Wywiad z Muńkiem Staszczykiem w Infomusic.pl

Wywiad z Muńkiem Staszczykiem w Infomusic.pl

4 września 2014, 23:04
autor: Michał Bigoraj

[img:1]

Po opublikowanym ostatnio wywiadzie z Michałem Jelonkiem mamy dla Was kolejną niespodziankę: rozmawialiśmy z Zygmuntem "Muńkiem" Staszczykiem - liderem zespołu T-Love i jednym z najbardziej znanych artystów polskiej sceny muzycznej. Zapraszamy! 

 

Michał Bigoraj: Na Przystanku Woodstock był Pan trzykrotnie (T-Love wystąpił tu w 2002, 2004 i 2014 r.). Czytając i oglądając rozmowy z Panem, natrafiłem na informacje, że poza koncertami niespecjalnie integrował się Pan z festiwalem. Nie nocował Pan tutaj, nie zagłębiał się w pole namiotowe. Jednocześnie z tych wypowiedzi wynika, że doskonale Pan rozumie idee polskiego Woodstocku. Dlaczego nie chciał go Pan poznać od środka?

 

Muniek Staszczyk: Teraz miałem więcej czasu, bo spędziłem na festiwalu cały dzień, ponieważ T-Love grał o 15.00, otwierał całą imprezę, ale na miejscu byliśmy wcześniej, bo ok. 12.00. A Shamboo - drugi zespół, w którym występowałem na Małej Scenie, grał ok. 21.30. Po pierwszym występie miałem dużo obowiązków medialnych, ale też spojrzałem na ten festiwal „z lotu ptaka”, bo przejechałem się na diabelskim młynie (koło widokowe, z którego można było obejrzeć panoramę Woodstocku z wysokości ponad 30 metrów - przyp. M.B.). Nie wszedłem na teren festiwalu, bo nie było na to czasu. Natomiast zobaczyłem dużo więcej niż w poprzednich latach, w których grałem wieczorne koncerty, a więc widziałem jedynie morze ludzi.

Kapele, które grały na Woodstocku, to w większości moi znajomi, koledzy, nie miałem więc takiego imperatywu żeby jechać jako fan. Jedyny festiwal, na który jeżdżę prywatnie, to Open’er, może wybrałbym się także na Off Festival. Chodzi o ofertę. Oczywiście na Woodstocku także oferta jest dobra, ale są to zespoły dobrze mi znane. Przystanek bardzo się rozwinął. Charyzma Owsiaka jest ogromna. Byłem pełen podziwu dla dziewczyn i chłopaków, którzy tam bardzo sprawnie pracowali. Uczestniczyłem w kilku festiwalach, m.in. Glastonbury, i nasz Woodstock nie odbiega od poziomu światowego. Widać w ludziach, którzy go robią, idee, chęci i profesjonalizm. Trudno oczywiście Woodstock ocenić w pełni obiektywnie, bo jest darmowy. Bezsprzecznie jest jednak największy.

 

M.B.: Widać to choćby na zapisie Waszego koncertu z 2004 r. 

Muniek Staszczyk: DVD z tego koncertu jest do dziś naszym znakiem reklamowym. Gdy gramy poza Polską, wysyłamy je organizatorom i wszyscy mówią: „Wow! Ale dużo ludzi! Co to za miejsce?!”. Absolutnie Woodstock jest niezmazywalny z polskiej muzycznej mapy. Natomiast ja jestem dzieckiem Jarocina. Jeździłem do Jarocina na festiwal jako muzyk i jako fan. Woodstock jest jakby młodszym bratem Jarocina.

Jurek Owsiak też tam jeździł, uczestniczył w tym, podpatrywał. Zaproszenie na Woodstock przyjęliśmy z wielką radością. Najpierw nie byłem przekonany do pomysłu Jurka żeby grać na początku, ale potem stwierdziłem, że dlaczego by nie spróbować, skoro to jest taka „godzina zero”, w której wszyscy się integrują. Wydaje mi się, że godnie, z „petardą” otworzyliśmy ten festiwal.

 

[lupa:1]

Koncert T.Love podczas 20. Przystanku Woodstock - fot. Michał Bigoraj

 

M.B.: W 2012 r. T-Love świętował swoje 30-lecie a w następnym roku na kilku koncertach fetował Pan swoje 50. urodziny. Skoro jednak propozycja woodstockowego koncertu wyszła od Jurka Owsiaka, to domyślam się, że nie był kolejnym elementem obchodów tamtych uroczystości, tym razem przed zdecydowania największą publicznością.

