CieszFanów Festiwal 2021 (19–21 sierpnia) – relacja

CieszFanów Festiwal 2021 (19–21 sierpnia) – relacja

27 sierpnia 2021, 19:51

Festiwal w Cieszanowie był od dawna brakującym punktem na mojej wakacyjnej mapie koncertów. W tym roku postanowiłem wreszcie to zmienić. Okazja była szczególna, nie tylko dlatego, że festiwal zmienił nazwę (10 poprzednich edycji odbyło się jako Cieszanów Rock Festiwal, tegoroczna nazwa była z założenia ukłonem w stronę fanów) i w zmienionej nieco formule. Przede wszystkim zestaw artystów, którzy wystąpili w tym roku, bardzo mi odpowiadał. Czy się nie zawiodłem?

[img:1] Publiczność pierwszego dnia festiwalu – fot. Michał Bigoraj

Szczęśliwie na CieszFanów Festiwal udało mi się dotrzeć niedługo przed pierwszym koncertem rozpoczynającym pierwszy dzień imprezy. Uprzedzając fakty, napiszę, że – w mniejszym lub większym stopniu – widziałem (lub choćby słyszałem) wszystkie występy tegorocznej imprezy, co, z wiadomych przyczyn, jest niemożliwie choćby w przypadku festiwalu Pol’and’Rock, znanego nam wszystkim lepiej jako Przystanek Woodstock. Festiwal w Cieszanowie, choć z Woodstocku kilka dobrych wzorców skutecznie przejął, jest oczywiście znacznie mniejszą, można wręcz napisać kameralną (względem Pol’and’Rock) imprezą, ale to jest bez wątpienia jego atut, który wpływa na tzw. klimat. Ale wróćmy do tego, co na festiwalach powinno być najważniejsze – muzyki!

DZIEŃ 1
Jako pierwsi na scenie zaprezentowali się panowie z formacji 4Dziki. Sami swoją muzykę określają jako „punkopolo” i trzeba im przyznać, że jest to dość trafne określenie ich twórczości. Trudno im zarzucić muzyczną wirtuozerię, ale proste, energiczne utwory znajdują swoich odbiorców. Mnie jednak nie porwali swoją prostotą przekazu, choć podczas wykonania ich wersji standardu piosenki żołnierskiej „Rozkwitały pąki białych róż” ożywiłem się i uśmiechnąłem. Zdawałem sobie jednak sprawę, że muzycy są tu na „otwarcie”. Mieli zatem trudne zadanie. Z pewnością łatwiej już było chłopakom z Transgresji. Ten zespół coraz bardziej przebija się na naszym rodzimym rockowym rynku, a gra on energetycznego rocka, o którym śmiało można napisać, że bywa psychodeliczny, ale momentami też przystępnie melodyjny. Trudno jednak napisać, na ile wspomnianą pozycję zawdzięczają swojej muzyce, a na ile wizerunkowi – czyli pomalowaniu twarzy (i częściowo innych partii ciała) farbą fluorescencyjną – oraz efektownym świetlnym oprawom koncertów. Miałem później okazję porozmawiać z członkami zespołu, podczas gdy oni zmywali farbę po koncercie. Można było odnieść wrażenie, że to jest dla nich każdorazowo najgorszy moment każdego występu.

[img:2]
Fragment koncertu Transgresji – fot. Michał Bigoraj

A wiele udanych momentów podczas swego występu mieli Panowie z Lej Mi Pół. W ich twórczości równie ważne jak muzyka jest także poczucie humoru. Panowie sprytnie i w prześmiewczy sposób mieszają ze sobą choćby elementy kawałków śpiewanych przez Kazika, rockowej klasyki z prowokacyjnym wstępem do utworu „Kolorowe sny” z repertuaru Just 5! Zabawa jest jednak bardzo dobra i trochę odciąga uwagę od niewątpliwych braków warsztatowych. Niemniej o tzw. atmosferę podczas koncertu potrafią zadbać bardzo umiejętnie. Dobrym przykładem ich autorskiej twórczości jest kawałek „Łabędź”, który niebanalnie łączy satyryczny (choć momentami wulgarny) tekst z przebojowym potencjałem. Ale wszystko, co najlepsze pierwszego dnia (a właściwie nocy z pierwszego na drugiego), było dopiero przed nami! Z lekkim opóźnieniem nocną porą swój koncert rozpoczął Dr Misio, czyli niezwykle charakterystyczny aktor Arkadiusz Jakubik wraz ze swoim zespołem. Śpiewających aktorów mamy w naszym kraju całkiem wielu, choćby Piotr Rogucki, Paweł Małaszyński czy Paweł Domagała. Utwory, które gra zespół Dr Misio, nie są jednak „radiowo przystępne”, tak jak w przypadku tego ostatniego. Za to są zgodne z tym, co siedzi w głowie i sercu jego lidera i choć grupa kariery w mainstreamie nie zrobiła, to w rockowym środowisku zespół Dr Misio ma coraz silniejszą pozycję. Jakubik koncerty przeżywa całym sobą. Jest w trakcie występu niezwykle zaangażowany, autentyczny i zostawia na scenie całą swoją energię, co mogłem zaobserwować bezpośrednio po cieszanowskim koncercie i w garderobie zespołu. Publiczność docenia jego wiarygodność. Zarówno w jego własnym repertuarze, jak i świetnie zinterpretowanym kawałku Big Cyc, czyli utworze „Polacy”.

