Marcus Miller dla INFOMUSIC.PL - wywiad

Marcus Miller dla INFOMUSIC.PL - wywiad

25 sierpnia 2010, 16:56
Marcus Miller to jeden z najwybitniejszych basistów na świecie. Podczas II edycji festiwalu Solidarity of Arts udało nam się spotkać z nim i przeprowadzić wywiad, który w zamierzeniu miał być krótki. Jak zwykle nie wyszło... O brzmieniach, inspiracjach, karierze i całej reszcie z Marcusem Millerem rozmawiają Sabina Lawrów i Marcin Rutkowski.

[img:1]

Sabina: Marcus, który to raz w Polsce? Bo tak naprawdę to trudno policzyć.

Marcus Miller: Byłem tu wcześniej pięć razy. Grałem w Warszawie już ze trzy razy, w kilku innych miejscach, których nazwy są trudne do wypowiedzenia. Takie miasto na ‘S’ całkiem blisko Berlina.

SL: Szczecin?

MM: Dokładnie! Pamiętam też miasto na północ od Warszawy, mały klub jazzowy, bardzo miła atmosfera…

SL: Powiedz zatem co Ci się podoba, kiedy przyjeżdżasz do Polski? Jest coś wyjątkowego w naszym kraju?

MM: Przede wszystkim to, że ludzie tutaj kochają, naprawdę kochają muzykę. Zresztą nie tylko kochają, ale przede wszystkim rozumieją. Rozumieją co robisz, co się dzieje na scenie. I kiedy gram to jest nie tylko energia, ale przede wszystkim zrozumienie. Nie ważne czy gramy delikatnie, akustycznie czy z głośników płynie energiczny Funk, to jest ta sama publiczność i za każdym razem płynie od nich pozytywna energia. To jest naprawdę fantastyczna rzecz, ta wrażliwość na muzykę.

Marcin Rutkowski: Powiedziałeś, że w Polsce ludzi mają wrażliwość na muzykę, kochają ją. Ale ja, jako Polak, wiem, że jeżeli chodzi o grę na instrumencie to niewielu Polaków robi cokolwiek w tym kierunku. Jak myślisz dlaczego tak jest?

MM: Nie znam sytuacji w Polsce, ale wiem jak to wygląda w Stanach. Tam muzyka zawsze była częścią twojej edukacji. W mojej młodości każdy musiał uczyć się w szkole gry na instrumencie. Oczywiście potem sytuacja ekonomiczna się popsuła i zaprzestano edukacji muzycznej. Jednak kiedy ja byłem młodym chłopcem w szkole najważniejszymi przedmiotami były angielski, matematyka i muzyka. To były podstawy edukacji, a przede wszystkim ważny element życia.

MR: Zacząłeś edukację muzyczną dość wcześnie, grasz na wielu instrumentach. Klarnet, saksofon, gitara i wreszcie to, co jest Twoim podstawowym orężem – gitara basowa. Co było pierwsze?

MM: Mój ojciec jest pianistą, więc jakby naturalnie zacząłem najpierw uczyć się gry właśnie na tym. Miałem wówczas trzy, może cztery lata. Nigdy formalnie nie uczyłem się gry na pianinie, nigdy nie brałem żadnych lekcji. Ale pomogło mi to w zrozumieniu podstaw teorii, opanowaniu harmonii. Kiedy miałem osiem lat rozpocząłem naukę gry na flecie prostym, potem w wieku lat dziesięciu przyszedł czas na klarnet, a krótko potem – saksofon. Wreszcie w wieku lat trzynastu zacząłem grać na basie i pomyślałem wtedy: „To mi się podoba”.

Oczywiście nie zaprzestałem gry na innych instrumentach. W zasadzie formalnie wciąż grałem na klarnecie, gdyż w tamtych czasach nie uczono gitary basowej w szkole. Instrument był zbyt nowy, używany w grupach rockowych, w popie, RnB.

MR: Ale uczono w szkole kontrabasu, nie chciałeś przerzucić się na ten instrument?

MM: Fakt, uczono kontrabasu, ale wówczas byłem już dobrym klarnecistą, dlatego po prostu kontynuowałem w szkole naukę klarnetu, zaś poza szkołą ćwiczyłem na basie.

