Wywiad z Andy'm Summersem (The Police)
Andy Summers to prawdziwy człowiek renesansu, znany ze swojej działalności jako muzyk, kompozytor filmowy, fotograf i autor. Najbardziej znany jest jednak z gry w zespole The Police, legendarnej grupie ze Stingiem na czele i perkusistą Stewardem Copelandem. Łącząc w sobie elementy punka, reggae i jazzu, trio wniosło świeżość do muzyki rockowej, będąc inspiracją dla następnych pokoleń.
The Police do dziś sprzedało na całym świecie ponad 50 milionów płyt, a ich reaktywacja z okazji 30-ej rocznicy działalności uplasowała się na trzecim miejscu w zestawieniu najbardziej dochodowych tras koncertowych wszechczasów. Charakterystyczne dla Kadiego podejście do gry stało się elementem definiującym brzmienie The Police, jego rozpoznawalne brzmienie, pomysłowe akordy i pionierskie użycie efektów i syntezatorów zainspirowały wiele pokoleń gitarzystów wielu gatunków muzycznych. Chorusy firmy Roland i BOSS są ważnymi elementami zestawu, na którym gra Andy. Dodatkowo, muzyk wykorzystuje wczesne syntezatory gitarowe firmy Roland, takie jak GR-300 i GR-700, zarówno z zespołem jak i w projektach solowych.
Obecnie, jego ulubionym sprzętem firmy Roland jest VG-99 V-Guitar SYSTEM, który zaprzągł do pracy podczas swojego ostatniego projektu. Rozmawiałem z Andym podczas audycji podcastowej na BOSS Tone Radio, gdzie dyskutowaliśmy o sprzęcie, muzyce i jego ostatniej produkcji, „One Train Later”. Andy wiele mówił również o tworzeniu unikalnego brzmienia The Police, które polegało, jak sam to określił, na „procesie negacji”. Jeśli chcesz posłuchać całej naszej rozmowy i fragmentów utworów Andy’ego, wejdź na: WWW.BossUS.com/Podcasts.
Oto wycinek z wywiadu:
Rozmawiał: Paul Hanson
W których utworach The Police użyłeś syntezatora?
Zdecydowanie najsłynniejszym utworem, gdzie użyłem syntezatora, był „Don’t Stand So Clone To Me.” Zagrałem na nim całą środkową, instrumentalną część.
Pamiętam, że widziałem nagranie The Police, gdzie grałeś na Roladzie GR-700.
Nie pamiętam, który to był. Czy chodzi ci o ten srebrny?
Tak.
Tak, użyłem właśnie tego modelu. Niestety już go nie posiadam. Zdaje się, że użyłem go podczas kilku albumów nagrywanych wspólnie z Robertem Frippem.
Pamiętam ten album. Obydwaj graliście na syntezatorach, przyznaję, że było to dość nowatorskie. Możesz przybliżyć nam trochę historię tych nagrań?
Cóż, nagraliśmy razem dwa albumy. Pierwszy z nich to „I Advance Masked”, drugi to „Bewitched”. Wiesz, tamta technologia dopiero rozwijała skrzydła, wszyscy byli trochę podekscytowani całym tym sprzętem. Miałem pedalboard Cornish, a później zaopatrzyłem się w sprzęt Rolanda. Miałem dwa GR-300 sprzężone ze sobą. Byłem wtedy jakby trochę z tego znany. Oczywiście grałem w topowym zespole i popłynąłem w tym temacie. Zacząłem bawić się całą tą technologią, poza tym byliśmy cały czas w trasie, bez przerwy grałem. Jasnym było, że z pozycji kogoś, kto musi zapełnić 2 godziny koncertu tria, próbowałem sprawiać, że brzmienie było interesujące, unikając zbyt jednolitego brzmienia gitary. To był nasz styl w tamtym specyficznym okresie.
Udało mi się znaleźć sposób na dostrojenie syntezatora do kwart i kwint. W tamtych czasach – zdajesz sobie sprawę, jak dawno to było – było to dość imponujące. Sporo od siebie dodałem do technik. Patrząc na dzisiejsze standardy nie jest to znowu takie nowatorskie, ale mówimy o zamierzchłych czasach.
