Projekt "Symphonic Theater of Dreams" - wywiad z Michałem Mierzejewskim
Każdy fan muzyki marzy o sposobności poznania swoich idoli, wymiany uścisków dłoni, krótkiej rozmowy, może i nawet przypadkowego występu na jednej scenie. Jakie to uczucie, gdy to idole pierwsi wyciągają dłoń? Zapytałem o to, oraz o wiele innych rzeczy Michała Mierzejewskiego, aranżera, kompozytora,dyrygenta i - przede wszystkim - pomysłodawcę i główną osobę odpowiedzialną za projekt "Symphonic Theater of Dream", tribute'u dla jednego z najsłynniejszych zespołów progmetalowych.
Michał Mierzejewski – ur. 17 grudnia 1989r. w Olsztynie. Student kompozycji. Jest założycielem orkiestry symfonicznej Sinfonietta Consonus. W październiku 2009 r. otrzymał wyróżnienie za kompozycję „Schizofrenia” na orkiestrę smyczkową na Konkursie Młodych Kompozytorów im. Janiny Garści w Krakowie.
Fot. Aleksandra Mularczyk
Masz 23 lata, własną orkiestrę symfoniczną, osiągnięcia i całkiem pokaźny materiał muzyczny. Wcale nieźle jak na studenta kompozycji.
Aktualnie studiuję kompozycję tutaj na Akademii Muzycznej w Gdańsku, wiadomo, mam zajęcia z propedeutyki dyrygowania, ale moja przygoda z dyrygenturą zaczęła się sama, na koncercie kompozytorskim. Z tego co pamiętam, był to 2009 rok. Postanowiłem wystawić parę takich swoich pierwszych kompozycji, może nie tyle pierwszych, co tych dla mnie najważniejszych. To był krótki koncert, trwał 50 minut, ale sam przygotowałem orkiestrę, sam to zorganizowałem dzięki pomocy Szkoły Muzycznej w Gdańsku, która udostępniła salę na próby oraz koncert. Muzykami byli moi przyjaciele z okresu gimnazjalnego oraz licealnego. Chcieliśmy zrobić taki event... Już wtedy powstawał zalążek naszej orkiestry Sinfonietta Consonus.
Od jak dawna zajmujesz się muzyką?
Tak naprawdę, to już od urodzenia, bo moi rodzice - po pierwsze - są wykształconymi muzykami, uczą w szkołach, mój tata gra w Filharmonii Olsztyńskiej, więc styczność z muzyką miałem od początku. Później była propozycja - to nie było tak, że moi rodzice na siłę chcieli mnie wysłać do szkoły muzycznej. Często jest tak, jak już rodzina jest muzyczna to należy iść do szkoły muzycznej. Zaproponowali, czy nie chciałbym pójść do szkoły muzycznej . Takoto mały Michaś powiedział "tak, oczywiście, chętnie spróbuję". Poszedłem na egzamin wstępny, który zdałem, bardzo dobrze mi poszedł. Później było pytanie - jaki instrument wybrać. Nie wiedziałem, jaki. Wybrałem, po opisie mamy (jeśli dobrze pamiętam), skrzypce. No i tak w sumie zaczęła się moja przygoda ze kształceniem się w kierunku skrzypiec. Później trochę zainteresowałem się innymi rzeczami, np. właśnie kompozycją. Tak właśnie, już nie pamiętam, bodajże w gimnazjum, zacząłem stawiać pierwsze nutki. Co prawda było to trochę toporne, gdyż nie miałem jeszcze żadnej wiedzy tak naprawdę, a później dostałem takiego impulsu w momencie gdy - przykra sytuacja - mój przyjaciel zmarł. Wtedy napisałem jedno z największych dzieł, które nawet nie było wystawione, gdyż nie miałem wtedy możliwości. Był to Requiem. Wtedy nastał taki decydujący etap mojego życia, gdy zająłem się tym - że tak powiem - na stałe.
Jest rok 2010, lato. Do głowy przychodzi ci pomysł stworzenia symfonicznej wersji utworów granych przez twoich wielkich idoli - zespół Dream Theater. Od razu wiedziałeś, że to wszystko się zmaterializuje?