SL: Rozważałeś kiedyś wykorzystanie kontrabasu na scenie?

MM: Ciekawe, że o to pytasz - właśnie sobie jeden sprawiłem. Zamierzam się uczyć, ćwiczyć. To piękny instrument, uwielbiam jego brzmienie, jednak najpierw muszę nauczyć się wyrażania siebie poprzez kontrabas.

MR: Skąd czerpałeś inspiracje kiedy zaczynałeś grać na basie?

MM: Pierwszy był James Jamerson, potem wszystkie możliwe zespoły funkowe lat 70-tych – War, Sly & the Family Stone, Isaac Hayes, Mandrill, Earth Wind and Fire, Parliament. Z ich muzyki czerpałem inspirację, uczyłem się ich wszystkich ścieżek basowych. Potem jednak zacząłem zagłębiać się w muzykę, uczyłem się więcej jazzu. To spowodowało, że trochę zmieniłem kierunek. Odkryłem wówczas Stanley Clarke’a, Jaco Pastoriusa. Im głębiej wchodziłem w jazz tym więcej pojawiało się inspiracji – dalej był Paul Chambers, Ron Carter, Samuel Jones, czyli wielcy jazzowi basiści i kontrabasiści. Jeszcze był basista grupy The Crusaders. Znacie The Crusaders? Nazywał się Popps – Robert Popwell. Świetny basista.

MR: Jesteś jednym z najbardziej znanych i doświadczonych basistów na świecie. Patrząc na młodsze pokolenie basistów, mniej doświadczonych, a jednak świetnych muzyków, jak sądzisz – kto mógłby być godnym miana Twojego następcy? Do kogo z nich masz największy szacunek, kto według Ciebie ma szansę stać się wielkim mistrzem basu?

MM: Hmm… Nie wiem. Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie, bowiem dziś większość basistów traktuje instrument bardziej jak gitarę o niskich częstotliwościach. Kiedy ja dorastałem, bas był nieodzownym elementem popu, był jego fundamentem. Wszyscy basiści mieli tego świadomość, wiedzieli, że stanowią trzon grupy, są jej spoiwem. To powodowało, że myśleli inaczej niż współcześni basiści. Dziś muzyka pop to syntezatory, elektronika. Zmienia się muzyka, zmienia się podejście muzyków, wreszcie rola instrumentu. Dzisiaj basista nie uczy się jak trzymać zespół w całości – robi to kto inny. Są świetni basiści, na przykład Matt Garrison – syn Jimmiego Garrisona, który był basistą Johny’ego Coltrane’a. Mat gra świetnie, chociaż ma zupełni inny styl. Jego gra jest lekka, płynna, ale naprawdę bardzo go lubię. Kogo jeszcze lubię…? Hadrien Feraud. Znacie go? Hadrien  też jest bardzo dobry. Jego gra jest bardziej old-schoolowa, ale potrafi grać i tak i tak. Ta dwójka to właśnie moi ulubieni młodzi basiści.

[img:2]

SL: Od wielu lat jesteś ciągle zajęty muzyką. Czy masz jakieś inne zainteresowania i czy w ogóle masz na nie czas?

MM: O tak! Kiedyś grałem w koszykówkę. Grałem bardzo dużo! W ogóle lubię sport, ćwiczenia fizyczne. Uwielbiam samochody, kiedyś nawet trochę się ścigałem…

MR: Każdy mężczyzna lubi samochody…

MM: Właśnie! W tej kwestii jestem typowym facetem – sport, szybkie samochody…Ale uwielbiam też czytać - czytam dosłownie wszystko co wpadnie mi w ręce. Lubię uczyć się języków… (W tym momencie Marcus i Sabina toczą krótki dialog w języku francuskim)

MR: A gawarisz paruski?

MM: Co takiego?

MR: Czy znasz rosyjski?

MM: Ludzie tutaj znają rosyjski?

SL: Starsi, owszem.

MR: Albo na krańcach wschodnich, skąd pochodzę. Tam sporo osób mówi po rosyjsku.