Syntezatory Rolanda radziły sobie całkiem nieźle, mimo że nie byłem w stanie zbyt wiele używać ich na scenie. Stosowałem je odrobinę właśnie podczas grania „Don’t Stand…”. Jedna uwaga – oryginał grany był w F i było w nim sporo gitary. Kiedy musieliśmy zagrać go na żywo, Sting zdecydował, że zagramy go w E [Śmiech]. Zagranie tego na gitarze stało się nieco niemożliwe. Nie możesz zagrać tego w E i oczekiwać, że będzie brzmiało tak samo. Utwór mieliśmy zagrać na sam koniec występu. Miałem cały system Rolanda gotowy do użycia, więc po prostu zmieniłem gitarę na syntezator. Musiałem jednak wszystko obniżyć do E, co nie jest może niecodzienną praktyką, lecz nie w przypadku triggerowania dźwięków z syntezatora. Musiałem więc użyć naprawdę grubych strun w gitarze. Dolną struną była .60, tylko po to, żeby utrzymać strój. [Śmiech] Nigdy tego nie zapomnę.
Posiadałeś gitarę G-303, wchodzącą w skład zestawu z GR-300?
Tak, używałem tej brązowej, którą mam zresztą do dziś. To w gruncie rzeczy świetna gitara. Mam na myśli sam instrument, poza tym do czego naprawdę służył. Dobrze się na niej grało.
Kiedy wyszło „I Advance Masked”, pamiętam, że przeczytałem o tym, iż jesteś fanem Roberta Frippa i stąd pomysł na album.
Nie, to nieprawda. Fripp i ja dorastaliśmy w tym samym mieście. Mijaliśmy się w tych samych zespołach byliśmy w podobnym wieku. Nie spotykałem się z nim na mieście, ale mieliśmy ze sobą kontakt dzięki paru ludziom i oczywiście pochodziliśmy z małego miasteczka w Anglii.
Powód, dla którego nagraliśmy razem album… Byłem trochę zblokowany graniem w The Police w tamtym czasie. Możesz sobie to wyobrazić porównując sytuację do akwarium z rybkami. Z powodu mojego poczucia własnej wartości jako gitarzysty, czułem po prostu, że muszę zagrać coś z kimś innym, gdyż zaczęło mi się wydawać, że potrafię już grać tylko numery The Police. Usłyszałem świetne solo Roberta na nagraniu z The Roches, na albumie jego produkcji. Uwielbiałem je, skłoniło mnie do myślenia, tak samo jak to, że pochodzimy z tego samego miasta, itp. W każdym razie, krótko mówiąc, spotkaliśmy się i pogadaliśmy sobie o wspólnym graniu i doszliśmy do wniosku, że moglibyśmy coś stworzyć. Pojechaliśmy razem do naszego rodzinnego miasta i weszliśmy do studia ówcześnie prowadzonego przez człowieka, z którym dorastaliśmy. Szczerze, było naprawdę zabawnie. Bawiliśmy się ze sobą świetnie. Ale to trochę oddzielna kwestia. Nie jestem jakimś nałogowym słuchaczem King Crimson. Uważam Roberta za interesującego muzyka. Wolę jego twórczość we współpracy z Brianem Eto. Ostatni album, „The Equatorial Stars” jest wspaniały. Tak… jesteśmy zupełnie różnymi gitarzystami.
Chciałbym zapytać o brzmienia gitar używane w The Police. W przeciwieństwie do wielu innych gitarzystów ty często używałeś czystych brzmień. Czy to świadoma decyzja?
To nie jest tak, że zdecydowałem się na czyste brzmienie. Tak naprawdę, to chyba nigdy nie brzmiałem czysto. Zawsze można doszukać się odrobiny brudu w sygnale. Zawsze uwielbiałem, kiedy ten tak zwany „kanał czysty” miał w sobie trochę szorstkości. Daje mu więcej ciepła, rozumiesz. Wiele solówek w The Police opartych jest o dostępne w tamtych czasach fuzzy. Co dokładnie masz na myśli? „Walking On The Moon” czy coś w tym rodzaju?
Dokładnie. I te przepiękne brzmienia chorusów, z których jesteś znany.
