SIMPLY RED - WYWIAD
10 marca 2007,
15:18
W ramach promocji nowego albumu Simply Red "Stay", który ukaże się 19 marca 2007 Mick Hucknall udzielił wywiadu radiowo-telewizyjnego.
"Stay" to dziewiąty studyjny krążek Simply Red oferujący jedenaście kompozycji balansujących pomiędzy ambitnym popem a elementami soulu i jazzu. Poza dwoma przebojowymi singlami odnajdziemy tu równie atrakcyjne utwory jak "The World and You Tonight, tytułowy "Stay", "Good Times Have Done Me Wrong" i "Lady".
Tekst wywiadu można przeczytać tutaj:
1. Co cię nadal nakręca po ponad dwóch dekadach z Simply Red?
Mam w sobie ogromną potrzebę tworzenia. Miłość do muzyki towarzyszy mi odkąd skończyłem mniej więcej 3 lata. Wydaje mi się, że dla artysty najważniejsze jest to, w jaki sposób tę potrzebę wyraża, w jakiej formie przekazuje swoją muzykę światu. To jedna z tych kwestii, które towarzyszą muzykowi stale, na różnych etapach kariery. Z Simply Red przeszliśmy przez wiele takich etapów i w tej chwili osiągnęliśmy formułę, która bardzo mi odpowiada. W tym, co robimy, podoba mi się przede wszystkim całkowita swoboda twórcza. Mamy dużą frajdę z pisania, więc możemy mieć nadzieję, że nasza muzyka trafi także w gusta ludzi.
2. OK, czyli wróciliście. Z dziewiątym albumem studyjnym...
Nagrywaliśmy ten album ("Stay”) mniej więcej w tym samym czasie co "Simplified". Musiałem się mocno zastanawiać, jak te dwa projekty pogodzić. Wiesz, nadal nie jestem pewien, czym tak naprawdę jest "Simplified". Wiem za to dokładnie, co chcieliśmy osiągnąć w przypadku "Stay”. Skupiliśmy się na wykonaniu, na melodii. Utwory są romantyczne, mają w sobie wiele ciepła. Być może zabrzmi to dziwnie, ale nie staramy się zbyt mocno pokazywać naszego kunsztu. Ta płyta jest też bardziej jednolita niż poprzednia, ma określony styl, kierunek.
3. Album nazywa się "Stay", tak jak jedna z piosenek. Co znaczy ten tytuł dla ciebie?
Wiesz, między kochankami czy ludźmi, którzy są ze sobą, zdarzają się chwile, gdy przypadkowy gest nagle sprawia, że zaczynasz myśleć, jak wiele dana osoba dla ciebie znaczy. A może po prostu chcesz, żeby ten ktoś pozostał taki, jaki jest w danym momencie. To tak jakbyś chciał uwiecznić tę chwilę na zdjęciu. I wtedy mówisz: "zostań", bądź sobą, bądź taki jak teraz, bo teraz jest idealnie. Oczywiście to nie jest realne, ale przecież większość romansów i cały romantyzm opiera się na fantazji, na pragnieniu i tęsknocie, a nie rzeczywistości.
4. Album zaczyna się bardzo romantycznie…
Cóż, pierwsze trzy utwory na płycie pochodzą z ostatniej sesji, jaką zrobiliśmy. Szczególnie utkwiło mi w pamięci jak Andy Wright pojawił się z "The Word & You Tonight" - to numer niemal w całości jego autorstwa. Zagrał, a ja pomyślałem: "o, to będzie rewelacja". To niezwykły kawałek jak na mnie - przyjaciele twierdzą, że miejscami brzmię jak głos z lat sześćdziesiątych, albo jak Roy Orbison. To utwór niespotykany, inny niż wszystkie, więc nie bardzo da się przed nim wstawić coś innego.
5. Jak ważne jest dla ciebie to, że pracujesz tutaj, w swoim domowym studiu?
Po roku 1996 uważałem się już niemal za pół-emeryta. Strasznie mnie rozczarowała współpraca z wytwórnią płytową, szum medialny wokół mojej osoby, status gwiazdy. Całkowicie mnie to wszystko zawiodło. Nie byłem nawet pewny, czy chcę dalej tworzyć. Jednak nadal miałem wenę, utwory przychodziły same i wciąż kołatały mi się w głowie. Jednocześnie strasznie pragnąłem stać się znowu szarym, nierozpoznawalnym człowiekiem. Moim marzeniem, mówiłem o tym nawet swoim managerom, stała się mała, wiejska wytwórnia, w której mógłbym robić taką muzykę, na jaką miałbym ochotę. Wiesz, tak po cichu, bez blichtru i blasku wielkiego świata. Coś jak powrót do domu. Nawet nazwa naszego pierwszego samodzielnego albumu - "Home" to coś więcej niż zbieg okoliczności. To coś w stylu: "Ok., wróciliśmy, ale tym razem na naszych warunkach". W miarę jak wszystko się rozwijało, stopniowo odnalazłem swoje natchnienie. Wydaje mi się, że od czasu "Home", a w szczególności przy obecnej płycie naprawdę stworzyliśmy doskonały zespół i znaleźliśmy mu idealne miejsce do pracy twórczej.