To znaczy... To był wtedy też trochę impuls. Fanem Dream Theater jestem od wielu wielu lat. Któregoś dnia wpadłem na pomysł. Skoro piszę muzykę symfoniczną, muzykę kameralną, jakieś aranże na małe składy jazzowe, czasem poezję śpiewaną, pomyślałem: "czemu tego nie zmaterializować?". Skoro jest to zespół którego muzycy to dla mnie autorytety, niesamowici muzycy i wirtuozi, to czemu nie złożyć im hołdu w sposób właśnie symfoniczny, czym się zajmuję. Na początku zamieściłem 2-minutowy trailer, bardzie symulacje niż żywe nagrania, taką orkiestrę wirtualną. Nie wiedziałem, że to może się zmaterializować i pójść dalej. Nagrałem fragmenty dwóch utworów: "The Count of Tuscany" i "The Best of Times" z albumu Black Clouds & Silver Linings. Wybrałem niektóre fragmenty, podałem je w formie nutowej i później, dzięki swojej niewielkiej umiejętności używania programów i wtyczek skompilowaną wersję zamieściłem na Youtube, w formie bardzo banalnej: napis - nazwa utworu, muzyka w tle. Zamieściłem też - trochę na początku bardzo odważnie - coś typu "coming soon" no i to się przyjęło z bardzo ciekawym rozgłosem, bo umieściłem to na forach członków zespołu Dream Theater. Któregoś dnia dostałem z rana pierwsze powiadomienia z forum Mike'a Portnoya w stylu "Gratulujemy".
Faktycznie, próbka ta spotkała się z dużym entuzjazmem, nie tylko fanów DT, ale i kogoś, kogo - podejrzewam - nie spodziewałeś się o zabranie głosu. Wiesz, kogo mam na myśli, prawda?
Mike Portnoy. Owszem, nie spodziewałem się. To już niestety były członek zespołu Dream Theater, ale według mnie jeden z najbardziej charyzmatycznych, który dla mnie był zawsze inspiracją w wielu dziedzinach. Gdy zamieściłem na forach owe wstępne pseudo-zapowiedzi, byłem w szoku, że właśnie Mike Portnoy zamieścił na swoim Twitterze wpis o tym materiale. Popłynęła z tego duża moc przekazu, bo odzew był ogromny. Było to dla mnie coś niesamowitego, gdyż przez wiele wiele lat marzyłem żeby się z nimi spotkać, żeby chociaż uścisnąć im dłoń. Ten wpis na Twitterze dał mi taki zastrzyk, że uznałem iż trzeba to dalej pociągnąć, choć nie wiedziałem w jaki sposób. Była to duża doza nadziei i wiary.
Kto zadzwonił pierwszy - Mike czy Jordan z kolegami?
Kontaktu telefonicznego, jako takiego, nie mieliśmy, spotkaliśmy się za to dwukrotnie. Pierwszy raz miałem tę możliwość przed koncertem w Poznaniu, a wcześniej w Katowicach. Wszystko dzieje się jednak drogą internetową. Siła Internetu jest tak ogromna, jest to tak wielka szansa dla wielu ludzi, ja miałem szczęście, że mi pomógł. Wszystkie informacje, plany, aktualizacje dla zespołu - wszystko idzie drogą mailową. Telefonicznie niestety nie, choć bardzo bym chciał [śmiech]. Osobą, która się odezwała a propo tego projektu, żebym powiedział coś więcej, był Jordan Rudess. Być może przeczytał o tym na Twitterze Portnoya. Była to prywatna wiadomość z oficjalnego kanału YouTube Rudessa, z prośbą, bym opisał wszystko co robię, co planuję, czego potrzebuję itp. Potem napisałem mu trochę informacji już po wymienieniu się prywatnymi mailami, co było, powiem szczerze, niemałym przeżyciem. Od tamtej pory jesteśmy, może nie tyle co w stałym, ale kontakcie.
Czy dostajesz duże wsparcie od zespołu np. aranży, materiałów muzycznych, czy raczej to wszystko - aranże właśnie, wydobycie warstwy muzycznej - robisz sam?
Niezupełnie... To znaczy, w momentach kryzysowych, gdy natłok tej pracy mnie trochę przytłaczał, może i miałem pomysł żeby zapytać o to i owo, ale moim głównym celem było, to aby wszystko osiągnąć własnymi siłami. Nie miałem w zamiarze np. poprosić "wyślijcie mi partytury, analizy lub jakieś rzeczy techniczne". Nigdy nie chciałem o takie rzeczy prosić, bo byłoby to trochę pójście na łatwiznę. Oczywiście pomagałem sobie tabulaturami, żeby praca poszła troszeczkę szybciej, bo, nie ukrywam, niektóre rzeczy, jakie Dream Theater wyczynia w swoich popisach, sprawia, że to aż niewykonalne, żeby to spisać nutka po nutce.