MM: : Zastanawiałem się kiedyś którym językiem mógłbym się porozumiec w wielu miejscach. Dlatego lubie francuski i hiszpański. W stanach hiszpański  słyszy jest praktycznie wszędzie. Ale zastanowię się nad rosyjskim.

SL: Czy określiłbyś się jako człowiek sukcesu? Czy masz jeszcze jakieś marzenia, cele?

MM: Tak, oczywiście. Marzę o tym i dążę do tego, aby wciąż się rozwijać. Jestem muzykiem, tak? Wielu moich przyjaciół to sportowcy i w wieku 35 lat muszą kończyć karierę. A w byciu muzykiem najlepsze jest to, że cały czas się rozwijasz, to może trwać bez końca. Poza tym chciałbym iść taką ścieżką rozwoju, by kiedyś ludzie słysząc moją muzykę powiedzieli „Słuchaj, to jest Marcus Miller”. Chciałbym aby mój styl stał się rozpoznawalny, żebym grał coraz lepiej, ale zachowując swój własny styl. Chciałbym aby moje brzmienie, moja gra stały się bogatsze, pełniejsze, ale żebym to ciągle był ja.

MR: Skoro mowa o własnym stylu i rozwoju. Co myślisz o innych rewelacyjnych basistach, jak np. Victor Wooten. Czy traktujesz ich jako konkurencję czy może uczysz się też od nich?

MM: Z Victorem Wootenem graliśmy razem dwa lata w zespole nazwie SMV (Pierwsze litery imion – Stanley Clarke, Marcus Miller, Victor Wooten). Graliśmy codziennie. I to wyglądało tak: „Jak to robisz?” I on mi pokazywał swoje techniki, pomysły. A potem na odwrót, on mnie pytał o moją grę a ja pokazywałem jemu. Wiem jednak, że kiedy on uczył się czegoś ode mnie, uczył się na własny sposób, wkładając w to własny styl. I vice versa.

Nie jesteśmy konkurencją, nie rywalizujemy. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób, najczęściej na forach internetowych i najczęściej w młodym wieku, nastolatków traktuje nas jako rywali. Nastoletni chłopcy chcieliby nawet, żebyśmy rywalizowali. Ale to nie tak działa. Z Victorem jesteśmy kumplami, to mój ziomek. Poza tym świetnie gra. Słyszeliście go?

MR: Oczywiście! Vital Tech Tones to jedna z moich ulubionych płyt. A jak wspominasz współpracę z polskimi muzykami? Masz za sobą krótki etap z zespołem Budka Suflera, czy nieco dłuższy z Michałem Urbaniakiem…

MM: Jeśli chodzi o zespół to przypominam sobie. Greg Phillinganes? On był zdaje się producentem części albumu. Ale z nimi grałem tylko raz w studio. Natomiast z Michałem Urbaniakiem grałem całe koncerty, trasy. Byłem wtedy bardzo młody, a z młodości pamięta się najwięcej. Wiele się od niego nauczyłem. Przede wszystkim korzystał z niestandardowego metrum, podczas gdy ja ciągle grałem 4/4. Jako nowojorski, muzyk funkowy ciągle grałem jedno metrum. Musiałem nauczyć się myśleć inaczej, grać inne schematy. Pamiętam, jak mawiał: „Marcus, to bardzo proste – raz, dwa, trzy, raz, dwa, raz, dwa, trzy…”. Ja wtedy odpowiadałem: „Pokaż mi jak tańczysz do tego rytmu. Kiedy zobaczę jak tańczysz, zrozumiem”. Podobnie było ze Zbigniewem Namysłowskim. Nie grałem z nim zbyt wiele razy, ale mam do niego wielki  szacunek.

SL: Dzisiaj występujesz z Leszkiem Możdżerem…

MM: Naprawdę? To już dzisiaj?

MR: Za dokładnie godzinę.

MM: Aha, nie ma problemu…

MR: Marcus, powiedz „Możdżer”.

MM: Moździe…

SL: Leszek Możdżer…

MM: Leszdżek… Ja to wymawiam „Leszdżek”. W Stanach powiedziałbym „L-boogie” [tzw. „żółwik”]

[img:3]

MR: Jak w ogóle doszło do współpracy z Leszkiem Możdżerem? Jak się spotkaliście?