 

Muniek Staszczyk: Nie, nie. Dosyć tych obchodów (śmiech). Rzeczywiście były dwie okrągłe rocznice. Pięć dych w życiu mężczyzny jest ważną datą, więc pomyślałem, że można zrobić jakieś koncerty. Trzydzieści lat zespołu także było bardzo istotne. Ale bez przesady. Potrzebna jest teraz nowa sytuacja, nowy album. Na razie robimy reedycję płyty „Prymityw”, która ukaże się za dwa miesiące.

 

M.B.: Do tego tematu przejdziemy później…

 

Muniek Staszczyk: To reasumując cały Woodstock: trzy razy byłem, wszystkie koncerty były udane. To jest ważne zagrać dla prawie pół miliona ludzi. Jest to festiwal, który ma ogromną siłę, także poprzez ludzi. Rozrósł się, zrobił się międzynarodowy, a to bardzo dobrze. Kibicuję mu, natomiast jak Woodstock powstawał, byłem już ukształtowanym facetem, więc ten festiwal mnie nie wychował, bo nie mógł. Miałem już ponad 30 lat, kiedy Jurek z tym ruszył, ale na Woodstock patrzę bardzo przychylnie także dlatego, że w pewnym sensie jest to klon Jarocina.

Poza tą różnicą, że do Jarocina przyjeżdża 10 tys. ludzi, a na Woodstock 750 tys. (śmiech). Na Woodstocku nie spotkałem się z żadną agresją. Jak na ilość ludzi, dzieje się tam mało negatywnych rzeczy. Okazuje się zatem, że można, i wcale nie jesteśmy narodem ludzi mających w sobie agresję. Da się tam spokojnie funkcjonować i bardzo różni ludzie przyjeżdżają tam po to, by przez te trzy dni się wyluzować. Ja nie mam takiej potrzeby, bo cały czas jestem w muzyce (śmiech). Poza tym nie odgradzam się od fanów, ale tak naprawdę gdybym pojawił się na Woodstocku prywatnie, miałbym trochę przejebane…

 

M.B.: Z pewnością (śmiech)…

 

Muniek Staszczyk: Lubię ludziom sprawiać przyjemność. Nigdy nie odmawiam zdjęcia czy autografu, ale myślę, że miałbym tam kłopot ze względu na rozpoznawalność. Jak wybieram miejsca na wakacje, to na ogół zagranicą, gdzie mnie nikt nie zna. To jest miłe, że odniosłem sukces i jestem rozpoznawalny, ale w takim tłumie mogłoby to być uciążliwe. Reasumując, Woodstock jest bardzo ok i cieszę się, że tam zagraliśmy.

 

M.B.: Czym kierowaliście się, wybierając gości na koncert, czyli Kasię Kowalską i Titusa? Tylko tym, że akurat byli na Woodstocku?

 

Muniek Staszczyk: Z Titusem grałem w zeszłym roku w warszawskiej Stodole na koncercie z okazji moich 50. urodzin. Lubię go i dobrze znam. Gra zupełnie inną muzykę niż my, ale prywatnie mamy dobry kontakt. Facet ma poczucie humoru, jest osłuchany w muzyce. Połączyły nas stare kapele hard rockowe, jak AC/DC, Thin Lizzy czy Black Sabbath. Ja nie słucham metalu, ale Acid Drinkers to dla mnie zespół punkowo-metalowy, darzę ich szacunkiem, bo są wierni swojej idei. Titus jest świetnym showmanem. Pomyślałem sobie, że na Woodstocku przyda się ktoś, kto złapie kontakt z ogromnym tłumem.

Co innego bowiem koncerty w klubie, a co innego na otwartym powietrzu. A Titus nie pęka. Wchodzi i krzyczy do ogromnej ilości ludzi i od razu robi ferment. Potrzebna była dla równowagi kobieta. Do głowy przyszła mi Kasia Nosowska, ale ona będzie z nami występować w listopadzie w Stodole, więc nie chciałem tego powtarzać. A Kasia Kowalska wystąpiła kiedyś na benefisie w moim rodzinnym mieście, Częstochowie, z okazji 30-lecia T-Love. Bardzo fajnie zaśpiewała wówczas „Autobusy i tramwaje” co mnie zaskoczyło, bo nie spodziewałem się, że tak dobrze jej to wyjdzie. A potem dowiedziałem, się że ona także będzie na Woodstocku. Cel był taki, żeby był ciekawy facet i ciekawa babka. Titus jest kojarzony z czadem, z muzyką ostrą, a ona to trochę zrównoważyła.

