Fryderyki 2017: Piotr Metz

Fryderyki 2017: Piotr Metz

28 czerwca 2017, 18:00

 [img:1] Prezentujemy Wam ostatni już w serii "Fryderyki 2017" wywiad przeprowadzony przy okazji tegorocznej gali. Tym razem o kulisach Fryderyków i byciu dziennikarzem muzycznym opowiedział nam Piotr Metz.

Michał Bigoraj: O Fryderyki jeszcze Pana zapytam, natomiast mnie, jako dziennikarza, interesuje to, co Pan powiedział na Przystanku Woodstock w 2013 roku, na którym Pan był gościem i miał m.in. spotkanie w Akademii Sztuk Przepięknych. Powiedział Pan wiele ciekawych rzeczy, ale jedno zdanie zaciekawiło i zdziwiło mnie szczególnie. Powiedział Pan (w dużym skrócie), że, Pana zdaniem, dziennikarz muzyczny nie powinien być w pracy jednocześnie fanem zespołu, o którym mówi/pisze! Naprawdę Pan tak uważa?!

To jest oczywiście efekt skrótu myślowego, który potem zawsze może źle wypaść. Natomiast moja wypowiedź to była bardziej kwestia tego, że ja znam wielu dziennikarzy muzycznych, którzy są tak zaangażowani w zespół, że tracą obiektywizm. A od dziennikarza oczekuje się pasji, ale i obiektywizmu.

Cieszę, się że Pan to wyjaśnił, bo, szczerze mówiąc, nie dowierzałem własnym uszom. Uważam bowiem wręcz przeciwnie, że bycie fanem pomaga w posiadaniu odpowiedniej wiedzy na temat muzyki czy konkretnego zespołu, czy artysty, która w naszej pracy pomaga.

Tak jak mówiłem, jest to efekt skóry myślowego, bo odpowiedzmy sobie na pytanie: co to znaczy być fanem? Mam np. kolegę w radiu (w Programie III – przyp. M.B.), który na każdą rzecz związaną z Grzegorzem Ciechowskim i Depeche Mode reaguje pozytywną histerią. I to dla mnie nie jest już obiektywne.

Tak, ale np. Pan jest powszechnie znany jako wielki fan zespołu The Beatles. Ja z kolei jestem wielkim fanem zespołu Queen, o którym napisałem książkę „Przewodnik fana Queen po Londynie”. Przypuszczam, że gdyby nie ta książka, to moja dziennikarska ścieżka mogłaby się w ogóle nie rozwinąć. Z autopsji więc wiem, że często pasja i duża wiedza na temat zespołu sprawia, że mamy większą wiedzę o muzyce w ogóle i umiemy o niej odpowiednio pisać i mówić.

Nie doprecyzowaliśmy słowa „fan”. Termin ten jest często standardowym określeniem kogoś, kto jest prawie na pozycji groupie danego zespołu. Miałem dla przykładu taką przygodę z kolegą, który powiedział o zespole Placebo: „Ale na ostatniej płycie jeden numer mi się nie podobał!” (śmiech). Ja mówię więc o tym, że niektórym z naszego środowiska brakuje obiektywizmu, a nie o tym, że jest to zaprzeczenie pasji. Ale są tacy, którzy mają jeden punkt odniesienia, do którego będą wszystko przez całe życie porównywać. Rzeczywiście jestem fanem Beatlesów, ale wydaje mi się, że nigdy nie przekroczyłem granicy szaleństwa i nie zarażałem tym innych.

Myślę, że Pan jednak zarażał, ale w taki pozytywny, zdrowy i nienachalny sposób.

Na tym polega problem, że mówimy o rzeczach, które nie są mierzalne w centymetrach. Minusem takich spotkań jak na Woodstocku jest to, że czasem powstaje tam taki skrót myślowy, jak w tym wypadku. Cóż jeszcze mogę powiedzieć… Nie chodzi mi też o taki rodzaj obiektywizmu, że zawsze wszystko jest letnie, a nigdy nie jest czarno-białe. Jakaś temperatura w dziennikarzach zawsze występuje, ale dobrze by było nie zatracić rozsądku i nie sprowadzać wszystkiego do swego ulubionego zespołu.