MM: Prozaicznie. Jego agent zadzwonił do mojego agenta i powiedział: „Leszek robi coś wyjątkowego w Polsce i chciałby, żebyś wziął w tym udział”. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że nie wiem kim jest Leszek, więc niech mi przyślą jego muzykę. Przysłali. Stwierdziłem, że jest świetny. Dopiero wtedy mogliśmy rozmawiać. Leszek przybył do Los Angeles, usiedliśmy, opowiedział mi o swoim pomyśle, który zresztą bardzo mi się spodobał. Poza tym skład – uwielbiam Eddiego Dannielsa, uwielbiam Nana Vasconcelosa, Johna Scofielda. Pomyślałem – będzie świetnie!

SL: Pracowałeś z wieloma wybitnymi muzykami. Słyszałam, że to całkiem ciekawa  historia jak spotkałeś Milesa Davisa  po raz pierwszy. Opowiesz nam ją?

MM: Poznałem Milesa jak miałem 21 lat. Pracowałem wówczas nad pewnym projektem w studio w Nowym Jorku. Pewnego dnia recepcjonista w studio zostawił mi kartkę „Zadzwoń do Milesa Davisa”. Rok wcześniej słyszałem, że Miles miał wrócić do gry. Wcześniej był na „emeryturze” przez kilka lat, nie grał. Znowu pół roku wcześniej zostałem zaproszony przez agenta Milesa do pracy w studio. Byłem niezwykle podekscytowany. Poszedłem, ale Milesa tam nie było. Więc gdy usłyszałem, żeby zadzwonić do samego mistrza miałem do tego dystans. „Być może to żart” – pomyślałem. Jednak nie sprawdzę jeśli się nie przekonam. Zadzwoniłem i… to był Miles Davis. Powiedział, że wchodzi za dwie godziny do studia Columbia i spytał czy do niego dołączę. Spytałem czy tam będzie. Odpowiedział: „Będę tam, jeśli ty tam będziesz”. Dla pewności zapytałem: „Miles, to naprawdę ty?” .

Tak to się zaczęło. Skończyłem swoją sesję, poszedłem do studia, które było dość blisko tego, w którym nagrywałem. Byłem tam przed Milesem. Usiadłem za fortepianem i nagle wchodzi on – wielki Miles Davis. To było wspaniałe, zwłaszcza, że nigdy wcześniej go nie spotkałem. To Król Jazzu. Ta współpraca była dla mnie bardzo ważna. Miles był niższy niż sądziłem, co tylko udowodniło, że jest człowiekiem. On wytwarzał wielką energię wokoło siebie. To było świetne spotkanie. Skończylismy nagrywac tego samego dnia. Płyta nazywała się „The Man with the Horn”. Jestem w 4-5 piosenkach  na tym albumie. Świetna sprawa.

SL: Grałeś z Milesem Davisem, z Arethą Franklin, z Billym Idolem i wieloma innymi gwiazdami. Powiedz mi, jak wygląda fan Marcusa Millera? Jacy są Twoi fani?

MM: Wszędzie gdzie jadę grać, w każdym mieście jest inaczej. W jednym miejscu to publiczność zorientowana na Funk, w innym – na RnB, jeszcze gdzie indziej to publiczność typowo jazzowa, czasem nawet smooth jazzowa. Ja nie jestem typem smooth jazzowym, ale często tak mnie kwalifikowano. Grałem z Davidem Sanbornem, z pop-jazzowymi zespołami lat 80-tych, jeszcze przed powstaniem smooth jazzu. Dlatego niektórzy uważają mnie za prekursora tego gatunku, czego w ogóle nie chciałem. Ale tak jestem kojarzony. Tam też są moi fani, ale moi fani to też fani młodszego pokolenia basistów, nawet nastolatków, przez starszą publiczność aż po fanów Milesa czy Arethy, czyli to najstarsze pokolenie fanów jazzu. W zasadzie w tej grupie może być każdy – czarny, biały, Latynos, młody stary, kobieta, mężczyzna. I to chyba jest najlepsze, że moja publiczność jest zróżnicowana – to szeroki wachlarz osobowości.