Zaproponowałeś swojej orkiestrze wykonanie tych aranży za pomocą żywych instrumentów . Czy oprócz ciebie, w tej orkiestrze są jeszcze inni fani Dream Theater, czy jesteś raczej osamotniony?
Nie, nie jestem osamotniony [śmiech]. Nie jestem w stanie dokładnie policzyć osób, nie jest ich też tak dużo. Jest jednak parę osób, które są dużymi fanami, niektórzy są fanatykami. Reszta muzyków orkiestry tak naprawdę zapoznała się z tą muzyką w trakcie prób. Być może do tej pory nie słuchają tego gatunku, ale zainteresowali się tym, co ten zespół prezentuje. Przeważnie wyglądało to tak: "Wow, czegoś takiego nigdy nie słyszałam/łem!". Oprócz tych którzy wcześniej byli fanami DT, parę osób szczerze zainteresowało się tym gatunkiem muzycznym.
Jak przebiegał sam proces konwersji utworów progmetalowych do wersji klasycznej? Czy nie bałeś się utraty klimatu niektórych kompozycji poprzez ich - wybacz to wyrażenie - usmyczkowanie?
Ja, ogólnie, razem z dyrygentem Arielem Ludwiczakiem, stwierdziliśmy, że utwory aranżowane przeze mnie powinny brzmieć trochę inaczej, bardziej świeżo. Gdybyśmy chcieli uzyskać tę samą nie tyle moc, ale zagrać wszystko w idealnym tempie, nutka w nutkę, to co oni, to nie miałoby to klimatu, byłaby to kopia. Ja stworzyłem aranże, a nie typowe instrumentacje czy orkiestracje - nutka po nutce, akord po akordzie. Dużo rzeczy zmieniałem, dużo pomysłów zaistniało podczas prób i sesji nagraniowej (właśnie skończyliśmy sesję nagraniową smyczków, jeszcze dużo przed nami, jeśli chodzi o nagrania). Dużo pomysłów wyszło od muzyków, co jest bardzo fajne, że ci muzycy, którzy są jeszcze ludźmi młodymi i podchodzą do tego z ambicjami, potrafią wnieść dużo sugestii, które potem przekładają się na muzykę w fajny sposób.
Zaznaczam, że nasz projekt nie będzie brzmiał tak, że coś poniesie stratę. Będzie brzmiał inaczej, ale wydaje mi się, że to więcej wniesie. Mam nadzieję, że będzie to wyglądało tak, iż fan DT, który wcześniej nie słuchał muzyki symfonicznej, powie "kurcze, a jednak coś w tym jest".
Wiem, że utwory na ostateczne, płytowe wydanie wybierane były poprzez głosowanie fanów DT na kilku stronach internetowych. Czy zapadła już ostateczna decyzja które kompozycje usłyszymy na nadchodzącej płycie?
Decyzja oczywiście zapadła, bo inaczej nie moglibyśmy rozpocząć nagrywania sekcji smyczkowej. Co prawda, oficjalnego oświadczenia, które utwory będą na płycie, jeszcze nie wydaliśmy, gdyż chcemy poczekać. Utwory, które były wybrane wcześniej miały stanowić materiał na pierwszy pomysł - dwupłytowe wydanie, jednak dużo rzeczy wyjaśnia się podczas tak dużej i kosztownej produkcji. Musieliśmy jednak z części zrezygnować, więc wydanie będzie jednopłytowe. Decyzja o utworach zapadła, jednak dziś chyba ich nie podam... [śmiech]
Może, by zaspokoić ciekawość wielu ludzi, którzy na pewno czekają na ten projekt, zdradzisz chociaż 2-3 tytuły?
Na pewno wielu ludzi już wie, że jednym z utworów będzie "Sacrificed Sons" z płyty Octavaium, powstało nawet demo, nie był to oczywiście nagrany cały utwór i nie z całą orkiestrą - trochę wtyczek, trochę żywych instrumentów. Nie mieliśmy wtedy funduszy, więc zrobiliśmy to w taki sposób. Premiera była 11 września, Dream Theater bardzo nam pomogło zamieszczając materiał na swoich stronach oficjalnych. Utwór przyjęty był przez fanów bardzo bardzo ciepło. "Sacrificed Sons" to nasz płytowy singiel, oczywiście na nowo nagrany. Kolejnym, według mnie bardzo ciekawym utworem, będzie "The Ministry of Lost Souls" z albumu Systematic Chaos, który, nagrany przez orkiestrę, naprawdę brzmi potężnie. Mogę też zdradzić, że takim dodatkowym utworem będzie utwór z najnowszej płyty. Decyzja zapadła tak naprawdę , gdy dostałem płytę, która wyszła niedawno. Zamieścimy utwór "Beneath the Surface", który jest przepiękną balladą, bardzo w sumie prostą, ale pomyślałem, że będzie to świetnie brzmiało w takim orkiestrowym składzie
Spotkałeś się z muzykami. Jako dla fana zespołu musiało być to dla ciebie spore przeżycie. Jak wyglądało wasze spotkanie?
