WYWIAD: Wojciech Pilichowski

WYWIAD: Wojciech Pilichowski

11 stycznia 2017, 14:00
autor: Dariusz J. Michalski

O źródłach inspiracji, instrumencie, z którego trudno wydobyć dźwięk, oraz prostym patencie na sukces w muzyce rozmawiamy z Wojtkiem Pilichowskim, basistą, kompozytorem i producentem.

 

Dariusz J. Michalski: Od czasów, gdy zostałeś basistą w swym pierwszym zespole - bo nikt inny nie chciał - rola i postrzeganie basisty nieco się zmieniło. Kiedyś był to anonimowy gość stojący przy bębniarzu. Teraz basiści bywają gwiazdami. Co byś poradził początkującym basistom, by sprostali wyzwaniom współczesności?

Wojciech Pilichowski: Sposób przepływu informacji w dzisiejszych czasach sprawia, że zatraciło się w muzyce coś takiego jak mainstream. Pęd ku określonej stylistyce był zauważalny jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Obecnie zniknął, co widać choćby po sprzedaży płyt. Niekiedy zespoły pomijane przez media mainstreamowe sprzedają ich więcej niż te ciągle grane. Promocyjną rolę starych mediów w dużej części przejął internet. Podobnie jest nie tylko z basistami, ale i innymi instrumentalistami.

Mianem na wskroś nowoczesnego basisty można określić Nathana Navarro specjalizującego się w dubstepowych elektrobasach granych na żywym instrumencie, ale jest nim także „Lee” Sklar, choć ma już swoje lata. Dlatego moim zdaniem pojęcie „nowoczesności” odchodzi do lamusa, bo niezbyt precyzyjnie opisuje rzeczywistość.

 

Jednak obecnie jest chyba wymagana większa elastyczność. W jednym z wywiadów mówiłeś, że jako muzyk sesyjny czasami musisz zmierzyć się z materiałem czy sposobem grania, którego nie trawisz. Czy to znaczy, że w trosce o wszechstronność należy od czasu do czasu ćwiczyć coś, czego się nie znosi?

Mamy wtedy większe prawdopodobieństwo realizacji swoich planów. Oczywiście są dwie drogi. Pierwsza - możemy zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę i powiedzieć sobie: „Jestem określonym muzykiem i moja technika będzie polegała na tym, że uderzam w gitarę głową”. I jeśli 5-7 kolegów przyjdzie do mnie do mieszkania, rozsiądzie się na wersalce, będzie bić brawo i mnie taki sukces zadowala, mogę czuć się spełniony jako artysta. Jeśli mam zespół grający bluesa i ten zespół odpala, czemu mam ćwiczyć technikę slap, skoro ona w bluesie kompletnie nie siedzi?

Jeżeli jednak myślimy o sobie jako o artystach, to przez nauczenie się nowej techniki dodajemy kolejną barwę do swojej palety. Tak należy to postrzegać. Im więcej wiemy o muzyce, tym więcej ciekawych ludzi poznamy. Z kolei spotkania z nimi zwiększają naszą wiedzę muzyczną.

 

Masz jakiś świeży przykład takiej inspiracji?

Podczas trasy po Ameryce Południowej w każdym kraju grałem z innym zespołem, bo dla organizatora było to tańsze niż wożenie jednego składu. Niesamowite, że w Chile, Brazylii, Kolumbii i Meksyku spotykałem innych muzyków, którzy grali moje kawałki za każdym razem inaczej.

 

To chyba ciekawe doświadczenie: spojrzeć na swoją muzykę oczami przedstawicieli innej kultury?

Dokładnie tak. Z jednej strony mój stały skład daje mi superkomfort. Jednak podczas grania z innymi muzykami okazuje się, że można zrozumieć zupełnie inaczej harmonię w solówce. Nagle ja zaczynam akompaniować gościowi zupełnie inaczej albo on akompaniuje pod moją solówkę w taki sposób, w jaki jeszcze nigdy Wojtek Olszak mi nie zagrał. To też jest dla mnie zaskoczenie.

 

[img:2]

 

Egzotyczne wyjazdy to jednak dość wyjątkowe źródło inspiracji. Skąd jeszcze ją czerpiesz?

