Wywiad z Robertem Górskim

Wywiad z Robertem Górskim

5 stycznia 2020, 17:29

[img:1] fot. Honorata Karupada

Kabaret i muzyka? Wbrew pozorom nie są to aż tak odległe od siebie elementy kultury, jak mogłoby się wydawać. Między innymi właśnie o muzyce i jej znaczeniu w kabarecie rozmawialiśmy z Robertem Górskim znanym między innymi z Kabaretu Moralnego Niepokoju.

Michał Bigoraj: Czy udzielałeś kiedyś wywiadu dla portalu muzycznego?

Robert Górski: Nie. To jest mój debiut.

Jesteś kojarzony głównie z poczuciem humoru, kabaretem, satyrą. Przez niektórych także z polityką. Porozmawiamy jednak głównie o muzyce. Czy według Ciebie w muzyce jest coś śmiesznego?

Mam coś wspólnego z muzyką. Jak uczyłem się w technikum (Technikum Mechaniki Precyzyjnej – przyp. M.B.), to byłem częścią zespołu muzycznego, który zresztą chyba z mojego powodu się rozpadł, bo – bez większych sukcesów – próbowałem w nim grać na perkusji. Do tej pory nie umiem grać na niczym. Wydawało mi się, że perkusja to jest najprostszy instrument do nauki.

Wielu się tak wydaje…

Mnie też, ale okazało się, że to wcale nie jest takie proste zajęcie i po nieudanej próbie zrobienia kariery muzycznej przerzuciłem się na kabaret, który nie wymaga takich umiejętności i zręczności jak bycie perkusistą. Ale nasz nowy program, który nosi tytuł „Tego jeszcze nie grali”, nawiązuje do kariery zespołu muzycznego. Na plakacie promującym program jesteśmy przedstawieni jako podstarzały zespół muzyczny, zwłaszcza że jesteśmy przebrani. Ale z drugiej strony nawet jakbyśmy się nie przebrali, to zawsze będziemy podstarzali. Nasz przewodni skecz, który ciągnie cały program, opowiada historię zespołu muzycznego, który spotyka się na próbie. Do tej próby jednak nie dochodzi, bo zaczynają rozmawiać o kłopotach ze swoimi dziećmi. Muzyka ma więc różne oblicza.

Czy którykolwiek z napisanych przez Ciebie skeczów lub monologów – pomijając parodię, np. Wojciecha Młynarskiego – powstał pod wpływem inspiracji utworem muzycznym?

Aż tak to chyba nie było, musiałbym pogrzebać w pamięci. Skecz na pewien sposób przypomina jednak muzykę. Ma też przecież swój wewnętrzny rytm. Jest on czasem do tego stopnia podobny do rytmu piosenki, że ja „podając” sobie jakiś tekst, wytupuję sobie jego rytm nogą. W skeczu bowiem bardzo istotny jest timing. Obserwuję wielu ludzi na scenie i widzę, że niektórym wychodzi on lepiej, innym gorzej. A w skeczu jest niezwykle ważne, by wszystko było podawane w odpowiednim tempie i pauza nie była ani za długa, ani za krótka. Skecz ma więc podobną strukturę do utworu muzycznego.

Parodiowałeś wspomnianego Wojciecha Młynarskiego przy okazji utworu „Róbmy swoje”, znanego w Twojej wersji jako „Masz za swoje”. Czy zrobiłeś to z powodu tekstu utworu, czy też charakterystycznej maniery wokalnej Młynarskiego? A może oba te czynniki miały znaczenie?

Parodia, jak to mówią, to jest hołd, jaki krewetka składa wielorybom (śmiech). Czyli przy parodii artysta bierze na warsztat rzecz, którą wszyscy znają i każdy wie, jaki jest do niej oryginalny odnośnik. W tym wypadku był to dla wielu najsłynniejszy utwór Wojciecha Młynarskiego, na którego to parodię zdecydowałem się z kilku powodów. Bardzo lubiłem i ciągle lubię twórczość Młynarskiego, ale nie podobał mi się w niej taki rys moralizatorski. Wolałem liryczną stronę jego twórczości. A on się często brał za swego rodzaju pouczanie. A ponieważ nie znoszę, jak ktoś kogoś poucza, a już zwłaszcza mnie, to pomyślałem sobie, że można to sparodiować i wbić szpilę. Młynarski śpiewał ten utwór bardzo charakterystycznie. Właściwie to bardziej melorecytował, niż śpiewał. A ponieważ ja nie umiem śpiewać, to wydawało mi się, że to ogarnę, a tekstu nie trzeba podawać bardzo szybko. Mam kłopoty z szybkim śpiewaniem…


Za to jak tam tańczysz (śmiech)!