 

[lupa:2]

Koncert T.Love podczas 20. Przystanku Woodstock - fot. Michał Bigoraj

 

M.B.: Wspominał Pan o reedycji płyty „Prymityw” (1994 r.) – mojej ulubionej płyty T.Love – przygotowywanej na jej 20-lecie. Ma być ona wzbogacona o dvd z koncertu z 1994 r. oraz o 3 nowe utwory. Czy będą to, zagrane podczas Woodstocku, Pana wersja „Jałty” Jacka Kaczmarskiego, „Pole Garncarza”, które wykonał Pan z Titusem, oraz „Italia”?

 

Muniek Staszczyk: Tak, to będą te trzy utwory a „Italia” będzie singlem. Do tego utworu powstał teledysk. We wrześniu będzie premiera radiowa. 14 października będzie zaś premiera wydawnictwa w postaci dwupłytowego digipacku. Pierwsza płyta to „Prymityw 2014”, czyli oryginalne utwory plus wspomniane trzy kawałki. Utwór Kaczmarskiego znajdzie się po pierwsze dlatego, że go bardzo szanowałem i miałem przywilej znać go osobiście. Po drugie dlatego, że „Jałta” doskonale wpisuje się w dzisiejsze czasy…

 

M.B.: Po trzecie dlatego, że w tym roku była 10. rocznica śmierci barda?

 

Muniek Staszczyk: Tak. Chciałem to jakoś uczcić. Myślę, że sięgniemy jeszcze po jakieś jego utwory. Dwa pozostałe numery nagraliśmy, co nas bardzo cieszy, w naszym własnym studio na Tarchominie. Uzyskaliśmy bardzo dobre brzmienie. Zmiksowaliśmy to z Marcinem Borsem we Wrocławiu. „Pole Garncarza” to jest takie połączenie Beastie Boys z AC/DC. Mocne, rockowe riffy. Ostry polityczny tekst. Nawiązujący w formie protestu do współczesnej sytuacji, do hipokryzji polityków, do dyktatorów, którzy zawsze będą na świecie. Zjadliwy, kąśliwy taki w stylu jak kiedyś „Nabrani” (utwór z płyty „King” z 1992 r. - przyp. M.B.) tylko, że temat jest poważniejszy. „Italia” to utwór, który pasowałby do „Prymitywu”, a takie było nasze założenie. „Jałta” może odstaje muzycznie, natomiast tekstowo nie.

Zaczepne, z zębem i osadzone mocno we współczesności. „Prymityw” to też jeden z moich ulubionych albumów, poza tym to jeden z ważniejszych albumów tego składu, bo są inne, jak „King”, ale to są płyty nagrane jeszcze z Jankiem Benedkiem, który nie gra już z nami. Szukałem albumu, który był ważny dla naszych fanów. Oczywiście takich było wiele, ale myślę, że ten cieszy się wyjątkowym poważaniem. Ciekawy jestem, jak album, który wyjdzie także na winylu, zostanie przyjęty po latach, zwłaszcza przez tych, których nie było jeszcze na świecie w momencie jego powstawania lub byli wówczas dziećmi.

To przystanek przed nowym albumem, który chcemy wydać za dwa lata. Jesienią jedziemy w trasę „Prymityw 2014”, będzie to klubowa trasa, podczas której będziemy grać głównie utwory z tego albumu plus pasujące do programu. Koncert w Stodole z Kaśką Nosowską i Fiszem - ale tym polskim, nie brytyjskim (śmiech), czyli Bartkiem Waglewskim - zwieńczy całość.

 

[lupa:3]

Koncert T.Love podczas 20. Przystanku Woodstock - fot. Michał Bigoraj

 

M.B.: A propos tego albumu chciałbym zapytać o jeden z najbardziej charakterystycznych elementów Pańskiej twórczość i swoisty znak jakości T-Love, czyli pisane przez Pana teksty. Wiele z nich to już klasyki polskiej muzyki rozrywkowej. Czym różni się praca nad nimi teraz i 20 lat temu, kiedy ukazał się „Prymityw”? Na przykładzie kontrastu, może nie tekstowego, a tematycznego: „Bóg” (z płyty „Prymityw” z 1994 r.) i „Lucy Phere” (z płyty „Old Is Gold” z 2012 r.).

