WYWIAD: Rafał Lisiński o drugim i trzecim życiu audio
Muzyka jest wszędzie – przestaliśmy już nawet zwracać na nią uwagę. Są jednak nadal wśród nas tacy, którzy słyszą różnicę między Sansui a NAD-em, nie potrafiąc ograniczyć się do jednego z nich, a do konfiguracji swojego domowego centrum dowodzenia muzycznym wszechświatem podchodzą z pieczołowitością godną sacrum. O rynku wtórnym hi-fi rozmawiamy z jednym z nich – Rafałem Lisińskim, audiofilem i kolekcjonerem.
Wiem, że vintage to dla Ciebie więcej niż moda czy chwilowy trend. W czym "stare" audio jest lepsze od "nowego"? Chodzi o dźwięk, solidność konstrukcji, czy magię upływającego czasu?
Mam zamiłowanie do starszego sprzętu, ale to nie sprawia, że sprzęt tzw. vintage jest dla mnie lepszy, tylko bardziej interesujący. Dobry dźwięk i solidne konstrukcje można znaleźć w każdej dziesięciolatce, od lat 60. do teraz. Marny dźwięk i buble zresztą też. Największa praktyczna różnica jest taka, że porządnie zrobiony, dobrze brzmiący sprzęt z lat – powiedzmy – 70. kupisz za kilkaset złotych, a na porównywalny nowy musiałbyś wydać kilka razy tyle. Do tego kupujesz sprzęt, który już przetrwał koło 40 lat, wybierasz z tego, co zostało po kilku dekadach odsiewania sprzętu awaryjnego, czy po prostu niewartego trzymania go tyle lat. Większość słabszych osobników dawno wylądowała na złomie. Co więcej, starszy sprzęt zwykle jest zrobiony z podzespołów, które nadal są na rynku. Czyli nawet jak padnie, prawie na pewno da się naprawić – i to dość tanim kosztem. Za to spora część nowego sprzętu ma części, które znikają z magazynów po 3-4 latach od zakończenia produkcji modelu. Awaria i masz bardzo drogi przycisk do papieru.
Kolekcjonujesz sprzęt hi-fi z różnych dekad ubiegłego wieku. Czy jest jakiś okres wspólny dla większości marek, o którym można powiedzieć, że był "złotą epoką" produkcji?
Dla wzmacniaczy i amplitunerów – od drugiej połowy lat 60. do początku lat 80. To był okres największego rozwoju wzmacniaczy tranzystorowych, a jeszcze przed epoką oszczędności i często dość paskudnych projektów, które zaczęły królować w latach 80. Nawet budżetowy sprzęt z tego okresu jest często świetny brzmieniowo, porządnie zrobiony i estetyczny. Dla gramofonów – koniec lat 70. i pierwsza połowa lat 80. W tych latach już nawet najprostsze modele były dość przyzwoite jeśli chodzi o parametry, a jeszcze nie ustąpiły pola odtwarzaczom CD. Kolumny – tu akurat bardzo dużo zależy od producenta. Ja lubię lata 80. i 90., ale to głównie dlatego, że w tym czasie moje ulubione marki miały najlepsze serie. Odtwarzacze CD – generalnie te z lat 80. i 90. są dużo trwalsze i wygodniejsze w obsłudze, ale współczesne – z ostatnich kilku lat – brzmią lepiej. No i dochodzi aspekt, który nie ma większego znaczenia w przypadku reszty sprzętu, czyli obsługa nowszych formatów cyfrowych. I tych gorszych jak mp3, i tych lepszych jak SACD czy pliki w wysokiej rozdzielczości.
Twoja kolekcja jest imponująca, lecz prywatnie największą słabością darzysz wzmacniacze i amplitunery firmy Marantz? Jest jakiś konkretny powód?