To jest oczywiście temat rzeka, o którym moglibyśmy mówić godzinami. Ja mam takie podejście, że będąc dziennikarzem, sam jestem fanem bardzo wielu zespołów, chodzę na ich koncerty, bawię się na nich, znam się z muzykami. Mam zatem podejście do nich także towarzyskie. Pan zapewne również. I uważam, że nie przeszkadza mi to w byciu obiektywnym, a chyba nawet częściej krytykuję tych muzyków, którzy są mi dobrze znani od tych, których dobrze nie znam: ani na płaszczyźnie zawodowej w sensie ich twórczości, ani prywatnej.

To jest, moim zdaniem, zawsze cienka czerwona lina…

OK. Dość już o tym. Przejdźmy do Fryderyków. W tym roku, zresztą podobnie jak w poprzednim, liczba kategorii została ograniczona właściwie do minimum. Ciekawi mnie, dlaczego od kilku lat nie ma kategorii „Najlepszy zagraniczny album (płyta) roku”, która sprawdzała się dobrze. Dzięki niej w naszym kraju mogliśmy m.in. gościć po raz pierwszy w historii członków wspomnianego zespołu Queen (dostał Fryderyka w 1995 roku za albumu „Made in Heaven” – przyp. M.B.).

Myślę, że ta kategoria związana z artystami zagranicznymi to był bardziej taki gadżet, bowiem nakłady, w jakich sprzedają się płyty zagraniczne w Polsce, są absolutnie nieporównywalne z tym, jak sprzedają się w krajach pochodzenia tych artystów. Był to więc efektowny gadżet, dzięki któremu przyjechał do nas choćby wspomniany Queen. To są polskie nagrody, powinniśmy więc nagradzać polskich wykonawców. Ja akurat jestem w środku tego (Fryderyki przyznawane są przez polskie środowisko muzyczne – muzyków, autorów, kompozytorów, producentów muzycznych, dziennikarzy i branżę fonograficzną, zrzeszonych w Akademii Fonograficznej; składa się ona obecnie z ponad 1300 osób; Piotr Metz jest jedną z nich – przyp. M.B.) i wiem, jaki są powody małej liczby kategorii. Nie ma co bowiem robić gali, która później w telewizji będzie pokazywana w jednej trzeciej (tegoroczna gala rozdania Fryderyków była retransmitowana w TVP 2 – przyp. M.B.). To byłoby bez sensu.

Niewielka liczba kategorii ma też swoje dobre strony. Często bowiem kategorie nagród i gatunki muzyczne się mieszały. Paradoksem np. było to, że zespól Maleo Reggae Rockers był w 2012 roku nominowany w kategorii, w której znajdował się także hip-hop („Album roku – reggae/hip-hop/R&B” za płytę „Rzeka dzieciństwa” – przyp. M.B.), a rok temu znów byli w szeroko rozumianej muzyce korzeni, która dawniej na Fryderykach zwana była folkiem. Darek Malejonek dziwił się takim rozwiązaniom, a sam uważa, że muzyka reggae tak się pałęta cały czas, a powinna mieć swoje stałe miejsce. W tym roku takich paradoksów nie było, choć niektórzy mogą się zastanawiać, czy np. zespół Riverside powinien znaleźć się w kategorii „Album roku – muzyka elektroniczna”, czy w „Album roku – rock” (w tym hard, metal, punk).

My co roku bardzo mocno debetujemy, jak to zrobić. Jesteśmy trochę między młotem a kowadłem. To nie jest impreza tylko dla fanów muzyki, to jest przede wszystkim impreza telewizyjna. I musimy tak to rozgrać, by wszystko w telewizji się zmieściło. Chcemy uniknąć sytuacji, że coś z retransmisji musimy wyrzucić. Poza tym ja akurat jestem fanem rozwiązania, aby album roku bądź utwór roku był kategorią otwartą i obejmował wszystkie gatunki, bo wówczas konkurencja i emocje są znacznie większe. Rozdrobnienie liczby kategorii powoduje, że temperatura jest letnia, a werdykty są przewidywalne i niemal każdy jakąś nagrodę zdobędzie. To nie jest sport. Ja jestem fanem przeglądów czy festiwali, a nie wręczania nagród. Ale jeśli już musimy np. wybrać utwór roku, to wybierzmy go spośród wszystkich gatunków i niech nikt z branży muzycznej nie czuje się poszkodowany. Ja byłbym za tym, żeby był to utwór roku w ogóle.