[img:3]
Fragment koncertu grupy Dr Misio – fot. Wojciech Dahm

Dr Misio znakomicie nakręcił publiczność. Ale moim zdaniem to nie on był główną gwiazdą pierwszego dnia, a zespół, który choć sam typowej muzyki rockowej nie gra (raczej folk, folk pop, indie pop czy elektronikę), to został headlinerem pierwszego dnia na rockowym festiwalu. Mimo wszystko w zupełności zasłużenie! Z drugiej jednak strony geneza nazwy kapeli wywodzi się od punkowej piosenki o jabolu (najpierw grała ją grupa Trash Budda, a potem, na początku lat 90., zespół Trawnik), który to utwór w swoim repertuarze miały też Elektryczne Gitary, czyli kultowy zespół, którego liderem jest ojciec rodzeństwa Kasi i Jacka – Kuba Sienkiewicz. W Cieszanowie Kwiat Jabłoni swoim profesjonalizmem, urokiem i bezpretensjonalnością przypomniał, dzięki czemu odniósł sukces. Jego płyty i koncerty sprzedają się bardzo dobrze. Może to dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że muzyka formacji nie pojawia się raczej w komercyjnych rozgłośniach, jest raczej „offowa”, a nie mainstreamowa (choć utwory takie jak „Dzisiaj późno pójdę spać” lub „Mogło być nic” mają jak najbardziej przebojowy potencjał), a w utworach zespołu słychać choćby nieczęsto wykorzystywaną w muzyce rozrywkowej mandolinę. A jak to widzą sami zainteresowani? Oddajmy głos rodzeństwu Sienkiewiczów, którzy są najważniejszymi postaciami w tym czteroosobowym zespole. Kasia: Dziś, przed wyjściem na scenę, usłyszeliśmy, że muzyka rockowa to jest taka, w której jest przekaz i dużo emocji. Naszym więc zdaniem nasza muzyka o rockową zahacza (śmiech). Mamy poza tym gitarę basową, elektryczną czy perkusję. Oczywiście nasza muzyka studyjna, nasze nagrania z płyt nie kojarzą się z muzyką rockową, ale już koncertowe aranżacje czasem nabierają trochę rockowego charakteru. Są mocniejsze, głośniejsze i, jak widać, sprawdzają się na festiwalach rockowych takich jak ten, festiwal w Jarocinie czy Pol’and’Rock, które kojarzą się bardziej z muzyką znacznie mocniejszą, inną niż nasza. Jacek: W muzyce bardzo ważna jest autentyczność. Zacierają się coraz bardziej granice w muzyce. Oczywiście zawsze będą przykłady takich artystów, jak B.B. King czy J.J. Cale, wobec których od razu będziemy w stanie określić gatunek, w którym grali. Coraz częściej jednak zdarzają się artyści, których trudno przyporządkować do konkretnego gatunku muzycznego. Czy to jest rock, hip-hop, elektronika, czy alternatywa. Dlatego warto stawiać na wiarygodność i autentyzm. Także dlatego że żyjemy w czasach, w których nie jest trudno wyprodukować dobry utwór, w którym się będzie wszystko zgadzało. Większym problem jest stworzyć coś, co będzie się „czuło” i z tym utożsamiało.

[img:4]
Fragment koncertu Kwiatu Jabłoni – fot. Bartosz Tutorski

Dla tych, którzy byli spragnieni dawki jeszcze bardziej oddalonej od rocka muzyki organizatorzy mieli atrakcyjną niespodziankę. W cieszanowskiej cerkwi miał bowiem miejsce koncert projektu Ania Sama. Tworzy go wokalistka Anna Maciejczyk, która sama jednak nie była, bo towarzyszył jej gitarzysta Jarek Jurkiewicz. Ich twórczość to subtelna, kameralna muzyka, wpisująca się w nurt poezji śpiewanej, okraszonej ciepłym i czułym głosem wokalistki. Wprawdzie wraz z towarzyszącymi mi przyjaciółmi z ekipy redakcyjnej i znajomymi spóźniliśmy się na koncert, ale artyści, specjalnie dla nas zagrali jeden dodatkowy utwór. Dlatego chciałbym uhonorować Anię, oddając jej głos, by powiedziała, jak to się stało, że taka sztuka, zupełnie nierockowa, na festiwalu rockowym się jednak znalazła. Ania Sama: Jesteśmy zupełnie innym gatunkiem niż rock. Przypadek sprawił, że w zeszłym roku zostałam zaproszona na festiwal Wędrowiec. W tym roku na zaproszenie tego samego człowieka, czyli Marcina Kurnika, jesteśmy w cerkwi. Wydaje mi się, że nasz gatunek muzyki w takim miejscu jak cerkiew jest idealny. Ja bowiem jak piszę muzykę, to szukam wyciszenia. Tak było przynajmniej na mojej pierwszej płycie. Myślę, że je znalazłam, a w takim miejscu jak cerkiew można to usłyszeć. Przyznacie, że niebanalny akcent na koniec pierwszego dnia rockowego festiwalu.