6. OK, jak to wszystko wygląda tutaj w studiu?
Od momentu gdy założyłem niezależną wytwórnię, robimy tu praktycznie wszystko. Nagrywamy, miksujemy. Jak spojrzysz tam dalej, zobaczysz, że rozstawiony jest w sumie cały zespół - perkusja, bas, syntezator, gitara. Najpierw ja robię główny wokal, potem pracujemy nad aranżacją, wyciskamy z niej ile się da, dopracowujemy szczegóły. Później szukamy najlepszych osiągów basu i perkusji, próbujemy znaleźć rozstrzygające rozwiązanie. Po tym możemy rozbudowywać inne utwory, ale bas i perkusja pozostają takie jak wybraliśmy na początku - nie zmieniają się już później. Tak to mniej więcej wygląda. To pomieszczenie nazywamy również salą rekreacyjną, bo jak nie jesteśmy tam rozstawieni ze sprzętem, to jest tam stół bilardowy, odbywają się imprezy itp. Między innymi dlatego, kupiłem ten dom. Nie chodziło tylko o studio.
7. Uważasz się za szczęściarza?
Tak. Myślę, że jestem wielkim szczęściarzem – mam pieniądze, odniosłem sukces. Ale nie przyjmuję tego jako czegoś, co mi się należy. Wiesz, nawet ludzie, którzy mają wszystko czasem napotykają trudności. W życiu osobistym, zawodowym. Wszyscy mamy czasem problemy – raz jesteś na wozie, raz pod wozem – a jeśli przy tym piszesz piosenki to zawsze w nich to zawierasz. Życie jest trochę jak pogoda – raz jest słonecznie a raz deszczowo. Trzeba to po prostu zaakceptować.
8. Jakbyś określił swoje podejście do życia ?
Moim zdaniem nie koniecznie trzeba żyć na maxa, ale w życiu musi być dużo różnorodności. Trzeba robić rzeczy, które są niecodzienne w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To mnie nakręca - nie wyobrażam sobie życia w monotonii. To samo dotyczy naszej twórczości. Simply Red nie może być określane jako jeden konkretny gatunek muzyki – nie zniósłbym tego. Nienawidzę jak ktoś mnie szufladkuje. Nie chciałbym obudzić się pewnego dnia jako zespół rockowy czy punkowy, bo musiałbym takim pozostać do końca moich dni. W pewnym sensie jestem mało ambitny. Blichtr i blask, który zdaje się być dziś nierozerwalnie związany z muzyką pop jest mi całkowicie obcy. Może dlatego, że gdzieś w głębi duszy nadal jestem punkiem.
9. Jaki wpływ ma na ciebie twoja punkowa przeszłość?
Dla mnie epoka punk skończyła się jakoś w 1978, kiedy jeszcze grałem z "Frantic Elevators". Pod koniec lata 1977 roku po prostu zdaliśmy sobie sprawę jak bardzo ten rodzaj muzyki się skomercjalizował. Wiesz, zaczęli reklamować skórzane ciuchy z agrafkami i łańcuchami w "The Enemy". Potem byle kto kupował sobie punkowy ciuch i z miejsca stawał się punkiem. Dla nas to był koniec, totalne przegięcie. Dlatego, już od naszych pierwszych występów w styczniu 1978, zaczęliśmy coś zmieniać, koncentrować się bardziej na muzycznej stronie utworów. Od fascynacji zespołami w stylu "Wire", "The Fall" czy "The Buzzcocks" przeszliśmy do Beatlesów. Wiesz, ludzie właśnie odkrywali muzykę punk, ale my siedzieliśmy już w niej tak długo, że mieliśmy dość. Łatwo mi przechodzić do bardziej sentymentalnego, soulowego stylu muzyki, bo i takiego od dzieciństwa słuchałem. Jak miałem 13-16 lat to kupowałem głównie płyty wydawane przez Motown, coś w rodzaju "Północnego Soulu" tak charakterystycznego dla niektórych klubów Manchesteru i północnej Anglii w tamtych latach. Tak naprawdę, nigdy nie przestałem tego słuchać tylko potem, pod koniec lat siedemdziesiątych, dodałem rzeczy w stylu "The Velvet Underground", "The Stooges", "MC5" i muzykę reggae. Sam widzisz, że to duży kawał zróżnicowanej muzyki – nigdy nie fascynował mnie tylko jeden styl.
10. Jak przez wszystkie te lata zmieniało się Simply Red?
Kiedy zaczynałem swoją przygodę z muzyką, chciałem, żebyśmy zostali następnymi Beatlesami albo Rolling Stonesami. Tylko ich wtedy znałem - byli moimi idolami z dzieciństwa, ludźmi z sąsiedztwa, niedoścignionym wzorem. Jednakże w miarę jak rozwijał się mój gust muzyczny, zacząłem sobie uświadamiać, że jestem jedynym autorem piosenek w moim zespole. Szukałem swojego własnego Lennona lub McCartneya, ale nie mogłem znaleźć. Dlatego gdy tylko odnieśliśmy swój pierwszy sukces, wszyscy chcieli rozmawiać wyłącznie ze mną - byłem przecież autorem tekstów i głównym wokalistą. I nagle, nim się zorientowałem, w ciągu 6 miesięcy zacząłem jeździć na wywiady, podróżować po świecie, promując płytę. Stałem się najważniejszym członkiem zespołu. Absolutnie tego nie planowałem, ale musiałem się z tym pogodzić. Ktoś zawsze wyrasta na lidera grupy, to nieuniknione i w pewnym momencie wszyscy uświadamiają sobie, że tak już pozostanie, jeśli główny zainteresowany czegoś z tym nie zrobi. Słuchając moich trzech największych bóstw w świecie muzyki, czyli James Browna, Milesa Davisa czy Duka Ellingtona nagle uświadomiłem sobie, jak wielu utalentowanych ludzi krąży gdzieś po świecie. Doszedłem do wniosku, że muzycy nie muszą być obsesyjnie związani wyłącznie z chłopakami z własnego zespołu - nikt przecież nie brał z nikim ślubu. Nie chodzi tylko o brytyjskiego rocka. Obecnie nasz zespół składa się z bardzo utalentowanych artystów, którzy się nawzajem pilnują - każdy stara się dotrzymać kroku pozostałym, równie dobrym jak on. Panuje coś w rodzaju zdrowej konkurencji i dlatego wszyscy są tacy kreatywni. Ekipa jest tak dobra, że prawie wcale nie sprawdzam, co robią na poszczególnych etapach, od pierwszych nagrań w studiu do końcowych miksów materiału. Obecna forma naszej działalności, czyli Simplified.com, naprawdę nas satysfakcjonuje. Management, produkcja, dokonania muzyków, ja sam - wszyscy nawzajem się sprawdzamy i tym samym działamy jak jeden prawdziwy zespół.