Oprócz tego, że to ładne i dobrze gra? Moja przygoda z kolekcjonowaniem sprzętu zaczęła się właśnie od Marantza, konkretnie Model 2230B. Odkupiłem go od właściciela antykwariatu muzycznego, w którym robił za wystrój wnętrza. To była wersja amerykańska, na 110V, więc nawet nie miałem jak go sprawdzić przed zakupem. Ale okazało się, że nie dość, że działał, to jeszcze grał równie pięknie, jak wyglądał. Miałem wtedy Rotela RA-820AX i NAD-a L70; Rotel wylądował w szafie, NAD został, ale tylko do filmów. Od tego czasu przeszło mi przez ręce sporo Marantzów z lat 70. (i sporo zostało u mnie), żaden mnie nie rozczarował. Ale też jest dokładnie tak, że do Marantzów mam słabość. Sporo innych marek wypuściło świetnie grający i ładny sprzęt. Równie dobrze mógłbym kolekcjonować Grundigi. Drugi powód jest dużo bardziej przyziemny: Marantz to dobra lokata. Trzyma wartość i zawsze znajdzie się na niego chętny. Czasem się śmieję, że to moje amplitunery na czarną godzinę.
Zanim większość światowej produkcji skupiła się w Chinach, sporo krajów miało swoje tradycje i podejście do projektowania audio. Istnieją zasadnicze różnice między produkcjami japońską, amerykańską, brytyjską czy niemiecką?
Amerykańskiego Marantza i Harmana już w latach 70. produkowano w Azji, tak jak zresztą brytyjskiego NAD-a, tyle że wtedy jeszcze raczej w Japonii. Różnic było chyba najwięcej między Europą a resztą świata. Duże europejskie marki do późnych lat 70. produkowały na kontynencie i przynajmniej częściowo korzystały z lokalnych podzespołów. Konstrukcyjnie i brzmieniowo też było sporo różnic: na przykład w sprzęcie niemieckim i wielu innych produktach z zachodniej Europy kontur, czyli filtr kompensujący to, że przy niższej głośności gorzej słyszymy niskie i wysokie tony, podbijający niskie i wysokie częstotliwości, był domyślnie włączony i wciśnięcie stosownego przycisku go wyłączało, bo producent zakładał, że użytkownik będzie chciał z niego korzystać. W sprzęcie amerykańskim i japońskim (polskim zresztą też, bo wzorowaliśmy się na Japończykach) – odwrotnie. Inny prosty przykład: gniazda. Większość europejskiego sprzętu z lat 70. miała gniazda typu DIN, reszta świata gniazda wejściowe RCA i głośnikowe na gołe przewody – za wyjątkiem niektórych „japończyków” na rynek europejski.
Wśród radykalnych audiofilów panuje przekonanie, że wprowadzenie płyt drukowanych (PCB) stanowiło początek końca najlepszych czasów domowego audio. Czy zgodzisz się z tym?
To trochę tak, jak twierdzić, że wprowadzenie hamulców do samochodów to był początek końca motoryzacji. Jak zajrzysz pod maskę pierwszego seryjnie produkowanego tranzystorowego wzmacniacza zintegrowanego – Grundiga SV 50 z 1963 roku – znajdziesz płytki drukowane. Są po prostu dużo lepszym sposobem łączenia podzespołów w układy, niż plątanina przewodów. Problem zaczyna się przy scalakach, których też zresztą nie ma sensu demonizować – niektóre są funkcjonalnie równie dobre, jak układy z elementów dyskretnych (osobnych podzespołów), ale problemy zaczynają się, jak któryś padnie. Zamienniki są często albo niedostępne, albo marnej jakości. Dlatego niektórzy bardziej cenią wzmacniacze oparte na dyskretnych podzespołach, niż na układach scalonych.
Zajmujesz się także serwisowaniem i konserwacją kolekcjonowanego sprzętu. Zdarza Ci się wprowadzać usprawnienia, czy raczej traktujesz sprzęt jako zamkniętą, nienaruszalną konstrukcję?