Wszystko jest tam trochę nieporadne (śmiech). Ale w końcu to kabaret, a kabaretowi wybacza się więcej. Generalnie jestem z tego bardzo zadowolony. Myślę, że jest to najlepsza moja parodia, jaką stworzyłem.

Nie wiem, czy najlepsza, ale na pewno w czołówce. Twój macierzysty Kabaret Moralnego Niepokoju przywiązuje dużą wagę do muzyki podczas występów. Towarzyszyła Wam Orkiestra Moralnego Niepokoju, kierowana kiedyś przez Wojciecha Orszulaka, który jest także Waszym menedżerem.

Tak było na początku. Teraz to Bartłomiej Krauz (grający na akordeonie – przyp. M.B.) przejął stery nad zespołem, który czasem występuje pod nazwą Gwiazda z Zagranicy (Orkiestra Moralnego Niepokoju pojawia się przy okazji niektórych nagrań telewizyjnych – przyp. M.B.). Wojtek nadal jest aktywnym muzykiem, ma nawet swój zespół Des Moines, ale nie towarzyszy nam już z gitarą na scenie. Tworzyłem kabaret z myślą o kabarecie literackim, a tam zawsze była istotna piosenka. Wielokrotnie próbowałem napisać śmieszną piosenkę, ale niespecjalnie mi to wychodziło. Pomyślałem więc: co się będę kopał z koniem i skoro wychodzą mi śmieszne skecze, to piosenki nie muszą już takie być i w naszych programach często pojawiają się piosenki liryczne. Nie mamy w tym elemencie wielkiej konkurencji na kabaretowej estradzie.

Poruszyłeś bardzo ciekawy temat, czyli piosenka kabaretowa a piosenka literacka. Przez wielu jesteście bardziej utożsamiani z tym drugim gatunkiem, mającym też cechy tzw. piosenki aktorskiej czy autorskiej. Wasza płyta „Piosenki, czyli walizki pełne wody” z 2008 r., która zawiera głównie utwory z czasów, gdy byliście jeszcze kabaretem studenckim, a także Twoja poprzednia wypowiedź potwierdzają słuszność takiego myślenia. Płyta bowiem pokazuje bardziej Waszą liryczną niż satyryczną stronę.

Od tego się to tak naprawdę zaczęło i to mnie na początku najbardziej interesowało. Ale ponieważ liryka nie jest tak dochodowa jak komedia, więc skoncentrowaliśmy się na tej ostatniej. Ale nigdy nie zapomnieliśmy o liryce i poezji. Co jakiś czas ich elementy pojawiają się w naszym repertuarze. Bardzo żałuję, że nie nauczyłem się grać na żadnym instrumencie ani komponować…

Wszystko przed Tobą…

No właśnie tak sobie co jakiś czas myślę i dochodzę do wniosku, że przede mną jest coraz mniej (śmiech). Ale czasem sobie wyobrażam, że siedzę sam za fortepianem czy z gitarą i coś tam „kręcę”. Może nie byłoby to nic wielkiego, ale miałbym z tego powodu satysfakcję i radość, że mogę być sam sobie kompozytorem, wokalistą i autorem tekstu i np. startować na OPPIE (Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Autorskiej – przyp. M.B.). Zazdroszczę ludziom, którzy to potrafią. Chyba, że robią to w przejściach podziemnych, to wtedy im nie zazdroszczę, bo prawdopodobnie jakby mieli inny zawód, to by im się lepiej powiodło.

Piosenka kabaretowa ma w Polsce długą i piękną tradycję. Kabaret Dudek, Kabaret Starszych Panów, kabaret Tey, a zwłaszcza Zenon Laskowik i Bohdan Smoleń, Kabaret Olgi Lipińskiej, kabaret Potem czy Artur Andrus – to tylko wybrane przykłady. Kto jest Twoim ulubionym przedstawicielem piosenki kabaretowej w Polsce?