Cóż, sądzę, że styl pochodzi z interakcji z ludźmi, z którymi przebywasz. Jedna z tych rzeczy, które sprawiają, że The Police jest autentyczne, to to, że trzech gości czuje się nawzajem. Trzech zupełnie różnych muzyków spotyka się w jednym miejscu i znajduje sposób na nadanie swoim utworom właśnie takiego a nie innego brzmienia, częściowo dlatego, że chcieli brzmieć zupełnie inaczej niż ktokolwiek. Kiedy wdrążaliśmy się w temat grania, a Sting zajął się częścią kompozycyjną pokazując nam swoje dzieła, byliśmy świadomi faktu, że nie chcemy brzmieć jak reszta punkowych składów.
To była muzyka tamtych czasów. Grałem już trochę wcześniej i byłem w stanie robić różne takie rzeczy. Wiesz, granie takich akordów jak d-mol 11, sus-y albo kawałki akordów, a potem używanie chorusa, gdy stał się dostępny i oczywiście Echoplexa, który stał się znakiem firmowym naszego zespołu, szczególnie przy wykonaniach na żywo. Brzmienie zespołu zmieniło się, gdy zacząłem używać Echoplexu. Dzięki niemu nadałem brzmieniu The Police mocy i udało mi się stworzyć dźwięki, których próżno było szukać w tamtych czasach. To jest tak, że nagle wychodzisz z jakimś brzmieniem dlatego, że nie chcesz niczego kopiować. To właśnie to co nazywamy „procesem negacji” – nie chcę tego, nie chcę tamtego, nie chcę śmego. Co mi pozostało? [Śmiech] Tak to wygląda. Kombinujesz i nagle stwierdzasz „hej, coś mi tu chyba wyszło”. I zdajesz sobie sprawę, że to twoje własne brzmienie, przy którym powinieneś pozostać.
Miałeś technicznego, który ustawiał echo w Echoplex pod konkretne utwory?
Cóż, musiałem wszystko robić wtedy sam. Oczywiście, sytuacja się mocno zmieniła. Bawią mnie wspomnienia o tamtych czasach. [Śmiech] Miałem na scenie jeden z moich rozbudowanych pedalboardów Pete’a Cornisha. Bawiłem się dużo efektami w trakcie piosenek, zmieniając ich barwy. Ostatecznie pozostałem tylko z kilkoma elementami i oczywiście z Echoplexem. Miałem taką strzałkę, którą można było ruszać w górę i w dół, żeby dopasować szybkość echa. Wszystko miałem zaznaczone, więc wiedziałem, że w np. „Can’t Stand…” sprzęt musiałem ustawić na 32. Mogłem to komuś zlecić, ale ostatecznie robiłem to własnoręcznie.
Faktycznie, Echoplex miał taki suwak poruszający głowicą.
To stara, prosta technologia. Bardzo prosta, ale i trochę cudowna.
W czasach The Police były jakieś kostki Bossa, które wziąłeś pod swoje skrzydła?
Jasne, korzystałem z chorusów Rolanda i BOSSa
Modelu CE-1 Chorus Ensemble czy CE-2 Compact Pedal?
To ta malutka kostka, tak? Moja była raczej większa, rozumiesz.
CE-1 i CE-2 to efekty podłogowe Bossa, był też montowany w racku chorus Rolanda, Dimension D.
Dokładnie, właśnie tej większej puszki używałem przez jakiś czas. Przez długi okres w tamtym czasie, operowałem na efekcie za pomocą pedalboardu Cornisha. Wraz z upływem czasu przesiadłem się na kostki BOSSa.
Słyszałem, że korzystałeś z jednego z BOSSowskich looperów, modelu RC-20XL.
Owszem. Miałem taki looper w studiu. Spędziłem nad nim miesiące. Z radością jednak informuję, że głównym sprzętem, jaki obecnie użytkuję to VG-99 – po prostu geniusz!
Jest naprawdę świetny. To według mnie najlepszy procesor efektów, jaki kiedykolwiek został stworzony i na pewno jeden z najlepszych, jakich używałem. Stoję sobie przy moim stole nagraniowym, mam wszystkie moje ulubione wzmacniacze i zawsze przechodzę przez tę okraszoną winą drogę: „Boże, lepiej będzie jak podłączę się pod wzmacniacz”. I tak zawsze najpierw podpinam się pod ten diabelny VG-99. [Śmiech] Jest świetny. Podłączasz się pod nagłośnienie i wiesz, że jest naprawdę dobry.