Rzadko modyfikuję sprzęt. Jeśli działa poprawnie, nie ruszam. Jeśli wymaga napraw, oczywiście wymieniam zużyte podzespoły na nowe (zazwyczaj rękami zaprzyjaźnionego elektronika, sam robię tylko konserwację i drobne naprawy), ale staramy się korzystać z podzespołów zgodnych ze specyfikacją producenta. Spora część sprzętu, z którym mam do czynienia, to klasyki, które moim zdaniem warto utrzymać w stanie możliwie zbliżonym do oryginalnego. Ale są wyjątki. Jakiś czas temu trafił mi się dość przeciętny wzmacniacz z lat 80., który miał uszkodzoną sekcję przedwzmacniacza. Nie było sensu tego naprawiać, więc zamiast tego wywaliłem wszystko poza zasilaniem i stopniem końcowym i zrobiłem z niego bardzo przyzwoitą końcówkę mocy.
Zdarza mi się też na przykład wymieniać uszkodzone gniazda wejściowe i wyjściowe na gniazda innego typu, nowsze i wygodniejsze. Ale to są czysto kosmetyczne poprawki.
Obsesja kolekcjonerska wiąże się z potrzebą polowania na sprzęt. Gdzie i w jaki sposób wyszukujesz najlepsze egzemplarze? Czy wtórny rynek audio jest zorganizowany, czy raczej przypomina wolnoamerykankę? Jaka jest jego kondycja?
Większość sprzętu mam z aukcji internetowych, czasem z wymiany. Raczej unikam kupowania na bazarach takich, jak warszawski Wolumen – zwykle nie ma tam nic ciekawego, a to co jest, często jest byle jak połatane w środku i pada po kilku dniach. Oczywiście takie samo ryzyko jest przy kupnie przez Internet, ale wybór jest dużo większy i ceny niższe. Jeśli chodzi o kondycję, w sprzęcie który do mnie trafia prawie zawsze jest coś do zrobienia. Nawet jeśli sprzedający zachwala sprzęt jako “100% sprawny”, z reguły taki nie jest, czasem już na zdjęciach to widać. Zresztą dlatego chętnie wybieram egzemplarze z usterkami, do których sprzedawca się przyznaje – wtedy cena bardziej odpowiada faktycznemu stanowi. Dla mnie doprowadzanie sprzętu do porządku to część zabawy, ale osoby kupujące używany sprzęt powinny liczyć się z tym, że będą musiały trochę przy nim pogrzebać, albo dołożyć kilkadziesiąt złotych na konserwację i naprawy. Z takim nastawieniem łatwiej uniknąć frustracji. Na pocieszenie – te naprawy zwykle są drobne.
Zbieranie i konserwowanie vintage audio wymaga pewnej wiedzy w temacie elektroakustyki. Skąd ją czerpiesz? Zdradzisz nam swój kierunek studiów i to, czym zajmujesz się zawodowo?
Skończyłem dziennikarstwo, a z zawodu jestem tłumaczem. Jeśli chodzi o sprzęt audio, całą wiedzę mam z praktyki. Zacząłem się nim na większą skalę “bawić” kilka lat temu i w pewnym momencie osiągnąłem masę krytyczną urządzeń, których słuchałem i w których dłubałem. Spędzam dużo czasu na forach internetowych o sprzęcie, szczególnie anglojęzycznych, ale też niemieckich i francuskich – tam jest dużo więcej konkretnych informacji i wiedzy niż w polskim Internecie. To jedyny punkt, w którym moja praca styka się z hobby: bez znajomości języków, nie wiedziałbym połowy tego, co wiem o sprzęcie.
Zdarza się, że "odchudzasz" swoją kolekcję lub odsprzedajesz "powtórki". Czym – Twoim zdaniem – różni się sprzedający kolekcjoner od handlarza?