To w sumie długa historia. Najbardziej znaczące było to ostatnie spotkanie, na którym najwięcej się dowiedzieliśmy. Muszę z tego miejsca podziękować pani Wioletcie Jedynak. Jest to osoba, która jest menadżerką naszego projektu, która nam bardzo dużo pomaga. Jest bardzo ciepłą kobietą, która musi czasem znieść wiele różnych problematycznych sytuacji, kryzysowych, ale i pięknych, szczęśliwych. Jest to odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. Sam też oczywiście odezwałem się do Jordana Rudessa z propozycją spotkania. Bez problemy przyjął tę propozycję, dał się nakręcić i udzielił niesamowitego wywiadu, który pojawi się w naszym filmie dokumentalnym. Pani Wioletta Jedynak pomaga również Piotrowi Kosińskiemu [szef portalu Rock Serwis - przy. autora] w organizacji koncertów muzyki progresywnej. Pan Piotr też bardzo wspiera nasz projekt.
Jordan Rudess i Michał Mierzejewski rozmawiający o przyszłości SToDa (fot. Aleksandra Mularczyk)
Spotkanie z Dream Theater dało nam naprawdę dużo, było tam też dużo zabawnych sytuacji. W hotelu spotkaliśmy się z Jordanem Rudessem dzień przed koncertem, bo zespół przyjechał do Poznania z jednodniowym wyprzedzeniem. Było tam dużo przedziwnych sytuacji, obsługa hotelowa oczekiwała chyba klimatu obrazków "nie wiadomo co się stanie". Tam właśnie przeprowadziliśmy rozmowę, po pierwsze - na temat praw do utworów, po drugie - jak to wydać, jakie są pomysły. Rudess zaprosił również do rozmowy menadżera, który także powiedział dużo mądrych słów, dał parę rad z której strony to ugryźć, jak to czy tamto zrobić.
Tamto spotkanie zaowocowało czymś takim, że Jordan powiedział, iż każdy może nagrywać ich muzykę, oczywiście prawa prawami, ale nie jest to takie drogie. Dostaliśmy też propozycję, że jeśli chociaż jeden utwór wyślemy zespołowi Dream Theater, ale bardzo dobrze nagrany utwór, który będzie powodował gęsią skórkę, a muzycysami powiedzą "Wow, ale czad, tego jeszcze nie było", to - nie chcę zapeszać, ale - Dream Theater może to wydać, jako projekt. Była to dla nas motywacja, bo czasowo wyglądało to tak, że dzień po rozmowie był koncert, a kolejnego dnia wchodziliśmy do studia. Kiedy mikrofony były ustawione, powiedziałem do wszystkich parę taki słów: "słuchajcie, jeśli będzie dobrze, być może wyda to sam zespół". Nie wiem czy przez inną wytwórnię, ale na pewno producentem będzie Petrucci albo Rudess, bądź obydwaj, gdyż czasem wydają oni razem swoje płyty. Był to naprawdę duży zastrzyk nadziei
Byliśmy oczywiście na koncercie DT dzień po spotkaniu. Dzięki pomocy pani Wioletty mogliśmy być na hali przed i po tym wydarzeniu. Nie tylko mieliśmy okazję zobaczyć, jak wygląda przygotowywanie sceny, ale i poznaliśmy ekipę, pomogliśmy parę rzeczy przenieść. Miałem okazję porozmawiać z Petruccim. Rozmawiałem też z Johnem Myungiem, który jest uważany za człowieka, który nic nie mówi, a okazał się tak niesamowity, tak tajemniczy, który też powiedział, że jest pod wrażeniem projektu. Dodał też, że pomimo iż nie jest tak wtajemniczony w Symphonic Theater Of Dreams, też nas wspiera. Petrucci powiedział, że jeśli dostanie materiał, który go zachwyci, to jest w stanie nagrać dla nas materiał promocyjny, tyle że najpierw musi wiedzieć, na czym stoi. Jeśli taki człowiek mówi nam, że może nam pomóc, to jest to naprawdę duża szansa.
Od lewej: Mike Mangini, John Petrucci, Michał Mierzejewski, Jordan Rudess (fot. Aleksandra Mularczyk)
Nagrane są już smyczki. Kiedy możemy spodziewać się wersji finalnej w postaci wydawnictwa?
