RELACJA: Slash w Łodzi. Gitarowa uczta za nami. Tak się bawiliście!

RELACJA: Slash w Łodzi. Gitarowa uczta za nami. Tak się bawiliście!

19 lutego 2019, 12:00
autor: Anna Konopka

Łódzki koncert Slasha nie zawiódł fanów rzetelnego rockowego grania. Wszyscy, którzy liczyli na widowisko zapierające dech w piersiach, niekończące się solówki tego gitarowego mistrza, dostali dokładnie to czego oczekiwali, a nawet o wiele więcej. Towarzyszący mu wokalista Myles Kennedy z Alter Bridge i zespół The Conspirators również dali z siebie wszystko. Miłym zaskoczeniem były też występy zespołów supportujących: Phila Campbella i Afromental.

Koncert w Atlas Arenie to była porcja porządnego grania – na wielu płaszczyznach. Dobra zabawa rozpoczęła się na długo przed wejściem na scenę gwiazdy wieczoru. Jako pierwszy support zaprezentowała się grupa Afromental. Tuż pod sceną rozpętała się świetna zabawa w klimatach nie tylko rockowych, ale również hip-hopowych.

 

[img:1]

Slash, fot. Romana Makówka

 

Wkrótce po tym wstępie, po małej przerwie sceną zawładnął Phil Campbell and the Bastard Sons. Ten unikatowy projekt stworzył były gitarzysta Motörhead, który po śmierci Lemmy’ego Kilmistera, założył formację, w skład której weszli przede wszystkim jego synowie: Todd, Dane i Tyla. Wokalistą bandu został Neil Starr, który swoim charyzmatycznym głosem rozkręcił na dobre łódzką publiczność.

Choć artyści zagrali przede wszystkim autorski materiał z debiutanckiej płyty „The Age of Absurdity”, to nie mogło zabraknąć hymnu fanów Motörhead – piorunującego „Ace of Spades”.

 

[img:2]

Phil Campbell, fot. Romana Makówka

 

To jednak brytyjski wirtuoz gitary był najjaśniejszą gwiazdą tego widowiska. Slash czarował publiczność przez ponad dwie godziny solidnego rock and rollowego grania. Czym muzyk m.in. Guns N’ Roses (1985-1966 oraz od 2016 do dziś), zaskarbił sobie umiłowanie fanów?

- Ten koncert jest świetną okazją do zapoznania się z solową twórczością Slasha. Co prawda widziałem go już bez „Gunsów”, ale warto być tu po raz kolejny. Za każdym razem było to bardzo intymne przeżycie, a emocje muzyczne są gwarantowane – mówi Mateusz Lip, dziennikarz muzyczny.

Wśród wyczekujących otwarcia bram Atlas Areny, już po godz. 18.00, spotkaliśmy młodszych fanów muzyki, a nawet całe rodziny.

 

[img:3]

Phil Campbell, fot. Romana Makówka

 

Całymi rodzinami… na Slasha

- Tata mnie zaraził tą muzyką, potem sama się wciągnęłam. Lubię po prostu dobrego rocka – wyjaśnia Marcelina Kubiak, która przyjechała z Warszawy wspólnie z tatą.

- Zaczęło się od Guns N’ Roses. W zeszłym roku byliśmy na chorzowskim koncercie. Dziś jesteśmy tu. Dla mnie to muzyka mojego dzieciństwa, zawsze chciałem być na takim widowisku. Dawniej jednak to nie było takie proste. Czasy na szczęście się zmieniły i okazji do oglądania znanych muzyków jest znacznie więcej. Cieszę się, że córka chce mi towarzyszyć – dodaje pan Marcin, ojciec dziewczynki.

 

[img:5]

[img:9]

Fani Slasha, fot. Anna Konopka

 

Dla wielu fanów, Slash stał się ważny jako gitarzysta zespołu Axla Rose’a.

- Niestety nie udało mi się dotrzeć na ostatni chorzowski koncert, a zespół uwielbiam od lat. Tym razem posłucham Slasha z innymi muzykami, ale moim zdaniem przydałby się cięższy wokal niż ten, którym dysponuje Myles. Ostatecznie jednak nie narzekam, cieszę się, że Slasha zobaczę na żywo – opowiada Łukasz Jakubek, który na koncert zabrał syna, również fana mocnych rockowych brzmień.