Dla mnie może być nią wszystko. Oczywiście inspirują mnie płyty wielkich i uznanych basistów. Jedne mi się podobają, inne nie. Rzecz mojego gustu, co nie znaczy, że nie mam szacunku i uznania dla kunsztu także tych, których muzyka mi się zwyczajnie nie podoba. Czasami jednak przychodzi jakiś 16-latek i gra coś na basie w taki sposób, że w życiu bym nie wpadł, że można w ten sposób to zrobić.

Dla mnie taką siłą napędową są młode, bardzo często nieznane kapele, które wymyślają rzeczy, nie mając nic do stracenia. Przełamują stereotypy nie tylko stylistyczne, ale także stereotypy brzmienia swoich instrumentów.

 

Możesz podać przykład?

W 2007 roku pojawiła się płyta „Cross” zespołu Justice. Myślę, że za tę płytę na wydziale realizacji dźwięku gość powinien dostać dwóję. Gdy pierwszy raz jej posłuchałem, zastanawiałem się, czy mam dobrą kopię. Słucham tej płyty cały czas i jest wielka. W ogóle lubię słuchać innej muzyki. Choćby deadmou5a. To kreator elektro, który należy do kompletnie innego świata. Cenię muzykę elektro, ponieważ zawiera formę artykulacji nieosiągalną na żywym instrumencie. To stanowi dla mnie inspirację.

 

To by wyjaśniało, dlaczego nie jesteś typowym basistą, który ogranicza się do instrumentu, wzmacniacza  i efektów. Sięgasz po bardziej zaawansowaną technologię i zapuszczasz się na tereny przez gitarzystów czy basistów rzadko eksplorowane, a w sumie bardzo wzbogacające brzmienie i możliwości.

Tak było z pewnością w przypadku płyty „Intro”. Miała mieć charakter fusion, a przy tym wyzbyć się tych elementów brzmienia, z których korzystałem dotąd.

 

Stwierdziłeś, że wyjdziesz ze swojej strefy komfortu?

Bardziej chodziło o wykorzystanie brzmienia elektro w muzyce fusion. Zadanie okazało się skomplikowane. Kupowałem różne urządzenia, wyrzucałem je. W końcu znalazłem elektro, jakie chciałem, ale i tak ciężar płyty oparłem na normalnym dźwięku gitary basowej. Udało mi się stworzyć własną stylistykę mieszającą fusion, muzykę instrumentalną, momentami jazzową, opartą też na improwizacji, ale wykorzystującą kompletnie nieużywane dotąd brzmienia. Natomiast na końcu specjalista od masteringu zgłosił poważny problem: trudno efektem side-chain, czyli pompującym kompresorem, zmasterować materiał zawierający żywe instrumenty i brzmienia elektro.

Cieszę się jednak, że szukałem nowego. Jestem z tej płyty bardzo zadowolony. A liczba zaproszeń na festiwale zagraniczne do Stanów, Ameryki Południowej i Azji świadczy, że warto szukać w sobie.

 

Z tego, co mówisz, wynika, że szukasz jej nie tylko w sobie, ale i w sprzęcie.

Przy płycie „Intro” szukałem czegoś świeżego i nowego. Specjalnie do jej nagrania kupiłem wzmacniacz Aguilara z serii AG z głośnikiem z serii GS. Wydaje się, że to są drobiazgi, ale to tylko pozór. Zmiana wzmacniacza, zmiana brzmienia to jakby odnowienie jakości.

Preampy Aguilara spokojnie dały radę w sygnale liniowym, ale na tej płycie korzystaliśmy z niego tylko w kilku miejscach, gdzie trzeba było wyseparować wysoką częstotliwość i dodać ją na innym tracku inaczej skompresowaną. A poza tym płyta została nagrana na dwa mikrofony. I tak się zaczęła przygoda z Aguilarem. Właśnie wtedy odezwał się do mnie Dave Avenius z propozycją, czy nie chciałbym zostać basistą używającym Aguilara. Uśmialiśmy się serdecznie, bo właśnie sobie kupiłem.

 

Kawaleria jak zwykle przybyła za późno?

Nie do końca, bo ta współpraca owocuje. Obecnie jestem szczęśliwym posiadaczem siedmiu kolumn i czterech wzmacniaczy Aguilara i zabawa jest fantastyczna. Korzystam z różnych gitar, bo używam Mayonesa, używałem też instrumentów Adriana Maruszczyka, mojego przyjaciela basisty, który konstruuje znakomite basy. W jakimś kawałku użyłem gitary basowej Alembic. Gdzieś potrzebowałem brzmienia z mocnym dołem z przystawką piezo i do tego użyłem MusicMana.