Istnieją wstępne plany, nie chcę niczego obiecywać i później przepraszać osoby, które poirytowane, że nie miałem racji, ale tak wstępnie do maja zakończymy wszystkie sesje nagraniowe, premixy, itd. Długi proces jeszcze przed nami. Wydaje mi się, że w czerwcu pojawią się informacje o tym, kto zajmie się wydaniem. A samo wydanie? Wydaje mi się, że druga połowa 2012 roku. Na pewno nie przyszły rok, na to się nie zgodzę, razem z menadżerką będziemy walczyć żeby pojawiło się to jak najszybciej.
Okładka jest już gotowa. Wiąże się z nią pewna ciekawa historia.
Tak. Okładkę projektował Stephen van Baalen, osoba ściśle związana z Dream Theater, tworząca grafiki dla zespołu i pojedynczych muzyków. Zajmuje się też robieniem tribute'ów, tapet i tego typu podobnych rzeczy. Napisałem do niego z pytaniem, czy słyszał o projekcie, czy dałby radę przygotować coś dla nas. Powiedziałem otwarcie, że narazie mamy zerowy budżet, że jest to obecnie projekt studencki, nie mamy sponsora, który mógłby coś zaproponować. Odpowiedział, że projekt bardzo mu się podoba, że chętnie będzie w nim uczestniczył, że będzie to dla niego przyjemność, oraz że bez problemu zrobi nam grafikę. Później zaproponował nam stronę internetową, oddzielną grafikę do każdego utworu. Okładka jest w 99% gotowa. Nie chcemy już nic zmieniać, bo sporo ludzi kojarzy tę okładkę. Jestem bardzo szczęśliwy, gdyż jest tam dużo szczegółów związanych z okładkami DT. Znaleźć można tam dużo symboli, jakie pojawiały się przez te wszystkie lata. Nie wiem jeszcze jak będzie wyglądał tył, ale mamy nadzieję, że pojawi się notka "Oficjalny projekt pod patronatem Dream Theater". Stephen ma duży talent i jest to dla nas zaszczyt, że taki człowiek z nami współpracuje.
Okładka stworzona przez Stephena van Baalena
Na sam koniec - tworzysz właśnie Symphonic Theater Of Dreams, a czy gdzieś z tyłu głowy chodzą ci już jakieś nowe pomysły?
W czasie trwania tego projektu, który jest chyba największym z moich osiągnięć - nie wiem, czy nie będzie największy w moim życiu - z orkiestrą robimy parę innych rzeczy. Przykładowo w lipcu zeszłego roku nagrywaliśmy muzykę do płyty wychodzącej teraz w maju. Jest to płyta zespołu Affector, który również gra rock progresywny i metal symfoniczny. jest to bardzo ciekawy projekt, gdyż będzie w nim występowało dużo znanych nazwisk: Daniel Fries, Collin Leijenaar, Mike LePond, Ted Leonard, Derek Sherinian, Jordan Rudess, Alex Argento i Neal Morse. Nasza orkiestra jest dużą częścią tej płyty. Robiłem kiedyś tribute dla Neala Morse'a, który później został wykorzystany jako oficjalne intro do drugiej setlisty na jego trasie koncertowej z Testimony 2. Stworzyłem ten tribute dla Neala Morse`a tak po prostu. Artysta zauważył ten plik na Youtube i poprosił o pozwolenia na wykorzystanie na trasie koncertowej.
Collin Leijenaar od Morse'a dowiedział się, kto robił owe intro i odezwał się do mnie. Napisał wszystkie szczegóły dotyczące albumu zespołu Affector i zapytał, czy nie zechciałbym zaaranżować utworów i przygotować intro do tej płyty. Chwyciłem to od razu, tyle że później okazało się, że mamy tylko 3 tygodnie. 2 tygodnie zajęły aranże, potem mieliśmy jedną próbę i tydzień spędziliśmy w studiu, z czego sami muzycy tylko 3 dni. Powiedziałem nawet Collinowi "Collin, jest mało czasu, ale zrobimy to". W ten sposób weźmiemy udział w sporym wydarzeniu muzycznym, które polecam. Poza symfonicznym intro, będzie dużo naszych orkiestracji.
W życiu mam bardzo mało czasu. Nie żyję tylko projektem Symphonic Theater Of Dreams, ale najbardziej zaangażowany jestem właśnie w niego.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Andrzej Łebek
Oficjalna strona projektu: http://www.stod-project.com/