11. Opowiedz o nagrywaniu "Derbis" Ronniego Lanea.
Od samego początku czuliśmy, że "Debris" będzie czymś wyjątkowym.. Nawet nie wiesz jak mi przykro, że Ronnie Lane, który wykonywał ją wiele lat temu w oryginale, zmarł przedwcześnie. Kiedyś regularnie słuchałem tej piosenki w jego wykonaniu w sypialni, przed zaśnięciem - mówię o tym czasem ludziom na koncertach. Jestem bardzo melancholijnym facetem i zawsze podobały mi się melancholijne utwory a ten jest w dodatku niezwykle romantyczny. Jest tam taki kawałek, coś jak: "usłyszałem twe kroki przed drzwiami, a ty wiedziałaś, że będę na ciebie czekał u szczytu schodów". Widzę miliony ludzi w takiej sytuacji. Po kłótni czy sprzeczce twoja ukochana osoba wraca do domu a ty jesteś tak bardzo szczęśliwy widząc ją z powrotem. "Debris" to naprawdę wyjątkowo romantyczny utwór. I strasznie mi przykro, że Ronniego nie ma już wśród nas. Zawsze strasznie chciałem nagrać tę piosenkę w jakiejś formie i wreszcie poczułem, że teraz musimy. Uwielbiam ją wykonywać.
12. Jak duży wpływ wywarł na tobie James Brown?
Nie przychodzi mi do głowy nikt inny, kto miałby większy wkład w muzykę dance, czy rythm & blues niż James Brown. Był kimś wielkim. Miał również ogromny wpływ na rytmiczną stronę naszych utworów. Otworzyliśmy się na niego w 1985 roku. Był kimś w stylu managera wielkich klubów piłkarskich, kimś w rodzaju Alexa Fergusona, twórcy trzech wyjątkowych drużyn piłkarskich. Tyle tylko że Brown, w ciągu trzydziestu lat, stworzył trzy nieprzeciętne zespoły muzyczne. Coś jak Miles Davis. W pewnym sensie osiągnął więcej niż Beatlesi i Elvis Presley. Jego utwory były hitami amerykańskiej Top Fifty od 1956-go do 1974-go. Co tydzień, a to nieprawdopodobne osiągnięcie. Oczywiście nie chodzi tylko o to - jego muzyka, zespół, byli fenomenalni, nieprawdopodobnie funky. Gdyby ktoś zapytał kto wynalazł muzykę funky, to odpowiedź jest jedna - James Brown.
13. Przykro patrzeć jak te wielkie legendy powoli przemijają.
Ok, ale ich muzyka nie przemija. To pewnego rodzaju dar który mają artyści - oni sami mogą umrzeć, ale jeśli stworzyli coś wyjątkowego to ich twórczość nie przeminie, będzie ich wkładem w kulturę. Stworzenie piosenki, która będzie żyć wiecznie jest potwornie trudne. Wszyscy pisaliby niestarzejące się przeboje gdyby to było proste. Skomponowanie takiego utworu jest jednak niesamowitym wyzwaniem i to właśnie z tego powodu tworzę muzykę. Tę część uwielbiam najbardziej. Dlatego robię to, co robię.
14. Czy występy na żywo dają ci tyle samo przyjemności?
Uwielbiam występować na scenie, śpiewać, nawiązywać kontakt z publicznością, słyszeć jak śpiewa ze mną. To zdecydowanie łatwiejsza strona mojej pracy. To nawet nie praca a czysta radość. Ubóstwiam to.
15. Nie jesteś jedynym producentem obecnej płyty - jak układa się twoja współpraca z drugim producentem?
Obowiązki producenta dzielę z Andy Wrightem. Pracujemy w stylu, który określiłbym jako obopólna zgoda - jeden z nas coś wymyśla a drugiemu musi się to podobać. Na początku zawsze daję mu trochę szokujące teksty. Dobór słów, niespotykane połączenia - chcę żeby to brzmiało intrygująco. To co wymyśla Andy jest z reguły bardziej standardowe. Wtedy mówię, że to zbyt zwyczajne, za mało wyraziste i musimy negocjować słowa, frazy, ostateczną formę tekstu. Napisałem kiedyś taką piosenkę, której nie ma na obecnej płycie, gdzie pojawiały się "świnie" i "żołędzie". Andy przyszedł i zapytał: "świnie i żołędzie?; nie może tak być". Ok, może i nie. Więc znów musieliśmy kombinować, tak żeby wyszło coś podobnego ale bez "świni" i bez słowa "żołądź".
16. Czy romantyczne teksty były w jakiś sposób inspirowane twoim życiem?
To są piosenki o miłości. Są romantyczne, odzwierciedlają to jaki obecnie jestem i jak chcę być postrzegany, Chcę żeby ludzie też to poczuli. Podoba mi się, kiedy ludzie utożsamiają się z klimatem piosenek.
17. Singiel "So Not Over You" ma bardzo emocjonalny klip…
Klip był nagrywany w RPA, w ekstrawaganckim, luksusowym domu z fantastycznym widokiem. Myślę, że Russel chciał pozostać w miarę blisko klimatu piosenki. Wiesz, para, która żałuje niedawnego rozstania i marzy żeby znów być razem. Oczywiście wracają do siebie - jak we wszystkich happy endach.