Jak się ma 30 basówek, to jakoś trzeba amortyzować ten sprzęt, wymyślać dla niego zastosowanie (śmiech). Można oczywiście używać efektów, ale tam, gdzie to możliwe, staram się omijać cyfrę. Chciałbym, by to wyjściowe brzmienie mojego instrumentu pojawiało się z głośnika. Oczywiście całość jest obrabiana cyfrowo.

 

Od tej cyfry w dzisiejszych czasach chyba trudno uciec?

Tak, choć właśnie próbuję to zrobić. Płyta, nad którą już zacząłem pracować i którą zamierzam wydać w przyszłym roku, będzie nagrywana na szeroką taśmę i na niej miksowana. To duże wyzwanie. Zwłaszcza kiedy sobie pomyślę, że po nagraniu trzeba będzie czekać na przewinięcie taśmy, żeby nagrać jeszcze jeden take. I płyta na setkę. Kompletnie odwrócenie się od płyt „Intro” i „Electrostep”. Ale jest na to zajawka i klaruje się skład: Tomek Machański, Michał Trzpioła, no i Wojtek Olszak, bo stara miłość nie rdzewieje. Będzie fortepian, bas, gitara i bębny. Analogowo tak, że o matko!

 

[img:1]

 

Ale na „Intro” też zdarzyło ci się zagrać analogowo.

Rzeczywiście. W Kazachstanie kupiłem sobie dombrę, ludowy instrument. Przez cztery godziny ćwiczyłem dwutaktowy fragment, by na niej zagrać. I udało się, jest na płycie, choć to bardzo dziwny instrument.

 

Dużo takich rzeczy kupujesz?

Niedużo. Teraz mam taki slapstick. Tak na to mówię. Wielka aluminiowa kanciasta rura, która ma tylko jedną strunę w postaci płaskiej, cienkiej taśmy stalowej. Nie mam zielonego pojęcia jak tego użyć. Ale kupiłem. Brzmi cudacznie. Można na tym wydobyć maksymalnie do czterech sensownych dźwięków, bo potem zwyczajnie nie brzmi.

 

Biorąc pod uwagę, że pracujesz nad płytą akustyczną i analogową, to może być coś świeżego. Twoje problemy jako gwiazdy różnią się jednak od problemów początkujących basistów, którzy mają zazwyczaj od czterech do sześciu strun i też im czasami nie brzmi. A nawet jak brzmi, pełnią w zespole rolę służebną i daleko im do nagrywania własnych płyt. Co byś im poradził?

Nawet kiedy gram swoje solowe rzeczy, niekoniecznie opierają się na moim instrumencie. Gdy gitarzysta gra solo, służę mu pomocą. Chodzi o to, żeby się w tym odnaleźć. Oczywiście są występy solowe, w których celuje Krzysztof Ścierański. Jest znakomity i umie pokolorować godzinny koncert tak, że nikomu nie przeszkadza, że na scenie stoi jedna osoba. Natomiast ja nawet przy swoich solowych projektach pracuję z innymi ludźmi. Najważniejsze jest znalezienie sposobu, aby przykuć uwagę słuchacza, a potem cieszyć się jego radością. Dla mnie jest to konkretne i wymierne.

 

Zanim dojdzie do występu przed publicznością trzeba trochę poćwiczyć na instrumencie. Pozostaje jeszcze kwestia jak to robić. W jednym z wywiadów wspominałeś, że basówka podczas ćwiczeń wcale nie służy do wydobywania jak najniższych dźwięków.

Faktycznie gitara basowa w tym standardowym pojęciu zawiera konkretne pasmo i konkretne wysokości dźwięków. One rzeczywiście są niskie, natomiast miałem na myśli to, żeby w poszukiwaniu własnej artykulacji ćwiczyć bez dodawania tak zwanego mułu. Nie zamulać barwy, by była jasna, klarowna. Może nie będzie nadawała się w miksie do kapeli, natomiast będziemy wyraźnie słyszeli, gdzie popełniamy błędy.

