprawiły, że Cory Wong stał się niezwykle popularnym artystą ostatnich lat. Muzyk wydał 10 płyt solowych i kilka albumów live. Artysta jest...
Wywiad z Ole Borudem podczas Jazz Around Festival 2023 Ole Børud to norweski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Co ciekawe, zanim trafił w rejony muzyki jazz / soul / west coast  był członkiem heavymetalowych zespołów takich jak Schaliach i Extol. Występował...
Wywiad: Marek Napiórkowski - Jak grać, żeby nas słuchano? String Theory to najnowszy album Marka Napiórkowskiego, czołowego polskiego gitarzysty jazzowego, który z tym właśnie projektem pojawi się na Jazz Around Festival. Kompozycja to wieloczęściowa suita napisana na gitarę improwizującą,...
"Gigantyczne" zmagania z nagłośnieniem Junior Eurowizja 2022 Jak nagłośnić tak duży festiwal jak Eurowizja Junior i to jeszcze 5000 km od Polski? Zapraszamy do wywiadu z Jerzym Taborowskim - szefem agencji LETUS GigantSound, który ujawnia szczegóły tej "gigantycznej" operacji.