 

Muniek Staszczyk: Te piosenki dzieli doświadczenie. Pisząc utwór „Bóg”, nie byłem specjalnie blisko Boga, nie byłem też bardzo daleko, ale na pewno teraz jestem bliżej. Może dlatego, że jestem starszy, że mam głębsze przemyślenia. Jeden i drugi utwór wynika z jakichś doświadczeń, chociaż „Bóg” został napisany trochę przypadkiem, ale z drugiej strony natchnienie przyszło szybko (śmiech). Jeżeli wierzymy w Boga, to można powiedzieć, że natchnienie przyszło z góry. Pisałem ten tekst chwilę. Kolega z zespołu, basista Nazim (Paweł Nazimek - przyp. M.B.) powiedział: „Napisz piosenkę o Bogu”. Ja mówię: „Głupi jesteś? A co ja mogę napisać Bogu?”. A on na to: „Napisz co czujesz”.

Płyta „Prymityw” była rozrywkowa, punk-rockowa, hedonistyczna a tu… Wyszedł numer napisany w takim momencie, w którym nie spodziewałbym się, że coś takiego przyjdzie mi do głowy. „Lucy Phere” też był szybko napisany, chociaż ma formę dużo bogatszą, bo jest długą balladą. Opowiada o doświadczeniach człowieka, który nie jest uwikłany w jakieś siły nieczyste, ale jego życie jest pełne różnych odcieni. To jest piosenka o tym, że trzeba uważać, że można się nieźle wpieprzyć w różne klimaty. Jest to rozmowa bohatera piosenki z diabłem.

Po części ja jestem tym bohaterem. Jest to piosenka o pokusach, o tych, które na świecie zawsze były i będą. W jakiś sposób była ona inspirowana twórczością Boba Dylana, Johnny’ego Casha, starym bluesem i dawnymi soulowymi pieśniarzami, którzy takie tematy podejmowali, ale nie tylko oni, także np. Bruce Springsteen. Pasowało to bardzo do płyty „Old Is Gold”. Praca nad tekstami tak bardzo się nie różniła. Piszę w zeszytach. Dużych, małych, wielkich formatu A4. Nie piszę na komputerze. Mam dyktafon, którego używam np. jak jadę samochodem. Raczej piszę tutaj (u Muńka w domu, w którym przeprowadzany był wywiad - przyp. M.B.).

Mieszkam tu 8 lat. Zawsze pisałem w swoim pokoju. Może kiedyś niektóre teksty powstawały pod wpływem używek, np. alkoholu. Teraz raczej powstają na trzeźwo. Nie mam problemów z tekstami. Mówiąc krótko, wiem, kiedy nie pisać, wiem, co jest złe, wiem, co jest do dupy i czego nie puszczać na światło dzienne, na próby (śmiech).

 

M.B.: Czyli nic na siłę?

 

Muniek Staszczyk: Nie, nic na siłę. Zresztą T-Love nie ma żadnego kontraktu. Na szczęście. Nie jest z nikim związany. Może nagrać płytę, może jej nie nagrać. Oczywiście, uważam, że bez sensu jest nie nagrywać płyt i opierać się tylko na hitach i odcinać kupony. To jest nieuczciwe i artystów, którzy tak robią, grając 30 lat to samo, nie szanuję. Każdy muzyk powinien co jakiś czas pokazywać światu i kolejnym albumem - niezależnie od tego, czy odniesie on sukces komercyjny czy nie - mówić ludziom, że żyje i o czym myśli. T-Love na pewno będzie nagrywał płyty. Nie wiem ile, bo nie wiem nawet, co będzie jutro.

Piosenki do reedycji „Prymitywu” nam „spadły”. „Pomogła” w tym ogólna sytuacja na świecie, zwłaszcza w Europie. Sytuacja z Rosją, z Putinem, z całą to hipokryzją Europy Zachodniej, z newsami, które codziennie słyszymy. Dwie piosenki: „Pole Garncarza” i „Jałta”, związane są z aktualnymi tematami. „Italia” niekoniecznie. Rzeczywiście teksty były zawsze ważne w T-Love i są pewnym znakiem jakości. Ale nie byłyby dobrze słyszane, gdyby nie towarzyszyła im fajna muzyka, którą robimy razem. Ja nie jestem instrumentalistą, nie gram dobrze na żadnym instrumencie. Trochę gram na basie, trochę na bębnach. Oczywiście mam wpływ na muzykę, bo wymyślam linie melodyczne piosenek wspólnie z kolegami.