 

Jednak nawet bezbłędne granie nie gwarantuje sukcesu. Podczas prowadzonych zajęć z młodymi basistami zdarzyło ci się powiedzieć, że z 20 uczestników - jak dobrze pójdzie - zawodowcami zostanie dwóch lub trzech. Co byś powiedział pozostałym?

Życie właśnie to skorygowało. Z 10 lat temu wyprodukowałem płytę „No bass, no fun”, bo zamarzyło mi się zrobić płytę młodym, nieznanym wówczas basistom. Znalazło się na niej 16 osób i aż siedem z nich zostało zawodowymi muzykami: Paweł Bomert, Łukasz Dudewicz, Wojtek Famielec, Michał Grott, Bartek Królik, Pierwiastek i Bartek Wojciechowski. Ten procent jest porażająco wysoki. Trochę mnie to zaskoczyło.

 

Mnie by nie zaskoczyło. W końcu nie każdy dostaje zaproszenie na płytę od Wojtka Pilichowskiego.

Nie wiem, czy ta płyta im pomogła w karierze. Szczerze mówiąc, nie sądzę. Ale dla mnie jest to przeogromna  satysfakcja, że słyszę i jestem w stanie rozpoznać talent. Nie czuję się ojcem, wujkiem czy jakimkolwiek krewniakiem ich sukcesu. To jest moja własna prywatna satysfakcja. Zanim inni ich docenili, ja już to wiedziałem parę lat wcześniej. I się nie myliłem.

 

Niektórzy jednak nie mają okazji spotkać się z tobą. Czy masz dla nich jakiś prosty patent na stanie się dobrym basistą?

Jest jeden, którym się dzielę od wielu lat: wystarczy ćwiczyć 10 lat po 10 godzin dziennie. Wiele osób myśli, że to jest żart, ale to nie jest żart. Ja wcale nie jestem wybitnie utalentowanym człowiekiem. Po prostu dużo ćwiczyłem.

 

Rzeczywiście po 10 godzin?!

Dziesięć i więcej. Mieliśmy z zespołem taki supernapięty okres, kiedy próby dochodziły do kilkunastu godzin dziennie. Nie ma w tym nic dziwnego. Myślę, że sztuka i artyzm to jedno. Z drugiej strony to, co robimy, wymaga konsekwencji i grubej roboty. Bez pracy nie ma kołaczy. (śmiech)

 

Rozmawiał: Dariusz J. Michalski

Pozostałe wywiady
Bądź jak koło - Rozmowa z Theo Katzmanem To jego trzecia wizyta w Polsce, choć drugi występ. Pierwszy mieliśmy okazję podziwiać przy okazji festiwalu Jazz Around nieco ponad rok temu. Tym razem przyjechał promować swój najnowszy krążek – Be The Wheel, na którym znalazło się...
Wywiad ze Stephenem Day podczas Jazz Around Festival 2023 Mieszkający w Nashville młody kompozytor i wokalista Stephen Day swoją popularność zawdzięcza m.in. viralowemu utworowi If You Were the Rain z pierwszego albumu Undergrad Romance and the Moses in Me z 2016 roku. Do tej pory Stephen Day...
Wywiad: Cory Wong dla Infomusic.pl Magnetyczna gra na gitarze, techniczna żywiołowość, wybitny humor i blask bijący ze sceny sprawiły, że Cory Wong stał się niezwykle popularnym artystą ostatnich lat. Muzyk wydał 10 płyt solowych i kilka albumów live. Artysta jest...
Wywiad z Ole Borudem podczas Jazz Around Festival 2023 Ole Børud to norweski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Co ciekawe, zanim trafił w rejony muzyki jazz / soul / west coast  był członkiem heavymetalowych zespołów takich jak Schaliach i Extol. Występował...
Wywiad: Marek Napiórkowski - Jak grać, żeby nas słuchano? String Theory to najnowszy album Marka Napiórkowskiego, czołowego polskiego gitarzysty jazzowego, który z tym właśnie projektem pojawi się na Jazz Around Festival. Kompozycja to wieloczęściowa suita napisana na gitarę improwizującą,...
"Gigantyczne" zmagania z nagłośnieniem Junior Eurowizja 2022 Jak nagłośnić tak duży festiwal jak Eurowizja Junior i to jeszcze 5000 km od Polski? Zapraszamy do wywiadu z Jerzym Taborowskim - szefem agencji LETUS GigantSound, który ujawnia szczegóły tej "gigantycznej" operacji.