Moim niedoścignionym mistrzem jest Zenon Laskowik. Nie Jeremi Przybora czy Kabaret Starszych Panów. Dla mnie kwintesencją piosenki kabaretowej jest to, co robił Laskowik. Kabaret, a także piosenka kabaretowa jest wtedy, kiedy jest konfrontowana z widownią. A piosenki Laskowika wzbudzały szał i entuzjazm na widowni. Piosenki Kabaretu Starszych Panów były bardziej subtelne i do słuchania w domu lub bardziej kameralnych warunkach. Dla mnie kabaret to jednak bardziej widowisko niż teatr.

[img:2] fot. Andrzej Świetlik

Skoro rozmawiamy o muzyce w kabarecie, to nie sposób nie wspomnieć o Grupie MoCarta, która jest ewenementem na skalę światową.

Tak. To są nie tylko znakomici artyści, ale także koledzy. Ciut starsi od nas (śmiech). Zaczęli chwilę wcześniej od nas (Grupa MoCarta i Kabaret Moralnego Niepokoju powstały w 1995 r. – przyp. M.B.). Bardzo się kumplujemy. Mamy zresztą wspólnego, wspominanego już wcześniej menedżera, więc co chwilę na siebie trafiamy. W miarę możliwości także występujemy razem. Zawsze byłem ciekaw, kiedy im się skończą pomysły, a te jakoś nie chcą im się skończyć (śmiech). Wydawać by się mogło, że ich pole działania jest dość ograniczone, bo na ile sposobów można przerabiać motywy muzyczne. Ale jak widzę, ich wyobraźnia się nie kończy i już się chyba nie skończy. Poza tym Filip Jaślar jest synem Krzysztofa Jaślara, który współtworzył kabaret Tey. Zatem to piękna kabaretowa kontynuacja.

Oni teraz, jak wiesz, nie tylko grają na instrumentach smyczkowych, ale też mówią, tańczą czy śpiewają. Robią właściwie wszystko. To już kabaret pełną gębą (śmiech). A jacy są Twoi ulubieni muzyczni artyści w ogóle? 

Jest ich całe mnóstwo. Ostatnio słuchałem sobie np. Andrzeja Poniedzielskiego. Zawsze bowiem zwracam uwagę na tekst. On jest dla mnie istotny, w końcu jestem po polonistyce (Robert Górski ukończył ją na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego – przyp. M.B.). Dlatego chyba ważniejsza od muzyki jest dla mnie warstwa tekstowa i to, co artysta chce nam przekazać swoimi lub cudzymi słowami. Bardzo więc cenię takich autorów tekstów, jak np.: Marek Dutkiewicz, Agnieszka Osiecka, Jacek Cygan, Jan Wołek, Janusz Kondratowicz, Andrzej Mogielnicki, Bogdan Olewicz czy wspomniany Poniedzielski. To genialni autorzy genialnych piosenek. Jako młody człowiek dużo słuchałem też Marka Grechuty. Ten rodzaj muzyki działał na moją wrażliwość. Ale w tamtych czasach słuchałem też punk rocka. W tym gatunku te teksty też były wielokrotnie bardzo dobre. Niestety współcześnie poziom tekstów jest słabszy, bowiem wykonawcy w większości sami się wzięli za ich pisanie. Dlatego chętniej wracam do tego, co było. Chociaż nadal są oczywiście znakomici autorzy, jak choćby Katarzyna Nosowska.

Wspomniałeś tylko o polskich artystach. A zagraniczni?

To z tego powodu, że dużo lepiej znam język polski niż angielski (śmiech). Ale np. zawsze jak jestem w jakimś miejscu, w którym można tańczyć, to robię to, gdy leci muzyka Michaela Jacksona. W tej muzyce jest taki rytm, przy którym nie mogę usiedzieć i chce mi się ruszać. Nawet na trzeźwo (śmiech). Ostatnio miałem taki przegląd moich muzycznych zainteresowań, kiedy układałem z przyszłą (teraz już obecną – przyp. M.B.) żoną listę utworów do tańczenia na naszym weselu. Mogłem wówczas pogrzebać w pamięci, przy czym chciałbym się bawić. Wrócę znów do polskiej muzyki, która jest mi znacznie bliższa. Także dlatego, że wychowywałem się w czasach, w których były cztery wielkie zespoły: Maanam, Lady Pank, Republika i Perfect. Może jeszcze TSA. Ja zawsze byłem w tej grupie od Republiki, choć ona była raczej nielubiana i zwalczana przez fanów pozostałych zespołów. W tamtym momencie to była wręcz pewna odwaga przyznać się do tego, że jesteś fanem Republiki, bo mogłeś dostać łomot. Nie wiadomo do końca dlaczego.