18. Sprawiło ci przyjemność zakończenie tej piosenki happy endem?
Wiesz, pod koniec piosenki jest taki kawałek: "Już wiem, jak cię przy sobie zatrzymać. Znalazłem przystań dla naszej miłości. Mam tylko nadzieję, że zostaniesz tam ze mną i będziesz prowadzić mnie za rękę". Rozchmurzasz się, pod koniec wszystko się układa, wychodzi słońce. Bierz krem do opalania i wyłaź na zewnątrz, na słońce - to druga połowa, przesłanie drugiej części tej piosenki.
19. Uważasz że obecny album spełni oczekiwania waszych fanów?
Kiedy sczytywałem końcową wersję swojej książki, zrozumiałem, co łączy mnie z ludźmi którzy lubią naszą muzykę. Myślę że ta praca uświadomiła mi, że powinienem dawać im to czego oczekują. Fani zawsze mają rację.
20. Razem z Brianem Southallem jesteś współautorem książki "If You Don't Know Me By Now" - jak to jest, tak szczegółowo przyjrzeć się własnemu życiu?
Brian zrobił kawał dobrej roboty - masz wrażenie że to autobiografia. Napisał ją przy tym w taki sposób, że całkowicie mnie w nią wciągnął - jest naprawdę niewiele rzeczy, o których zdecydowaliśmy się nie wspominać. Praktycznie nic nie cenzurowaliśmy, więc znajdą się i wulgaryzmy i rzeczy, o których wolałbym nie mówić. Są rzeczy, z których nie jestem dumny a które zrobiłem i musiałem później żyć z konsekwencjami. Tak samo jak inni, kiedy zrobią coś złego czy głupiego. Ogólnie, to wszystko było i odkrywcze i na swój sposób szokujące. Ale pomogło mi skoncentrować się na tym, czym powinienem się zająć. I zrobiłem to, udało się. Na obecnej płycie jest i nastrój i idealne brzmienie.
21. Czy spojrzenie wstecz na twoją karierę podczas pisania książki było jakiegoś rodzaju inspiracją dla utworu "Good Times Have Done Me Wrong"?
Pewnego razu chłopaki coś tam sobie sami improwizowali i Andy stwierdził, że wyszedł im fajny kawałek. Mi też strasznie się spodobał jak go później usłyszałem. I wtedy doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jak napiszę całą piosenkę opartą na tych akordach. Więc napisałem z grubsza parę tekstów i poszedłem śpiewać. "Good Times Have Done Me Wrong" po prostu pojawiła się. Gdy później o tym rozmawialiśmy, to wyszło nam, że może pojawiła się odzwierciedlając niektóre historie z książki. Wiesz, te parę rzeczy, których nie powinienem był zrobić, albo te, których zrobiłem za wiele. Rzeczy które się powiodły i te co poszły źle. Nikt nie jest idealny całe życie.
22. Pod koniec płyty odchodzisz od miłości i romantyczności a teksty stają się mroczniejsze - weźmy chociażby "Little Englander".
Pierwsza część albumu jest po prostu jaśniejsza, bardziej pozytywna, podczas gdy w drugiej robi się trochę cynicznie, jest w niej pewna doza złości. Utwór "Little Englander" opowiada o pewnego rodzaju bigoterii, zajadłości. I nie chodzi mi tu tylko o Anglię. Dla mnie ten tytuł, czyli "małomiasteczkowy Anglik", jest dużo szerszym pojęciem, potocznym wyrażeniem opisującym ograniczoną, małostkową osobę żyjącą gdziekolwiek w świecie, nie koniecznie w Anglii. W tym utworze mamy mnóstwo dzieci z różnych środowisk, różnego pochodzenia, o różnym kolorze skóry - wszystkie śpiewają z nami i to jest niesamowite.
23. Jak ważna jest w twojej pracy szczerość i uczciwość?
Mogę być romantyczny, szczery i pełen ciepła, ale zawsze najważniejsze jest dla mnie pisanie o tym co uważam za słuszne. Prawda sama w sobie nie zawsze jest przyjemna, więc znajduję przyjemność w byciu autentycznym. Wiesz, życie nie jest usłane różami, dla mnie może jest dużo lepsze niż dla innych ale też nie zawsze. Też się czasem martwię, niepokoję się co dalej będzie z muzyką. Martwi mnie cały ten wyzysk w przemyśle muzycznym, który dotyka w szczególności młodsze pokolenie. Wiesz, mam czasem wrażenie, że są jeszcze bardziej wykorzystywani niż my kiedyś. Strasznie mi się to nie podoba.
24. Czy jesteś usatysfakcjonowany swoją obecną pozycją?
Od czasu albumu "Home" moja praca daje mi ogromną satysfakcję. Pozwoliła mi ponownie oddać się temu co uwielbiam, czyli tworzeniu muzyki. Co do reszty, to po prostu czasami zaciskam zęby i idę do przodu - wiesz, rzeczy w stylu wywiadu przed kamerą. W pewnym stopniu zazdroszczę pisarzom - nikt nie wie jak ci goście wyglądają, nikt ich nie rozpoznaje a do tego mają super pracę. Mimo, że zawsze uważałem bycie muzykiem za coś kapitalnego, to czasem zastanawiam się czy oni nie mają lepiej - piszą te niesamowite książki i nikt tak naprawdę nie wie jak wyglądają. Może mam zły zawód? Też czasem chciałbym być anonimowy.