 

[img:7]

Slash, fot. Romana Makówka

 

Młody muzyk o Slashu: emocje, oszczędność i precyzja

- Od ośmiu lat ich słucham, a gitarzysta „Gunsów” jest moim wielkim idolem. Między innymi przez niego sam zacząłem grać na gitarze i reaktywowałem swój zespół, w którym gramy w klimatach hard rockowych, progresywnych i psychodelicznych. Nazywamy się Rutyna i pochodzimy z Piaseczna. Bilet na ten koncert dostaliśmy na święta. Lepiej być nie mogło – opowiada Adrian Sierzputowski, który na koncert przyjechał z Olą, swoją sympatią.

- Slasha kocham za umiejętności, bardzo dużo wniósł do muzyki rockowej. Dla mnie pokazał, że można grać wirtuozersko proste i wolne solówki pełne emocji. Używa wielu podciągnięć, pięknych wyszlifowanych uderzeń. Każdy dźwięk jest dobrany oszczędnie, jest precyzyjnie zagrany. To jest sedno gry. Jego image też jest niepowtarzalny.

 

 

Niektórzy podkreślali unikatowe połączenie dwóch muzycznych osobowości – Slasha i Mylesa, jako dwóch interesujących artystów.

- To z pewnością stara szkoła, ale trochę z nowym zacięciem. Wydaje mi się, że ten wokalista wprowadza pewną świeżość w zespół. Dla przykładu Guns N’ Roses też bardzo lubię, ale wydaje mi się, że z Myles’em Slash jest znacznie ciekawszy – uważa Weronika Bogdan z Krakowa.

- Podoba mi się dobór supportów. Afromental nieco się zmienili w przeciągu tych kilkunastu lat. Grali pop, teraz więcej rocka i metalu.

 

[img:8]

Afromental, fot. Romana Makówka

 

Myles Kennedy to magnes, Slash dodatek

Nie wszyscy jednak w Atlas Arenie stawili się głównie dla Slasha.

- Dla mnie opcja jest tylko jedna. I brzmi: Myles Kennedy. Słucham go od lat, śledzę jego karierę z Alter Bridge, a  nawet prowadzę jego polski fanpage. Myles dla mnie jest wszędzie – zdradza Agata Dąbrowa spod Poznania.

- Myślę, że jego koncerty ze Slashem, to jeszcze większa szansa na pozyskania szerszej publiczności, ale osobiście wolę jego występu z macierzystą kapelą. Wydaje mi się, że więcej z siebie daje. Widziałam około sześciu jego występów, m.in. w Berlinie, Katowicach, Warszawie czy Krakowie – wylicza z uśmiechem.

 

[img:6]

Myles Kennedy, fot. Romana Makówka

 

Podobnego zdania były kolejne fanki, które poza uwielbieniem dla lidera Alter Bridge deklarowały sympatię dla takich grup, jak Aerosmith czy Led Zeppelin.

- Ale to Myles’a kochamy: za skromność, barwę głosu i osobowość. Slash to dziś dla nas jedynie dodatek – podkreślały Ola, Asia i Agnieszka, które poznały się na warszawskim koncercie Alter Bridge i od tego czasu widują się na koncertach z udziałem ulubionego wokalisty.

 

[img:4]

Fani, fot. Romana Makówka

 

- Mylesa widziałyśmy jakieś kilkanaście razy: w Polsce, za granicą… W ogóle jeździmy za nim po całej Europie. Najlepszy koncert dał w Barcelonie – wspominają.
Podczas koncertu w łódzkiej Atlas Arenie nie brakowało miłośników ciężkich gitarowych riffów. Przeważały oczywiście czarne cylindry i koszulki z podobizną Slasha, ale nie brakowało też akcentów związanych z Motörhead.

- Choć bilet kupiłam dla Slasha, to Phil Campbell to przecież również żywa legenda. Z Motörhead występował ponad 30 lat. Bardzo się cieszymy, że zobaczymy tego gitarzystę na żywo – mówi Katarzyna Kowalik, która na koncert przyjechała z synek Patrykiem aż z Tarnowskich Gór.

- Poza tym cenimy dobrą muzykę. W zeszłym roku byliśmy na Metallice, Watersie, a przed nami w tym roku jeszcze koncert Scorpions.

 

Rock

Muzyka

Księżyc na dwóch koncertach w Warszawie
Więcej wiadomości