[img:4]

MR: Marcus, pogadajmy o Twoich narzędziach pracy. Lubisz ten temat?

MM: Nie ma sprawy, sprzęt to część mojego życia.

MR: Masz ogromne doświadczenie, grałeś na wielu instrumentach. Jednak ostatecznie trzymasz się Fendera. Fender Jazz Bass i Marcus Miller tworzą praktycznie jedną całość. Dlaczego właśnie Fender?

MM: Moim pierwszym basem był Univox. Natomiast pierwszym profesjonalnym instrumentem był właśnie Fender Jazz Bass. Tak naprawdę nigdy nie grałem na niczym innym. Posiadałem wiele, ale zawsze trzymałem się Fendera. Kiedy zaczynałem grać profesjonalnie miałem trzy opcje – Fender Jazz Bass, Fender Precision Bass i Gibson EB-3. Jeżeli grałeś rock to jeszcze był Rickenbacker, ale ja nie grałem rocka, więc miałem trzy opcje. Gibson miał zbyt ciemne brzmienie, więc został Fender. Przy czym Jazz Bass miał dwa pickupy, zaś Precision tylko jeden. Stwierdziłem, że co dwie przystawki to nie jedna. Wybór padł na Jazz Bass. Pierwszą basówką, jaką wypróbowałem po Fenderze był Alembic. Stanley Clarke grał na tych instrumentach, jednak nie chciałem się przerzucać na tę markę, bo nie chciałem brzmieć identycznie jak Stanley Clarke. Chciałem mieć własne brzmienie. Poza tym w nowojorskich studiach nagraniowych nie można było grać na instrumentach wyspecjalizowanych w jednej dziedzinie. Niektóre basy są dobre do patternów, niektóre do solówek, inne znowu mają mocny środek. W Nowym Jorku trzeba było mieć instrument, który jest uniwersalny. A Fender Jazz Bass doskonale się w tym sprawdza.

MR: A co ze wzmacniaczami? Czego używasz?

MM: W tym momencie używam SWR. Moja przygoda z tą marką zaczęła się w latach 80-tych. Szukałem czegoś, co pozwoli mi brzmieć jak w studio. Moja gitara miała określone brzmienie, wbudowany preamp. Nowojorskich studiach nie używaliśmy wtedy wzmacniaczy, wpinaliśmy się prosto w linię. Nie potrzebowałem wzmacniacza przez bardzo długi okres. Niektórzy basiści tworzą swoje brzmienie z połączenia basu i wzmacniacza. Dla mnie brzmienie to sam instrument. Szukałem czegoś co w żaden sposób nie koloryzuje brzmienia. W latach 80-tych SWR spełniał moje wymagania. Niestety w kolejnej dekadzie SWR zaczął się zmieniać i to mi się nie podobało. Dlatego zacząłem używać EBS. Świetne wzmacniacze, nie koloryzowały brzmienia a mój Sound był jak żywcem wzięty ze studia. Ale pięć, może sześć lat temu Fender kupił SWR. Zadzwonili do mnie i powiedzieli: „Marcus, chcemy wrócić do stanu z lat 80-tych”. Pomyślałem „To jest to!” I znowu gram na SWR.

SL: Moje ulubione pytanie – co sądzisz o obecnym stanie muzyki? Dokąd to wszystko zmierza? Tyle lat jesteś w branży, obserwowałeś zmiany zachodzące w systemie dystrybucji…

MM: Dziesięć, może piętnaście lat temu sprzedawałem 200 tysięcy płyt rocznie. W trasie byłem tylko przez kilka miesięcy w roku. Zajmowałem się nagrywaniem, produkcją. Wydawałem swoje albumy, albumy innych muzyków i mogłem wyżyć tylko z tego. Dzisiaj sprzedaję może połowę tego co wtedy, dlatego więcej koncertuję. To ma swoje zalety – większy kontakt z publicznością, interakcja. Ale trudniej jest się utrzymać na podobnym poziomie, dlatego jest trochę trudniej niż wówczas. Ale ja to jedno, ale problem przede wszystkim dotyczy młodych muzyków. Naprawdę nie wiem, w jaki sposób udaje im się utrzymać. Wydawnictwa nie potrafią już sprzedawać płyt, nikt ich nie kupuje.