Przeczytaj relację z koncertu Simply Red:
Zobacz wideoklip do utworu "So Not Over You":
Mediapatroni płyty:
Radio Zet, Multikino, Empik, Twój Styl, Wprost, Onet, Infomusic, CGM, Metro
"Stay" to dziewiąty studyjny krążek Simply Red oferujący jedenaście kompozycji balansujących pomiędzy ambitnym popem a elementami soulu i jazzu. Poza dwoma przebojowymi singlami odnajdziemy tu równie atrakcyjne utwory jak "The World and You Tonight, tytułowy "Stay", "Good Times Have Done Me Wrong" i "Lady".
Tekst wywiadu można przeczytać tutaj:
1. Co cię nadal nakręca po ponad dwóch dekadach z Simply Red?
Mam w sobie ogromną potrzebę tworzenia. Miłość do muzyki towarzyszy mi odkąd skończyłem mniej więcej 3 lata. Wydaje mi się, że dla artysty najważniejsze jest to, w jaki sposób tę potrzebę wyraża, w jakiej formie przekazuje swoją muzykę światu. To jedna z tych kwestii, które towarzyszą muzykowi stale, na różnych etapach kariery. Z Simply Red przeszliśmy przez wiele takich etapów i w tej chwili osiągnęliśmy formułę, która bardzo mi odpowiada. W tym, co robimy, podoba mi się przede wszystkim całkowita swoboda twórcza. Mamy dużą frajdę z pisania, więc możemy mieć nadzieję, że nasza muzyka trafi także w gusta ludzi.
2. OK, czyli wróciliście. Z dziewiątym albumem studyjnym...
Nagrywaliśmy ten album ("Stay”) mniej więcej w tym samym czasie co "Simplified". Musiałem się mocno zastanawiać, jak te dwa projekty pogodzić. Wiesz, nadal nie jestem pewien, czym tak naprawdę jest "Simplified". Wiem za to dokładnie, co chcieliśmy osiągnąć w przypadku "Stay”. Skupiliśmy się na wykonaniu, na melodii. Utwory są romantyczne, mają w sobie wiele ciepła. Być może zabrzmi to dziwnie, ale nie staramy się zbyt mocno pokazywać naszego kunsztu. Ta płyta jest też bardziej jednolita niż poprzednia, ma określony styl, kierunek.
3. Album nazywa się "Stay", tak jak jedna z piosenek. Co znaczy ten tytuł dla ciebie?
Wiesz, między kochankami czy ludźmi, którzy są ze sobą, zdarzają się chwile, gdy przypadkowy gest nagle sprawia, że zaczynasz myśleć, jak wiele dana osoba dla ciebie znaczy. A może po prostu chcesz, żeby ten ktoś pozostał taki, jaki jest w danym momencie. To tak jakbyś chciał uwiecznić tę chwilę na zdjęciu. I wtedy mówisz: "zostań", bądź sobą, bądź taki jak teraz, bo teraz jest idealnie. Oczywiście to nie jest realne, ale przecież większość romansów i cały romantyzm opiera się na fantazji, na pragnieniu i tęsknocie, a nie rzeczywistości.
4. Album zaczyna się bardzo romantycznie…
Cóż, pierwsze trzy utwory na płycie pochodzą z ostatniej sesji, jaką zrobiliśmy. Szczególnie utkwiło mi w pamięci jak Andy Wright pojawił się z "The Word & You Tonight" - to numer niemal w całości jego autorstwa. Zagrał, a ja pomyślałem: "o, to będzie rewelacja". To niezwykły kawałek jak na mnie - przyjaciele twierdzą, że miejscami brzmię jak głos z lat sześćdziesiątych, albo jak Roy Orbison. To utwór niespotykany, inny niż wszystkie, więc nie bardzo da się przed nim wstawić coś innego.
5. Jak ważne jest dla ciebie to, że pracujesz tutaj, w swoim domowym studiu?
Po roku 1996 uważałem się już niemal za pół-emeryta. Strasznie mnie rozczarowała współpraca z wytwórnią płytową, szum medialny wokół mojej osoby, status gwiazdy. Całkowicie mnie to wszystko zawiodło. Nie byłem nawet pewny, czy chcę dalej tworzyć. Jednak nadal miałem wenę, utwory przychodziły same i wciąż kołatały mi się w głowie. Jednocześnie strasznie pragnąłem stać się znowu szarym, nierozpoznawalnym człowiekiem. Moim marzeniem, mówiłem o tym nawet swoim managerom, stała się mała, wiejska wytwórnia, w której mógłbym robić taką muzykę, na jaką miałbym ochotę. Wiesz, tak po cichu, bez blichtru i blasku wielkiego świata. Coś jak powrót do domu. Nawet nazwa naszego pierwszego samodzielnego albumu - "Home" to coś więcej niż zbieg okoliczności. To coś w stylu: "Ok., wróciliśmy, ale tym razem na naszych warunkach". W miarę jak wszystko się rozwijało, stopniowo odnalazłem swoje natchnienie. Wydaje mi się, że od czasu "Home", a w szczególności przy obecnej płycie naprawdę stworzyliśmy doskonały zespół i znaleźliśmy mu idealne miejsce do pracy twórczej.
6. OK, jak to wszystko wygląda tutaj w studiu?
Od momentu gdy założyłem niezależną wytwórnię, robimy tu praktycznie wszystko. Nagrywamy, miksujemy. Jak spojrzysz tam dalej, zobaczysz, że rozstawiony jest w sumie cały zespół - perkusja, bas, syntezator, gitara. Najpierw ja robię główny wokal, potem pracujemy nad aranżacją, wyciskamy z niej ile się da, dopracowujemy szczegóły. Później szukamy najlepszych osiągów basu i perkusji, próbujemy znaleźć rozstrzygające rozwiązanie. Po tym możemy rozbudowywać inne utwory, ale bas i perkusja pozostają takie jak wybraliśmy na początku - nie zmieniają się już później. Tak to mniej więcej wygląda. To pomieszczenie nazywamy również salą rekreacyjną, bo jak nie jesteśmy tam rozstawieni ze sprzętem, to jest tam stół bilardowy, odbywają się imprezy itp. Między innymi dlatego, kupiłem ten dom. Nie chodziło tylko o studio.