Kabaret Moralnego Niepokoju powstał w 1995 r. Poza Tobą jest w nim aktualnie Przemysław Borkowski, Mikołaj Cieślak i Rafał Zbieć. Mało kto wie o tym, że poza Katarzyną Pakosińską czy, współpracującą z Wami do 2017 r., Magdaleną Stużyńską-Brauer przez Was skład przewinęło się w tym czasie także kilka innych osób.

Ależ oczywiście. Było np. parę innych dziewczyn. Między innymi Karolina Rabenda, kompozytorka muzyki do mojego ulubionego spośród naszych utworów lirycznych, czyli „Piosenki kominiarza” (w wykonaniu Karoliny Rabendy, Katarzyny Pakosińskiej i Przemysława Borkowskiego; autorem słów jest mój rozmówca – przyp. M.B.), czy też „Ballady tragicznej” (śpiewanej przez mego rozmówcę, autorem słów jest zaś Przemysław Borkowski – przyp. M.B.). Po odejściu Katarzyny Pakosińskiej współpracowaliśmy z Agatą Załęcką i wspomnianą przez Ciebie Magdaleną Stużyńską-Brauer. Aktualnie występuje z nami najczęściej Agata Wątróbska, aktorka Teatru Dramatycznego. Dziewczyna, która zresztą świetnie śpiewa. W ogóle to kiedyś mi się wydawało, że kobieta w kabarecie jest niezbędna, bo każda, ale to każda kobieta, potrafi śpiewać (śmiech). Dopiero z czasem zrozumiałem, że wcale tak nie jest. Zdziwiło mnie to wówczas tak samo mocno, jak to, że ludzie w Ameryce umierają, co też mi się kiedyś wydawało absurdalne.

Jak oceniasz kondycję polskiego kabaretu? Czy nie przegrywa on powoli popularnością ze stand-upem? Czy nie myślałeś, by pójść tą drogą? Masz bowiem na swoim koncie znakomite monologi, choćby jako słynny Badyl. Z powodzeniem pisałeś też monologi dla innych artystów, np. Andrzeja Grabowskiego.

Nie. Nigdy nie myślałem o tym, by zająć się stand-upem, który rzeczywiście jest coraz bardziej popularny. Młodzi ludzie, którzy myślą o karierze satyrycznej, coraz częściej idą w stronę stand-upu czy improwizacji. Kabaret już nie jest taki popularny. Może dlatego, że wymaga więcej pracy i wysiłku. Moim zdaniem jest trudniejszą formą sztuki scenicznej, choćby dlatego że trzeba współpracować z ludźmi. A ludzie to, jak wiadomo, straszne łobuzy (śmiech). I łatwo jest się z nimi pokłócić. Nie tylko o to, kto jest lepszym autorem tekstu, ale też o to, kto ma w samochodzie jadącym na występ lepsze miejsce przy oknie. I czasem z takich błahych powodów zespoły kabaretowe się rozpadają. Nie tylko więc z powodu pieniędzy, kobiet czy alkoholu. Nigdy mnie nie ciągnęło do solowych występów. Robiłem to tylko, gdy wymagała tego sytuacja. Raczej skłaniam się teraz w stronę teatru. To mnie teraz bardzo ciekawi. Chciałbym napisać jakąś sztukę. Z tym chcę wiązać swoją przyszłość. I być może mógłbym w taką sztukę powplatać też piosenki, do których napisałem lub napiszę teksty. Idea zrodziła się stąd, że napisałem adaptację powieści „W 80 dni dookoła świata” Juliusza Verne’a wraz z tekstami kilkunastu piosenek do niej. Sztuka jest z powodzeniem, jak słyszałem, wykonywana do dziś w Teatrze Śląskim im. St. Wyspiańskiego w Katowicach („W 80 dni dookoła świata. Tam i z powrotem”, którego scenariusz, autorstwa Roberta Górskiego, powstał na motywach wspomnianej powieści – przyp. M.B.). Odbyło się już ponad 100 przedstawień tej sztuki. Występuje w niej też zespół Chłopcy kontra Basia, który jest autorem muzyki do moich tekstów. Zatem swoją przyszłość upatruję w tej dziedzinie sztuki, nie zapominając oczywiście o kabarecie. Ale zapominając całkowicie o stand-upie.