SL: A co sądzisz o cyfryzacji muzyki? Żyjemy w dobie łatwego dostępu do muzyki poprzez choćby nawet iTunes, Amazon, piractwo i wszystkie te rzeczy. Czy sądzisz, że albumy w namacalnej formie utrzymają się jeszcze na rynku?

MM: Płyty będą istnieć, ale tylko jako pamiątka, prezent. Ładnie wydany album z płytą CD, który kupisz po koncercie, kiedy jeszcze jesteś naładowany energią, żeby muzyk mógł złożyć na nim autograf. Taka forma pamiątki. Natomiast jeśli wydasz album, wszystko pójdzie on-line, po to, żeby ludzie mogli go sobie pobrać.

MR: Jesteś doświadczonym muzykiem. Kiedyś jednak, jak każdy, zaczynałeś swoją karierę. Jaką radą mógłbyś wspomóc młode pokolenie muzyków, stojących progu kariery, lub tych, którzy w ogóle swoją przygodę z muzyką zaczynają?

MM: Miejcie uszy otwarte, uczcie się jak najwięcej o muzyce, nigdy nie ograniczajcie się do jednego gatunku. Niektórzy opanowują jeden styl, jeden gatunek, a jak tonie działa to nie mają nic innego. Dlatego starajcie się być kompletnymi muzykami. Dobrze jest, abyście uczyli się także pianina, ponieważ ten instrument najlepiej i najłatwiej pozwala zrozumieć harmonię. Wykorzystujcie każdą okazję do grania, szukajcie ich. Może ktoś z waszych przyjaciół śpiewa – grajcie z nim. Może ktoś robi filmy amatorskie – nagrajcie ścieżkę dźwiękową. Poza tym grajcie jak najwięcej, chodźcie na koncerty, na jam session. Wszystko to pomaga, więc miejcie uszy otwarte na muzykę i oczy na możliwości.
 
 
 
Fotogaleria z koncertu
 



 
 
Video z koncertu

Pozostałe wywiady
Bądź jak koło - Rozmowa z Theo Katzmanem To jego trzecia wizyta w Polsce, choć drugi występ. Pierwszy mieliśmy okazję podziwiać przy okazji festiwalu Jazz Around nieco ponad rok temu. Tym razem przyjechał promować swój najnowszy krążek – Be The Wheel, na którym znalazło się...
Wywiad ze Stephenem Day podczas Jazz Around Festival 2023 Mieszkający w Nashville młody kompozytor i wokalista Stephen Day swoją popularność zawdzięcza m.in. viralowemu utworowi If You Were the Rain z pierwszego albumu Undergrad Romance and the Moses in Me z 2016 roku. Do tej pory Stephen Day...
Wywiad: Cory Wong dla Infomusic.pl Magnetyczna gra na gitarze, techniczna żywiołowość, wybitny humor i blask bijący ze sceny sprawiły, że Cory Wong stał się niezwykle popularnym artystą ostatnich lat. Muzyk wydał 10 płyt solowych i kilka albumów live. Artysta jest...
Wywiad z Ole Borudem podczas Jazz Around Festival 2023 Ole Børud to norweski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Co ciekawe, zanim trafił w rejony muzyki jazz / soul / west coast  był członkiem heavymetalowych zespołów takich jak Schaliach i Extol. Występował...
Wywiad: Marek Napiórkowski - Jak grać, żeby nas słuchano? String Theory to najnowszy album Marka Napiórkowskiego, czołowego polskiego gitarzysty jazzowego, który z tym właśnie projektem pojawi się na Jazz Around Festival. Kompozycja to wieloczęściowa suita napisana na gitarę improwizującą,...
"Gigantyczne" zmagania z nagłośnieniem Junior Eurowizja 2022 Jak nagłośnić tak duży festiwal jak Eurowizja Junior i to jeszcze 5000 km od Polski? Zapraszamy do wywiadu z Jerzym Taborowskim - szefem agencji LETUS GigantSound, który ujawnia szczegóły tej "gigantycznej" operacji.