 

M.B.: A nie ciągnęło Pana nigdy do tego, by podobnie jak np. Perfect, Lady Pank, Dżem czy Coma sprawdzić jak wypadłby repertuar T-Love w symfonicznych aranżacjach?

 

Muniek Staszczyk: Nie. Wydaje mi się to pretensjonalne. Jeszcze akustycznie, unplugged czemu nie. Ale do orkiestrowej oprawy mam rezerwę.

 

[lupa:4]

Koncert T.Love z gościnnym udziałem Titusa podczas 20. Przystanku Woodstock - fot. Michał Bigoraj

 

M.B.: Podczas tegorocznych wakacji jest Pan szczególnie aktywny. Na kilku frontach. Na Przystanku wystąpił Pan jeszcze wspólnie z formacją Shamboo, na Festiwalu w Jarocinie także wystąpił Pan z tą grupą a niedawno zdominował Pan festiwal w Cieszanowie (21–24 sierpnia), podczas którego zagrał aż w trzech składach: T-Love Alternative, Szwagierkolaska i Shamboo. Czy koncerty z tymi zespołami są wyrazem nostalgii i tęsknoty za minionym czasami?

 

Muniek Staszczyk: T-Love Alternative zagrał w Cieszanowie ostatni duży koncert. Zarejestrowaliśmy go na dvd i będziemy się żegnali w przyszłym roku minitrasą klubową. Był to ostatni występ dlatego, że chcieliśmy go poświęcić kilku naszym kolegom, którzy już odeszli z tego świata. Mam tu na myśli Rafała Włoczewskiego - gitarzystę, Jacka „Słonia” Wudeckiego - pierwszego perkusistę zespołu i Henryka Wasążnika - saksofonistę. Oni byli „obecni” z nami na tym koncercie na telebimach. Podjęliśmy decyzję, że to jest koniec tego składu i trzeba ten rozdział zamknąć. Szwagierkolaska to z kolei taki przedtakt przed przyszłym rokiem, w którym będzie reedycja płyty „Luksus” 20 lat po jej wydaniu.

Zespół na chwilę wróci na rynek. Mamy nagrać jedną albo dwie nowe piosenki. W pewnym sensie jestem dumny z tego, że ten zespół 20 lat temu otworzył modę na „warszawskość”, która była zapomniana. Chociaż nie jestem z Warszawy, to bardzo ją kocham. Jestem związany o tyle, że mój ojciec miał tu najlepszego przyjaciela, często tu przyjeżdżał. Mój wujek grał w Legii. Warszawa była mi bliska i piosenki Stanisława Grzesiuka znałem wcześniej. Nagraliśmy płytę Szwagierkolaski z Andrzejem Zeńczewskim, moim kolegą z T-Love Alternative, na co dzień występującym w zespole Daab. 20 lat temu to był wielki sukces komercyjny.

Dzisiaj Warszawa znowu jest takim „tematem”. Chcemy zobaczyć, jak po latach młodzież to odbierze. Tym bardziej, że bywają sytuacje komiczne. Kiedyś w Internecie przez przypadek zobaczyłem wpisy pod piosenkami Szwagierkolaski i jeden mnie zainteresował, a był on taki: „To Muniek śpiewał w Szwagierkolasce?!”. Może więc warto przypomnieć, że to jednak ja (śmiech). Pomysł koncertu w Cieszanowie nie wyszedł ode mnie. Organizatorzy festiwalu zaprosili mnie najpierw z myślą o T-Love Alternative.

Potem doszła Szwagierkolaska na zasadzie „jak już jestem, to dlaczego nie”, a Shamboo to już sam zaproponowałem, bo skoro graliśmy na wszystkich dużych festiwalach, warto było zakończyć to lato jeszcze jednym takim występem. Są to trzy składy właściwie w jakiś sposób na boku. Nie dotyczą mainstreamowego T-Love, w którym gram na co dzień, i każdy z tych składów łączy jakiś układ koleżeński. Te trzy zespoły nie były nigdy takim przedsiębiorstwem jak T-Love, ale fajne jest to, że łączy je kumpelstwo. To są jednak zespoły „zgwizdywane” raz na parę lat. Shamboo to jest koleżeńska sytuacja, byłem nawet pierwszym basistą tego zespołu, więc są jakieś więzy krwi. A Szwagierkolaską przypomnimy się ludziom i zagramy kilka koncertów.