Cieszę się, że to powiedziałeś. Nie przepadam za stand-upem. Uważam, że jest gorszą formą od kabaretu, a polscy jego przedstawiciele chcą być, moim zdaniem, trochę na siłę za bardzo kontrowersyjni.

Też mam takie odczucia. Oczywiście w każdej dziedzinie są lepsi i gorsi. W polskim stand-upie też są fantastyczni artyści, jak np. Abelard Giza. Ale na ogół jest tak, że tego, co jest gorsze, jest więcej od tego, co jest lepsze. Dotyczy to nie tylko stand-upu, ale i polskiego kabaretu, który obserwuję od lat. I nie przybywa specjalnie dużo nowych, dobrych kabaretów. Ale może zrzędzę, może potrzebują one więcej czasu, by rozwinąć skrzydła. Ale kiedy myśmy startowali, to do grona finalistów PaKI (Przegląd autorskich Kabaretów Amatorskich – przyp. M.B.) próbowało się dostać ok. 130 kabaretów z całej Polski. Teraz tych grup zgłasza się znacznie mniej. Chyba kilkanaście.

W 1996 r. na PaCE zdobyliście chyba wszystkie możliwe nagrody.

Dostaliśmy Grand Prix wraz z Ireneuszem Krosnym, Nagrodę Publiczności (a także Nagrodę Dziennikarzy i Nagrodę Środowiska Kabaretowego – przyp. M.B.) i Nagrodę za Najlepszą Piosenkę za utwór „Jaka piękna tragedia”. Nagrodę dostaliśmy chyba od Adama Nowaka z Raz Dwa Trzy i dostałem ją ja, co oznacza że każdy może dostać nagrodę za wszystko.Bo ja naprawdę nie umiem śpiewać i nie jest to jakaś fałszywa skromność. Jak jestem zmuszony śpiewać, to śpiewam głośno, by wszyscy myśleli, że tak trzeba.

Myślę, że wspólne występy z Marcinem Wójcikiem z Ani Mru-Mru trochę Cię „wyrobiły” (śmiech). Były one mocnym punktem programów, które prowadziliście w TVP, jak np. „Kabaretowy Klub Dwójki” czy „Latający Klub Dwójki”.

Bardziej mnie one wykończyły (śmiech). Jest takie powiedzenie, że nie sztuką jest śpiewać, jak się potrafi, więc za każdym razem, gdy się tego podejmuję, to uważam, że przekraczam granicę bohaterstwa i należy mi się za to order.

Wspomniałeś o swoich związkach z teatrem. Od pewnego czasu jesteś także aktorem teatralnym. Sztuka, w której grasz, „Ucho Prezesa czyli scheda”, oparta na serialu, wystawiana jest w warszawskim Teatrze 6. piętro. Jaka jest różnica w występowaniu dla publiczności teatralnej a kabaretowej?

Dla mnie jest zasadnicza. We mnie zbyt głęboko siedzi bowiem kabaret, dlatego jak występuję na scenie, to automatycznie chcę słyszeć reakcję publiczności, bo myślę, że jak jej nie ma, to coś nie idzie. W teatrze zaś tak to nie funkcjonuje. Dostosowuję więc teatr do swoich potrzeb. I wówczas przestaje to być teatr, a jest na nowo kabaret, z którego na chwilę chciałem odejść. Zatem chyba słaby ze mnie aktor teatralny, bo ten kabaret zbyt mocno we mnie siedzi. Jeśli więc skończę sztukę, nad którą pracuję, to postanowiłem, że nie będę w niej występował, choć przebywanie wśród profesjonalnych aktorów sprawia mi przyjemność. Ale dla dobra tej konkretnej sztuki już w niej nie wystąpię.

W ostatnich latach jesteś kojarzony ze wspomnianym serialem „Ucho Prezesa”, o którym, wspólnie z żoną Moniką – napisałeś książkę – „Jak zostałem Prezesem”. Przez lata z powodzeniem grałeś zaś Donalda Tuska, do czego z kolei wracasz w innej książce – „Jak zostałem premierem” (w formie wywiadu rzeki udzielonej Mariuszowi Cieślakowi). Ja jednak wolę Cię w rolach „niepolitycznych”. Powiedz coś na temat projektu, w którym – jako Gwidon i Romek – będziecie występowali wraz z Mikołajem Cieślakiem.