Po pierwsze, hobbysta (nie każdy kolekcjonuje), albo po prostu prywatny właściciel zwykle dużo lepiej zna swój sprzęt i z reguły stara się, żeby był w dobrym stanie. Jeśli hobbysta sprzedaje sprzęt i pisze, że jest sprawny, z reguły faktycznie tak jest. Z handlarzami bywa różnie. Niektórzy w ogóle nie sprawdzają sprzętu i sprzedają urządzenia jako niesprawdzone albo uszkodzone. Inni sprawdzają pobieżnie i tu jest gorzej – często trafiam na aukcjach na sprzęt wystawiony jako “100% sprawny” i już na zdjęciach widzę, że taki nie jest. A po dokładnym sprawdzeniu wychodzą następne niespodzianki, które handlarz przeoczył albo przemilczał. Ze sprzętem od prywatnych właścicieli jest dużo większa szansa na rzetelny opis sprzętu. Handlarze po prostu nie mają czasu, a często także wystarczającej wiedzy, żeby wszystko dokładnie sprawdzić i opisać. Inna sprawa, że nawet sprzęt w pełni sprawny, zadbany i rzetelnie opisany może nawalić. Kupowanie używek to zawsze ryzyko, niezależnie od kogo kupujesz.
Druga różnica to ceny, a konkretnie zysk. Handlarze muszą zarabiać na sprzęcie, w końcu z tego żyją. Jeśli to jest legalna działalność, muszą też utrzymać firmę, lokal, opłacić podatki, ubezpieczenia itd. Mi wystarczy, jeśli do tego hobby nie dopłacam. Staram się sprzedawać z zyskiem, ale drobnym, żeby mieć środki na następne zabawki i ich naprawy. Nie muszę zarabiać dużo, bo się z tego nie utrzymuję. Ale jest druga strona tego medalu: handlarzom bardziej zależy na tym, żeby sprzedać, więc często są bardziej skłonni obniżać ceny, nawet poniżej obiektywnej wartości sprzętu.
Wbrew niedawnym prognozom pesymistów, rynek gramofonowy ma się nie tylko dobrze, ale wręcz przeżywa kolejną młodość. Co, prócz przyjemności ceremonialnego obcowania z winylem, ma do zaoferowania współczesnemu słuchaczowi płyta gramofonowa?
Jeśli sprzęt, na którym słuchamy, jest poprawnie ustawiony i przyzwoity – dobrą jakość dźwięku. Ale winyl pod tym względem nie jest ani lepszy, ani gorszy od nośników cyfrowych. Dla mnie główna różnica wynika właśnie z tej ceremonii. Ponieważ włączanie płyty winylowej to swego rodzaju rytuał, wymaga uważnego wykonania kilku czynności, a nie tylko kliknięcia albo wciśnięcia jednego czy dwóch przycisków – zupełnie inaczej słucha się potem muzyki: bardziej aktywnie, uważnie. Do tego strona płyty winylowej trwa około 20 minut. Potem musisz zmienić stronę albo płytę. Płyty winylowe po prostu niespecjalnie nadają się do plumkania w tle.
Początkujący fani vintage hifi wydają się łatwym celem dla żerujących na trendach audio komisach. Wiemy, że nie wszystko, co stare jest dobre w każdym segmencie. Przykładowo, wzmacniacze Technics wbrew pozorom i statusowi kultowych w Polsce nie są wyborem tak dobrym jak Marantz, lecz sytuacja jest dokładnie odwrotna, gdy chodzi o gramofon. Gdzie nowicjusze powinni szukać wiedzy?
Absolutnie nie wolno opierać się wyłącznie na tym, co mówi czy pisze sprzedawca – to często nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Najlepiej zacząć od Internetu: to ogromna kopalnia wiedzy o sprzęcie vintage. Jest sporo stron i forów poświęconych sprzętowi. Ale trzeba pamiętać, że Internet to przede wszystkim opinie. Lepiej nie opierać się na tylko jednej. I zawsze szukać informacji o konkretnych modelach; to że gramofony Technicsa ogólnie są bardziej cenione, niż gramofony Marantza czy Sony, nie znaczy, że każdy model Technicsa będzie lepszy od dowolnego Sony. Z mojego doświadczenia – o sprzęcie zagranicznym, szczególnie tym ze średniej półki, lepiej szukać informacji na stronach brytyjskich, amerykańskich, niemieckich. Oni wiedzą o tym sprzęcie więcej, bo tam ten sprzęt jest od nowości. Do nas na większą skalę dotarł dopiero w latach 90.