Tak jak Pan powiedział, Pan jest w środku tego wszystkiego i ma na to wpływ. Proszę zatem powiedzieć, co spowodowało, że Akademia w tym roku postanowiła przyznać Złotego Fryderyka – a więc nagrodę za całokształt twórczości – zespołowi? Mam oczywiście na myśli zespół Dżem. Grupa wcale nie zamierza kończyć kariery…

To bardzo prosta historia. Głosowanie.

Tylko i wyłącznie?

Tak.

To proszę powiedzieć coś więcej o samej procedurze zgłaszania do Złotych Fryderyków.

Wszyscy będący w Akademii zgłaszają swoich kandydatów, a później jest głosowanie większością głosów. I tyle.

To tak na koniec. Dla mnie największym zaskoczeniem tegorocznej gali był fakt, że absolutni rekordziści w liczbie zdobytych Fryderyków, czyli zespół Hey, nie otrzymali żadnej statuetki, mimo trzech nominacji. Nie sądziłem też, że Tomasz Organek wraz ze swym zespołem zgarnie całą pulę. A co dla Pana było największym zaskoczeniem?

Organek dla mnie nie był zaskoczeniem. Myślę, że dla mnie zaskoczeniem był fakt w kategorii „Album roku – muzyka korzeni” (w tym blues, folk, country, muzyka świata, reggae) zdobyta przez Martynę Jakubowicz (dostała nagrodę za płytę „Prosta piosenka” – przyp. M.B.), ponieważ była tam bardzo silna konkurencja i wiele fajnych propozycji stosunkowo nowych artystów. Ja jestem fanem i przyjacielem Martyny, ale jej wybór oznacza, że chyba trzeba o kategorii „muzyka korzeni” pomyśleć jako o kategorii tradycyjnej, w której stawia się raczej na rzeczy uznane i tradycyjne, a nie na nowe.

 

Rozmawiał: Michał Bigoraj

Zdjęcie: Szczecińska Agencja Artystyczna

 

Pozostałe wywiady
Bądź jak koło - Rozmowa z Theo Katzmanem To jego trzecia wizyta w Polsce, choć drugi występ. Pierwszy mieliśmy okazję podziwiać przy okazji festiwalu Jazz Around nieco ponad rok temu. Tym razem przyjechał promować swój najnowszy krążek – Be The Wheel, na którym znalazło się...
Wywiad ze Stephenem Day podczas Jazz Around Festival 2023 Mieszkający w Nashville młody kompozytor i wokalista Stephen Day swoją popularność zawdzięcza m.in. viralowemu utworowi If You Were the Rain z pierwszego albumu Undergrad Romance and the Moses in Me z 2016 roku. Do tej pory Stephen Day...
Wywiad: Cory Wong dla Infomusic.pl Magnetyczna gra na gitarze, techniczna żywiołowość, wybitny humor i blask bijący ze sceny sprawiły, że Cory Wong stał się niezwykle popularnym artystą ostatnich lat. Muzyk wydał 10 płyt solowych i kilka albumów live. Artysta jest...
Wywiad z Ole Borudem podczas Jazz Around Festival 2023 Ole Børud to norweski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Co ciekawe, zanim trafił w rejony muzyki jazz / soul / west coast  był członkiem heavymetalowych zespołów takich jak Schaliach i Extol. Występował...
Wywiad: Marek Napiórkowski - Jak grać, żeby nas słuchano? String Theory to najnowszy album Marka Napiórkowskiego, czołowego polskiego gitarzysty jazzowego, który z tym właśnie projektem pojawi się na Jazz Around Festival. Kompozycja to wieloczęściowa suita napisana na gitarę improwizującą,...
"Gigantyczne" zmagania z nagłośnieniem Junior Eurowizja 2022 Jak nagłośnić tak duży festiwal jak Eurowizja Junior i to jeszcze 5000 km od Polski? Zapraszamy do wywiadu z Jerzym Taborowskim - szefem agencji LETUS GigantSound, który ujawnia szczegóły tej "gigantycznej" operacji.