 

M.B.: To tym bardziej, jeżeli te trzy zespoły są powiązane nie tylko Pana osobą, ale też innymi koneksjami, to czy nie myślał Pan o tym, by zrobić coś na wzór Grabaża (lider Pidżamy Porno, a obecnie zespołu Strachy na Lachy, podczas tegorocznego festiwalu w Jarocinie dał koncert z okazji 30-lecia swojej kariery z obydwoma tymi zespołami i zaproszonymi gośćmi) i dać koncert, na którym te trzy składy spotkałyby się na scenie?

 

Muniek Staszczyk: Nie, bo to zupełnie inna muza jest. W przypadku Grabaża w większości muzycy z Pidżamy Porno grają też w Strachach. Grabaż ma jednego perkusistę (Rafała Piotrkowiaka - przyp. M.B.). Plus gitarzysta z Pidżamy (Andrzej Kozakiewicz - przyp. M.B.). Na tym koncercie te składy wzajemnie się przenikały, wiem, bo sam byłem jego gościem. W Szwagierkolasce grali muzycy jazzowi, muzycy folkowi. Pewnie, że by zagrali rock’n’rolla! Ale po co? Nie ma takiej potrzeby, tym bardziej, że Szwagierkolaska na chwilę się pojawi, a później pewnie znowu zniknie. To nie jest zespół, który będzie grał non stop. Jedynym takim moim zespołem jest T-Love. Z T-Love Alternative zamykamy temat raz na zawsze, a „Szwagier” raz na jakiś czas będzie grał. Z Shamboo zaś kończę. Pomogłem im przy pierwszej płycie, a teraz sobie muszą radzić sami, po prostu muszą pokazać, że jako zespół mają jaja, że dają radę.

 

[lupa:5]

Autor z Muńkiem - fot. Janek Staszczyk

 

M.B.: Rock, punk rock, reagge, glam rock, pop, pop-rock, a ostatnio surowy rock’n’roll z elementami country i bluesa. T-Love flirtował z wieloma gatunkami. Zawsze jednak punktem wyjścia był rock. W jakim kierunku zmierza teraz zespół? Czy kolejna studyjna płyta będzie rewolucyjna, podobnie jak to było w przypadku „Old Is Gold”, na której zaprezentowali Panowie jakże inne od współczesnego podejście do muzyki, czy też wrócicie do korzeni?

 

Muniek Staszczyk: Jesienią zaczniemy pracować nad nowym albumem i mam taki pomysł, żeby przetransponować czarną muzykę funk, soul, ryhtm and blues z lat 60. - ale oczywiście w taki sposób jak mogą zrobić to biali - i połączyć ją z punkiem, z takim „brudem”. Żeby był jednak taneczny podkład, taneczny bit, jak to robił np. zespół The Clash na płycie „Sandinista!” (z 1980 r. - przyp. M.B.). Może więc trochę rzeczy nie etnicznych, ale takich, by była to muzyka taneczna, ale z tekstem ostrym, by można było nóżką potupać, potańczyć przy tym. Ale muszę przekazać chłopakom te idee muzycznie, muszę to zagrać.

Zawsze tak robię, że nagrywam taki mix CD z różnych artystów. Tak zrobiłem przy „Prymitywie” 20 lat temu, nazywając to „Prymityw idea”. Chłopakom już mówiłem o moim pomyśle, ale tego do końca nie czują. Mówią: „Soul, punk - jak to połączyć?!”. Chciałbym wyjść z „Old Is Gold”, ale nie opierać się tak na bluesie i na country. Mamy nagrania prób z ostatnich 5 lat, tzw. odrzuty, które nie weszły na „Old Is Gold”, bo się nie mieściły stylistycznie. To było ok. 30 piosenek, z których może by się wybrało połowę, które można by określić „powrotem do korzeni”, czyli bardzo rock’n’rollowym graniem. Z tego odrzutu są też „Pole Garncarza” i „Italia”. Są to dwa wektory.