Wszędzie gdzie są ludzie z pasją, tam znajdziemy też stałe spory, jak np. między gibsonowcami a fenderowcami, fanami Nikona i Canona, zwolennikami technologii analogowej i cyfrowej, lampowej i tranzystorowej etc. Czy wśród fanów vintage audio również funkcjonują podobne animozje?
Pewnie. Wojna lampy z tranzystorem trwa odkąd pojawił się tranzystor, wojna analogu z cyfrą od czasów pierwszych kompaktów. Tak, tak, CD kwalifikuje się już jako vintage, pierwsze odtwarzacze mają ponad 30 lat. Fetyszyści zestawów z osobnych urządzeń przekonują o wyższości końcówki mocy, przedwzmacniacza i tunera nad wzmacniaczem zintegrowanym i amplitunerem – i odwrotnie. Poza tym każda większa marka ma swoje grono zwolenników, a niektóre też zagorzałych przeciwników (jak Technics). No i mamy nieustający spór pomiędzy wyznawcami starego i nowego. Ile w tych wszystkich sporach sensu? Ano niewiele, sprzęt powinien przede wszystkim być zgodny z potrzebami, możliwościami finansowymi i upodobaniami właściciela, a te są różne i często bardzo subiektywne.
Masz rodzinę, pracujesz zawodowo, kolekcjonujesz sprzęt i przywracasz mu nowe życie, a w międzyczasie wspólnie z Michałem Mietlińskim prowadzisz stronę poświęconą vintage audio (www.audio-room.net/pl/). Masz jeszcze czas na słuchanie muzyki? Czym ostatnio żyjesz fonograficznie?
Muzyka gra u mnie przez większość doby. Na szczęście mam pracę, która sprzyja słuchaniu muzyki i rodzinę, która muzykę lubi – nie zawsze tę samą, co ja, niestety, ale umiemy się dogadać. Często chodzę też na koncerty, żaden sprzęt nie zastąpi żywej muzy.
Ostatnio? Odświeżam sobie węgierski projekt Korai Öröm, poza tym odkryłem reaktywacyjne płyty The Electric Prunes, szczególnie “Feedback”.
Jakieś nowe zdobycze w ostatnim czasie? Plany na przyszłość?
Największa zdobycz z ostatnich miesięcy to wstęgowe głośniki do kolumn Quadral Amun, które zdobyłem po 4 latach polowania. Niektóre moje projekty są naprawdę długoterminowe. A dalej? Wchodzę w lata 90., za chwilę będą podpadać pod vintage :) Serio, następny punkt programu to Grundigi z tzw. srebrnej serii Fine Arts. Mało znane, niedoceniane, brzydkie potwornie, ale grają świetnie.
Pytanie z cyklu abstrakcyjnych i sadystycznych: gdybyś został zesłany na karną kolonię na księżycu, lecz mógłbyś zabrać jeden kompletny zestaw audio ze sobą, to z czego by się składał?
A mamy sztuczną grawitację? Bo jak nie, gramofon na księżycu odpada. I czy mogę zabrać płyty? Mam miejsce na duże kolumny? Z tym zestawem jest jak z każdym – trzeba go dobrać do miejsca, komponenty zależą od nośników dźwięku, po prostu nie ma zestawów uniwersalnych. Załóżmy, że mam miejsce, płyty lecą i grawitacja działa. Gramofon Lenco LRP 5650 DDQ, bo solidny i mam w nim najlepszą wkładkę. Do tego jako źródła laptop z wyjściem optycznym plus DAC Yamaha AP-U70 i odtwarzacz wieloformatowy Denon DVD-2900. Nie jest to najlepiej brzmiący odtwarzacz, jaki mam, ale gra bardzo dobrze i odtwarza najwięcej formatów. Jako wzmacniacz biorę kwadrofoniczy amplituner Marantz Model 4400. To następny kompromis między dobrym brzmieniem i funkcjonalnością. Radia na księżycu pewnie nie posłucham, ale kwadro daje mi wymówkę do zabrania dwóch par kolumn: Quadral Amun MK V i Quadral Aurum 5. Tu już bez kompromisów.
Dzięki za rozmowę i powodzenia!