7. Uważasz się za szczęściarza?
Tak. Myślę, że jestem wielkim szczęściarzem – mam pieniądze, odniosłem sukces. Ale nie przyjmuję tego jako czegoś, co mi się należy. Wiesz, nawet ludzie, którzy mają wszystko czasem napotykają trudności. W życiu osobistym, zawodowym. Wszyscy mamy czasem problemy – raz jesteś na wozie, raz pod wozem – a jeśli przy tym piszesz piosenki to zawsze w nich to zawierasz. Życie jest trochę jak pogoda – raz jest słonecznie a raz deszczowo. Trzeba to po prostu zaakceptować.
8. Jakbyś określił swoje podejście do życia ?
Moim zdaniem nie koniecznie trzeba żyć na maxa, ale w życiu musi być dużo różnorodności. Trzeba robić rzeczy, które są niecodzienne w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To mnie nakręca - nie wyobrażam sobie życia w monotonii. To samo dotyczy naszej twórczości. Simply Red nie może być określane jako jeden konkretny gatunek muzyki – nie zniósłbym tego. Nienawidzę jak ktoś mnie szufladkuje. Nie chciałbym obudzić się pewnego dnia jako zespół rockowy czy punkowy, bo musiałbym takim pozostać do końca moich dni. W pewnym sensie jestem mało ambitny. Blichtr i blask, który zdaje się być dziś nierozerwalnie związany z muzyką pop jest mi całkowicie obcy. Może dlatego, że gdzieś w głębi duszy nadal jestem punkiem.
9. Jaki wpływ ma na ciebie twoja punkowa przeszłość?
Dla mnie epoka punk skończyła się jakoś w 1978, kiedy jeszcze grałem z "Frantic Elevators". Pod koniec lata 1977 roku po prostu zdaliśmy sobie sprawę jak bardzo ten rodzaj muzyki się skomercjalizował. Wiesz, zaczęli reklamować skórzane ciuchy z agrafkami i łańcuchami w "The Enemy". Potem byle kto kupował sobie punkowy ciuch i z miejsca stawał się punkiem. Dla nas to był koniec, totalne przegięcie. Dlatego, już od naszych pierwszych występów w styczniu 1978, zaczęliśmy coś zmieniać, koncentrować się bardziej na muzycznej stronie utworów. Od fascynacji zespołami w stylu "Wire", "The Fall" czy "The Buzzcocks" przeszliśmy do Beatlesów. Wiesz, ludzie właśnie odkrywali muzykę punk, ale my siedzieliśmy już w niej tak długo, że mieliśmy dość. Łatwo mi przechodzić do bardziej sentymentalnego, soulowego stylu muzyki, bo i takiego od dzieciństwa słuchałem. Jak miałem 13-16 lat to kupowałem głównie płyty wydawane przez Motown, coś w rodzaju "Północnego Soulu" tak charakterystycznego dla niektórych klubów Manchesteru i północnej Anglii w tamtych latach. Tak naprawdę, nigdy nie przestałem tego słuchać tylko potem, pod koniec lat siedemdziesiątych, dodałem rzeczy w stylu "The Velvet Underground", "The Stooges", "MC5" i muzykę reggae. Sam widzisz, że to duży kawał zróżnicowanej muzyki – nigdy nie fascynował mnie tylko jeden styl.
10. Jak przez wszystkie te lata zmieniało się Simply Red?
Kiedy zaczynałem swoją przygodę z muzyką, chciałem, żebyśmy zostali następnymi Beatlesami albo Rolling Stonesami. Tylko ich wtedy znałem - byli moimi idolami z dzieciństwa, ludźmi z sąsiedztwa, niedoścignionym wzorem. Jednakże w miarę jak rozwijał się mój gust muzyczny, zacząłem sobie uświadamiać, że jestem jedynym autorem piosenek w moim zespole. Szukałem swojego własnego Lennona lub McCartneya, ale nie mogłem znaleźć. Dlatego gdy tylko odnieśliśmy swój pierwszy sukces, wszyscy chcieli rozmawiać wyłącznie ze mną - byłem przecież autorem tekstów i głównym wokalistą. I nagle, nim się zorientowałem, w ciągu 6 miesięcy zacząłem jeździć na wywiady, podróżować po świecie, promując płytę. Stałem się najważniejszym członkiem zespołu. Absolutnie tego nie planowałem, ale musiałem się z tym pogodzić. Ktoś zawsze wyrasta na lidera grupy, to nieuniknione i w pewnym momencie wszyscy uświadamiają sobie, że tak już pozostanie, jeśli główny zainteresowany czegoś z tym nie zrobi. Słuchając moich trzech największych bóstw w świecie muzyki, czyli James Browna, Milesa Davisa czy Duka Ellingtona nagle uświadomiłem sobie, jak wielu utalentowanych ludzi krąży gdzieś po świecie. Doszedłem do wniosku, że muzycy nie muszą być obsesyjnie związani wyłącznie z chłopakami z własnego zespołu - nikt przecież nie brał z nikim ślubu. Nie chodzi tylko o brytyjskiego rocka. Obecnie nasz zespół składa się z bardzo utalentowanych artystów, którzy się nawzajem pilnują - każdy stara się dotrzymać kroku pozostałym, równie dobrym jak on. Panuje coś w rodzaju zdrowej konkurencji i dlatego wszyscy są tacy kreatywni. Ekipa jest tak dobra, że prawie wcale nie sprawdzam, co robią na poszczególnych etapach, od pierwszych nagrań w studiu do końcowych miksów materiału. Obecna forma naszej działalności, czyli Simplified.com, naprawdę nas satysfakcjonuje. Management, produkcja, dokonania muzyków, ja sam - wszyscy nawzajem się sprawdzamy i tym samym działamy jak jeden prawdziwy zespół.