Ten projekt jest na etapie rozmów z różnymi potencjalnymi emitentami. Wszystkie znaki wskazują na to, że wiosną nakręcimy dwa pierwsze odcinki pilotażowe. Zobaczymy, czy to wyjdzie i jak wyjdzie. Jeśli pozytywnie, to zajmiemy się tym na serio, z większą intensywnością. Do końca ten projekt jeszcze nam się nie ukształtował. Na razie jestem bowiem skupiony głównie na innych zajęciach, głównie na zajmowaniu się dzieckiem, które właśnie od nas odjechało (wywiad został przeprowadzony na warszawskim Żoliborzu przy okazji spaceru, na który mój rozmówca udał się z córką Maliną, w pewnym momencie przejętą od niego przez wspomnianą żonę Monikę – przyp. M.B.). Ale chciałbym zrobić ten serial. Tym bardziej, że będzie on zupełnie niezwiązany z „Uchem Prezesa”. Chociaż może niecałkowicie, bo jedną nitkę chciałbym kontynuować.

Uważam Cię za najlepszego polskiego artystę kabaretowego. A Ty kogo uznajesz za takiego, wspomnianego Zenona Laskowika?

Absolutnie tak. To jest największy polski artysta kabaretowy. I taki dla mnie pozostanie. I przedstawiciel tej formy, kabaretu, którą kocham i którą chcę robić. Kabaret jest tak pojemną formą, że wszystko można w niego wsadzić. Jest on cudownym i bardzo szybko reagującym komentarzem do rzeczywistości. Jest w nim też miejsce na piosenkę, od której zaczęliśmy tę rozmowę, i na skecz, i na liryzm. Ale na powagę i refleksję również. Podwaliny takiego kabaretu ukształtował Zenon Laskowik wraz Bohdanem Smoleniem i w ogóle kabaretem Tey. Ja jako dziecko oglądałem i chłonąłem wszystko, co robili. W naturalny sposób uważam go za ojca polskiego kabaretu i dziadka mojego (śmiech).

Pozostałe wywiady
Bądź jak koło - Rozmowa z Theo Katzmanem To jego trzecia wizyta w Polsce, choć drugi występ. Pierwszy mieliśmy okazję podziwiać przy okazji festiwalu Jazz Around nieco ponad rok temu. Tym razem przyjechał promować swój najnowszy krążek – Be The Wheel, na którym znalazło się...
Wywiad ze Stephenem Day podczas Jazz Around Festival 2023 Mieszkający w Nashville młody kompozytor i wokalista Stephen Day swoją popularność zawdzięcza m.in. viralowemu utworowi If You Were the Rain z pierwszego albumu Undergrad Romance and the Moses in Me z 2016 roku. Do tej pory Stephen Day...
Wywiad: Cory Wong dla Infomusic.pl Magnetyczna gra na gitarze, techniczna żywiołowość, wybitny humor i blask bijący ze sceny sprawiły, że Cory Wong stał się niezwykle popularnym artystą ostatnich lat. Muzyk wydał 10 płyt solowych i kilka albumów live. Artysta jest...
Wywiad z Ole Borudem podczas Jazz Around Festival 2023 Ole Børud to norweski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i producent muzyczny. Co ciekawe, zanim trafił w rejony muzyki jazz / soul / west coast  był członkiem heavymetalowych zespołów takich jak Schaliach i Extol. Występował...
Wywiad: Marek Napiórkowski - Jak grać, żeby nas słuchano? String Theory to najnowszy album Marka Napiórkowskiego, czołowego polskiego gitarzysty jazzowego, który z tym właśnie projektem pojawi się na Jazz Around Festival. Kompozycja to wieloczęściowa suita napisana na gitarę improwizującą,...
"Gigantyczne" zmagania z nagłośnieniem Junior Eurowizja 2022 Jak nagłośnić tak duży festiwal jak Eurowizja Junior i to jeszcze 5000 km od Polski? Zapraszamy do wywiadu z Jerzym Taborowskim - szefem agencji LETUS GigantSound, który ujawnia szczegóły tej "gigantycznej" operacji.