Myślę, że urodzą się z tego dwie bardzo różne płyty. Pierwsza powinna ukazać się jesienią 2016 r., bo w przyszłym roku wydajemy dvd, poświęcone dwóm koncertom, które zagraliśmy w tym roku w więzieniach: w Opolu Lubelskim - najnowocześniejszym więzieniu w Europie Wschodniej, i w Warszawie na Rakowieckiej. Jeden był koncert elektryczny, głównie materiał z „Old Is Gold”, drugi akustyczny. Słuchali nas faceci o bardzo różnych wyrokach, od bardzo ciężkich przypadków, w tym morderców, którzy siedzą wiele lat, z dożywociem włącznie, po lżejsze przypadki. Zakolegowaliśmy się to może za dużo powiedziane, ale było spotkanie, które zostało sfilmowane. Powstanie dokument o roboczym tytule „T-Love za kratami”.

Chcemy temu dvd poświęcić trochę czasu i wypromować je. Oczywiście inspiracją jest płyta Johnny’ego Casha z lat 60. z ciężkiego więzienia Folsom w Kalifornii („At Folsom Prison” z 1968 r. - przyp. M.B.), ale my też wielokrotnie grywaliśmy w więzieniach, więc pomyśleliśmy sobie, że trzeba to „uczcić”. Tym bardziej, że więźniowie podpisali deklaracje, że się zgadzają na wykorzystanie swego wizerunku i chcą bardzo być w tym filmie. Chcą też byśmy przyjechali do nich i zrobili pokaz filmu. Ten film z więzienia jest dla mnie bardzo ważny, bo to pokazuje, że gra się dla wszystkich. Jestem ciekawy, jak to wyjdzie, bo będziemy dopiero to montowali. A za dwa lata płyta.

 

M.B.: A Pana solowa twórczość?

 

Muniek Staszczyk: Nie, dziękuję (śmiech).

 

M.B.: Raz a dobrze?

 

Muniek Staszczyk: Nie ma potrzeby. Raz a dobrze (jedyny solowy album artysty - „Muniek” ukazał się w 2010 r. - przyp. M.B.). Może dobrze, może nie dobrze. Było ok. Wróciłem do pracy z kolegą sprzed lat (Jan Benedek - przyp. M.B.). Było fajnie, nagraliśmy płytę pop-rockową. Bardziej T-Love mnie interesuje.

 

Rozmawiał: Michał Bigoraj

Pozostałe wywiady
Bądź jak koło - Rozmowa z Theo Katzmanem To jego trzecia wizyta w Polsce, choć drugi występ. Pierwszy mieliśmy okazję podziwiać przy okazji festiwalu Jazz Around nieco ponad rok temu. Tym razem przyjechał promować swój najnowszy krążek – Be The Wheel, na którym znalazło się...
Wywiad ze Stephenem Day podczas Jazz Around Festival 2023 Mieszkający w Nashville młody kompozytor i wokalista Stephen Day swoją popularność zawdzięcza m.in. viralowemu utworowi If You Were the Rain z pierwszego albumu Undergrad Romance and the Moses in Me z 2016 roku. Do tej pory Stephen Day...
Wywiad: Cory Wong dla Infomusic.pl Magnetyczna gra na gitarze, techniczna żywiołowość, wybitny humor i blask bijący ze sceny sprawiły, że Cory Wong stał się niezwykle popularnym artystą ostatnich lat. Muzyk wydał 10 płyt solowych i kilka albumów live. Artysta jest...
Wywiad z Ole Borudem podczas Jazz Around Festival 2023 Ole Børud to norweski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Co ciekawe, zanim trafił w rejony muzyki jazz / soul / west coast  był członkiem heavymetalowych zespołów takich jak Schaliach i Extol. Występował...
Wywiad: Marek Napiórkowski - Jak grać, żeby nas słuchano? String Theory to najnowszy album Marka Napiórkowskiego, czołowego polskiego gitarzysty jazzowego, który z tym właśnie projektem pojawi się na Jazz Around Festival. Kompozycja to wieloczęściowa suita napisana na gitarę improwizującą,...
"Gigantyczne" zmagania z nagłośnieniem Junior Eurowizja 2022 Jak nagłośnić tak duży festiwal jak Eurowizja Junior i to jeszcze 5000 km od Polski? Zapraszamy do wywiadu z Jerzym Taborowskim - szefem agencji LETUS GigantSound, który ujawnia szczegóły tej "gigantycznej" operacji.