11. Opowiedz o nagrywaniu "Derbis" Ronniego Lanea.
Od samego początku czuliśmy, że "Debris" będzie czymś wyjątkowym.. Nawet nie wiesz jak mi przykro, że Ronnie Lane, który wykonywał ją wiele lat temu w oryginale, zmarł przedwcześnie. Kiedyś regularnie słuchałem tej piosenki w jego wykonaniu w sypialni, przed zaśnięciem - mówię o tym czasem ludziom na koncertach. Jestem bardzo melancholijnym facetem i zawsze podobały mi się melancholijne utwory a ten jest w dodatku niezwykle romantyczny. Jest tam taki kawałek, coś jak: "usłyszałem twe kroki przed drzwiami, a ty wiedziałaś, że będę na ciebie czekał u szczytu schodów". Widzę miliony ludzi w takiej sytuacji. Po kłótni czy sprzeczce twoja ukochana osoba wraca do domu a ty jesteś tak bardzo szczęśliwy widząc ją z powrotem. "Debris" to naprawdę wyjątkowo romantyczny utwór. I strasznie mi przykro, że Ronniego nie ma już wśród nas. Zawsze strasznie chciałem nagrać tę piosenkę w jakiejś formie i wreszcie poczułem, że teraz musimy. Uwielbiam ją wykonywać.
12. Jak duży wpływ wywarł na tobie James Brown?
Nie przychodzi mi do głowy nikt inny, kto miałby większy wkład w muzykę dance, czy rythm & blues niż James Brown. Był kimś wielkim. Miał również ogromny wpływ na rytmiczną stronę naszych utworów. Otworzyliśmy się na niego w 1985 roku. Był kimś w stylu managera wielkich klubów piłkarskich, kimś w rodzaju Alexa Fergusona, twórcy trzech wyjątkowych drużyn piłkarskich. Tyle tylko że Brown, w ciągu trzydziestu lat, stworzył trzy nieprzeciętne zespoły muzyczne. Coś jak Miles Davis. W pewnym sensie osiągnął więcej niż Beatlesi i Elvis Presley. Jego utwory były hitami amerykańskiej Top Fifty od 1956-go do 1974-go. Co tydzień, a to nieprawdopodobne osiągnięcie. Oczywiście nie chodzi tylko o to - jego muzyka, zespół, byli fenomenalni, nieprawdopodobnie funky. Gdyby ktoś zapytał kto wynalazł muzykę funky, to odpowiedź jest jedna - James Brown.
13. Przykro patrzeć jak te wielkie legendy powoli przemijają.
Ok, ale ich muzyka nie przemija. To pewnego rodzaju dar który mają artyści - oni sami mogą umrzeć, ale jeśli stworzyli coś wyjątkowego to ich twórczość nie przeminie, będzie ich wkładem w kulturę. Stworzenie piosenki, która będzie żyć wiecznie jest potwornie trudne. Wszyscy pisaliby niestarzejące się przeboje gdyby to było proste. Skomponowanie takiego utworu jest jednak niesamowitym wyzwaniem i to właśnie z tego powodu tworzę muzykę. Tę część uwielbiam najbardziej. Dlatego robię to, co robię.
14. Czy występy na żywo dają ci tyle samo przyjemności?
Uwielbiam występować na scenie, śpiewać, nawiązywać kontakt z publicznością, słyszeć jak śpiewa ze mną. To zdecydowanie łatwiejsza strona mojej pracy. To nawet nie praca a czysta radość. Ubóstwiam to.
15. Nie jesteś jedynym producentem obecnej płyty - jak układa się twoja współpraca z drugim producentem?
Obowiązki producenta dzielę z Andy Wrightem. Pracujemy w stylu, który określiłbym jako obopólna zgoda - jeden z nas coś wymyśla a drugiemu musi się to podobać. Na początku zawsze daję mu trochę szokujące teksty. Dobór słów, niespotykane połączenia - chcę żeby to brzmiało intrygująco. To co wymyśla Andy jest z reguły bardziej standardowe. Wtedy mówię, że to zbyt zwyczajne, za mało wyraziste i musimy negocjować słowa, frazy, ostateczną formę tekstu. Napisałem kiedyś taką piosenkę, której nie ma na obecnej płycie, gdzie pojawiały się "świnie" i "żołędzie". Andy przyszedł i zapytał: "świnie i żołędzie?; nie może tak być". Ok, może i nie. Więc znów musieliśmy kombinować, tak żeby wyszło coś podobnego ale bez "świni" i bez słowa "żołądź".
16. Czy romantyczne teksty były w jakiś sposób inspirowane twoim życiem?
To są piosenki o miłości. Są romantyczne, odzwierciedlają to jaki obecnie jestem i jak chcę być postrzegany, Chcę żeby ludzie też to poczuli. Podoba mi się, kiedy ludzie utożsamiają się z klimatem piosenek.
17. Singiel "So Not Over You" ma bardzo emocjonalny klip…
Klip był nagrywany w RPA, w ekstrawaganckim, luksusowym domu z fantastycznym widokiem. Myślę, że Russel chciał pozostać w miarę blisko klimatu piosenki. Wiesz, para, która żałuje niedawnego rozstania i marzy żeby znów być razem. Oczywiście wracają do siebie - jak we wszystkich happy endach.