Korzystasz z modelowania gitar lub alternatywnych strojów?
Szczerze to żaden ze mnie alternatywny gitarzysta. Korzystam z tego i owego tu i ówdzie. Niektórzy tylko tak grają. Przy każdym utworze inny strój. Moja krytyka względem gitarzystów korzystających ze strojów alternatywnych polega na tym – dlaczego nie nauczą się po prostu paru dodatkowych akordów? [Śmiech] Zawsze powtarzam – standardowy strój ma w sobie wszystko, czego potrzeba. Problem z alternatywnymi strojami jest taki, że bardzo szybko wiesz, że to alternatywny strój. Nieważne jak zamierzasz go użyć, po jakimś czasie i tak odczujesz modelowanie. Stwierdzam, że moje uszy męczą się przy alternatywnych strojach.
Granie na stroju standardowym to jak granie na pianinie. Jest nieskończony, po prostu najlepszy. W każdym razie, fajnie i sprytnie, że powstało coś takiego jak alternatywne stroje i że są momenty, gdy można ich użyć, ale ja nie jestem ich fanem.
Podpinasz VG-99 pod konsoletę czy do wzmacniacza?
Robiłem już obydwie rzeczy. Zazwyczaj podpinam się od razu pod konsoletę. Próbowałem wersję ze wzmacniaczem, ale i tak uważam za korzystniejsze podłączenie się do konsolety. Poza tym, używam również innych efektów.
Ponoć kiedyś sprzedałeś gitarę Ericowi Claptonowi.
Cóż, wszystko znajdziesz w mojej książce [One Train Later]. Tak, sprzedałem. Byliśmy wtedy dobrymi kumplami, dużo wtedy graliśmy, w tych samych klubach, w te same wieczory. Kupiłem Les Paula za jakieś 80 funtów. Eric podszedł i powiedział „Boże, zakochałem się w tej gitarze. Skąd ją masz?”. Odpowiedziałem „Jest jeszcze jedna taka sama, możesz sobie taką sprawić.” Poszedł i oczywiście kupił ją. Skradziono mu ją jakiś czas później. W pewnym momencie przestałem grac na Les Paulu, zafascynowałem się Telecasterem. Clapton zaczął mnie podpytywać czy nie sprzedałbym mu swojego Les Paula. Nie mieliśmy pojęcia, jakiej wartości gitara mogłaby być współcześnie. Najprawdopodobniej był to model ’59, warty jakieś milion dolarów. [Śmiech]
Sprzedałem mu ją za 200 funtów, jeśli dobrze pamiętam. Wydzwaniał do mnie, w końcu się poddałem i się zgodziłem. Chyba muszę się o nią upomnieć. [Śmiech] Zdaje mi się, że nagrał na niej większość albumu Fresk Carem.
Kiedy grałeś w The Animals, miałeś trasy z Hendrixem?
Nie. Wiesz, sporo kręciłem się wokół Hendrixa. Powinieneś przeczytać moją książkę, jest tam świetna anegdotka o naszym wspólnym graniu, szczególnie o nim w roli basisty i mnie w roli gitarzysty prowadzącego. [Śmiech] To były fajne czasy.
Masz jeszcze jakieś ostatnie słowa na temat sprzętu Rolanda i BOSSa?
Jestem fanem sprzętu Rolanda, to dość jasne. Album, który właśnie ukończyłem – rockowy album, który wkrótce się ukaże – zdecydowanie oparty jest o zabawki od Rolanda.
Wspomniałeś o używaniu VG-99. Używasz również keyboardów Rolanda?
Jasne, posiadam Fantoma. I to wszystko. Mam jeszcze jakieś elementy perkusji Rolanda.
A jakieś kostki BOSSa?
Być może, najprawdopodobniej. Mam tego pełno, rozumiesz… [Śmiech] Ale VG-99 w szczególności jest jak dla mnie obecnie najlepszy.
Czy chcesz podzielić się jakimiś poradami dla gitarzystów?
Graj, jeśli masz w tym jasne cele, bo to pochłaniacz czasu. Musisz to kochać. Robię to całe swoje życie i nigdy się tym nie znudziłem.