18. Sprawiło ci przyjemność zakończenie tej piosenki happy endem?
Wiesz, pod koniec piosenki jest taki kawałek: "Już wiem, jak cię przy sobie zatrzymać. Znalazłem przystań dla naszej miłości. Mam tylko nadzieję, że zostaniesz tam ze mną i będziesz prowadzić mnie za rękę". Rozchmurzasz się, pod koniec wszystko się układa, wychodzi słońce. Bierz krem do opalania i wyłaź na zewnątrz, na słońce - to druga połowa, przesłanie drugiej części tej piosenki.
19. Uważasz że obecny album spełni oczekiwania waszych fanów?
Kiedy sczytywałem końcową wersję swojej książki, zrozumiałem, co łączy mnie z ludźmi którzy lubią naszą muzykę. Myślę że ta praca uświadomiła mi, że powinienem dawać im to czego oczekują. Fani zawsze mają rację.
20. Razem z Brianem Southallem jesteś współautorem książki "If You Don't Know Me By Now" - jak to jest, tak szczegółowo przyjrzeć się własnemu życiu?
Brian zrobił kawał dobrej roboty - masz wrażenie że to autobiografia. Napisał ją przy tym w taki sposób, że całkowicie mnie w nią wciągnął - jest naprawdę niewiele rzeczy, o których zdecydowaliśmy się nie wspominać. Praktycznie nic nie cenzurowaliśmy, więc znajdą się i wulgaryzmy i rzeczy, o których wolałbym nie mówić. Są rzeczy, z których nie jestem dumny a które zrobiłem i musiałem później żyć z konsekwencjami. Tak samo jak inni, kiedy zrobią coś złego czy głupiego. Ogólnie, to wszystko było i odkrywcze i na swój sposób szokujące. Ale pomogło mi skoncentrować się na tym, czym powinienem się zająć. I zrobiłem to, udało się. Na obecnej płycie jest i nastrój i idealne brzmienie.
21. Czy spojrzenie wstecz na twoją karierę podczas pisania książki było jakiegoś rodzaju inspiracją dla utworu "Good Times Have Done Me Wrong"?
Pewnego razu chłopaki coś tam sobie sami improwizowali i Andy stwierdził, że wyszedł im fajny kawałek. Mi też strasznie się spodobał jak go później usłyszałem. I wtedy doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jak napiszę całą piosenkę opartą na tych akordach. Więc napisałem z grubsza parę tekstów i poszedłem śpiewać. "Good Times Have Done Me Wrong" po prostu pojawiła się. Gdy później o tym rozmawialiśmy, to wyszło nam, że może pojawiła się odzwierciedlając niektóre historie z książki. Wiesz, te parę rzeczy, których nie powinienem był zrobić, albo te, których zrobiłem za wiele. Rzeczy które się powiodły i te co poszły źle. Nikt nie jest idealny całe życie.
22. Pod koniec płyty odchodzisz od miłości i romantyczności a teksty stają się mroczniejsze - weźmy chociażby "Little Englander".
Pierwsza część albumu jest po prostu jaśniejsza, bardziej pozytywna, podczas gdy w drugiej robi się trochę cynicznie, jest w niej pewna doza złości. Utwór "Little Englander" opowiada o pewnego rodzaju bigoterii, zajadłości. I nie chodzi mi tu tylko o Anglię. Dla mnie ten tytuł, czyli "małomiasteczkowy Anglik", jest dużo szerszym pojęciem, potocznym wyrażeniem opisującym ograniczoną, małostkową osobę żyjącą gdziekolwiek w świecie, nie koniecznie w Anglii. W tym utworze mamy mnóstwo dzieci z różnych środowisk, różnego pochodzenia, o różnym kolorze skóry - wszystkie śpiewają z nami i to jest niesamowite.
23. Jak ważna jest w twojej pracy szczerość i uczciwość?
Mogę być romantyczny, szczery i pełen ciepła, ale zawsze najważniejsze jest dla mnie pisanie o tym co uważam za słuszne. Prawda sama w sobie nie zawsze jest przyjemna, więc znajduję przyjemność w byciu autentycznym. Wiesz, życie nie jest usłane różami, dla mnie może jest dużo lepsze niż dla innych ale też nie zawsze. Też się czasem martwię, niepokoję się co dalej będzie z muzyką. Martwi mnie cały ten wyzysk w przemyśle muzycznym, który dotyka w szczególności młodsze pokolenie. Wiesz, mam czasem wrażenie, że są jeszcze bardziej wykorzystywani niż my kiedyś. Strasznie mi się to nie podoba.
24. Czy jesteś usatysfakcjonowany swoją obecną pozycją?
Od czasu albumu "Home" moja praca daje mi ogromną satysfakcję. Pozwoliła mi ponownie oddać się temu co uwielbiam, czyli tworzeniu muzyki. Co do reszty, to po prostu czasami zaciskam zęby i idę do przodu - wiesz, rzeczy w stylu wywiadu przed kamerą. W pewnym stopniu zazdroszczę pisarzom - nikt nie wie jak ci goście wyglądają, nikt ich nie rozpoznaje a do tego mają super pracę. Mimo, że zawsze uważałem bycie muzykiem za coś kapitalnego, to czasem zastanawiam się czy oni nie mają lepiej - piszą te niesamowite książki i nikt tak naprawdę nie wie jak wyglądają. Może mam zły zawód? Też czasem chciałbym być anonimowy.
Przeczytaj relację z koncertu Simply Red:
Zobacz wideoklip do utworu "So Not Over You":
Mediapatroni płyty:
Radio Zet, Multikino, Empik, Twój Styl, Wprost, Onet, Infomusic, CGM, Metro