DZIEŃ 2
W rytmach muzyki już zdecydowanie cięższej rozpoczął się za to drugi dzień festiwalu. Tym razem wcześniej, bo już o 16.30, na scenie pojawił się grający niezwykle ekspresyjnie zespół Klangor. Członkowie grupy wykazują się prawdziwą pasją i zaangażowaniem. Ale także dystansem do siebie, choćby kiedy ze sceny prześmiewczo mówili, że to ich największy koncert w karierze… mimo stosunkowo niewielkiej liczby publiczności. Niska frekwencja dziwi, tym bardziej, że Klangor, podobnie jak występująca pierwszego dnia Transgresja, byli zwycięzcami Przeglądu Kapel Cieszanów 2021 r. (zostali wybrani głosami internautów, oprócz tego organizatorzy niezależnie od tych głosów nagrodzili jeszcze zespół 4Dziki). Niewiele liczniej miłośnicy muzyki stawili się na koncert zasłużonej dla polskiego punk rocka formacji, którą jest grupa Psy Wojny. Ważne i warte docenienia jest jednak to, że zespoły zaprezentowały się bardzo profesjonalnie pomimo tego, że grały, gdy festiwalowe miasteczko jeszcze budziło się do życia. Niemniej już nad ranem, po wszystkich koncertach drugiego dnia, miałem okazję porozmawiać z wokalistą i autorem tekstów grupy Klangor Piotrem „Syrokiem” Syrockim. Podzielił się on m.in. ze mną swoją refleksją na temat nowego pokolenia polskich zespołów rockowych, których jest on reprezentantem: Pewne uznane zespoły rockowe spoczęły na laurach. Niewiele nowego wnoszą do swojej twórczości. Niektórzy od 30 lat… Czas zatem odświeżyć tę scenę! Transgresja wymiata, Zenek Kupatasa też. To samo mogę też powiedzieć o Łydce Grubasa czy Chałtcore. To jest to młode pokolenie, które bardzo długo czekało na swoją szansę. I teraz ją wykorzystują. A my jesteśmy zaraz w kolejce za nimi. Gryziemy ich po piętach (śmiech).

Mój cytowany rozmówca wspomniał niezwykle sympatycznego wokalistę zespołu Kabanos, który z powodzeniem realizuje także karierę solową. Zenek Kupatasa (czyli Sebastian Grabowski), bo o nim oczywiście mowa, jak zwykle porwał publiczność mieszanką zadziornego rocka, dystansu do siebie i niebanalnego poczucia humoru. Publika bawiła się przednio! A Zenek, który poza sceną wydaje się zupełnie innym człowiekiem (opanowanym, spokojnym i wyciszonym), udzielił mi odpowiedzi na pytanie, która wersja jego postaci jest bardziej prawdziwa: Jakbym się zachowywał cały czas tak, jak się zachowuję na scenie, to byłbym nie do wytrzymania (śmiech). Normalnie się tak nie zachowuję, ale scena uwalnia we mnie to, co siedzi we mnie w środku. Jak wychodzę na sceny, to mówię do siebie: jacy fajnie ludzie, jak się fajnie uśmiechają. Dajemy czadu, bawimy się. Miałem tak od samego początku. 20 lat temu, 2 września zagrałem pierwszy koncert. I na pierwszym koncercie, jak tylko wyszedłem, to od razu dawałem z siebie 150%. Niemal straciłem głos i nie miałem siły dokończyć tego koncertu, ponieważ tak skakałem. Gdybym po powrocie do domu, do żony i dzieci zachowywał się tak samo, to byłbym rozwodnikiem (śmiech). Natomiast masz rację, poza sceną jestem spokojny i wyciszony. Jak jestem w domu, to nie szukam uwagi. Tak samo jak jestem na festiwalu czy koncercie, to do momentu wyjścia na scenę staram się być w ukryciu. Ale jak wychodzę na scenę, to się to zmienia.

[img:10]
Zenek w trakcie swego koncertu jak zwykle zszedł do publiczności – fot. Bartosz Tutorski

Reakcję publiczności w Cieszanowie na sceniczną odsłonę Kupatasy będziecie mieli okazję zobaczyć już niedługo, bo towarzyszący mi na festiwalu Wojciech Dahm, będący znakomitym operatorem dronów, zrobił dla Zenka krótki klip dokumentujący ten koncert, właśnie z perspektywy drona. Podobną rzecz Wojtek, z niewielką pomocą moją oraz trzeciego członka naszej ekipy redakcyjnej Bartosza Tutorskiego, zrobił także dla wyjątkowego artysty występującego bezpośrednio po Zenku, którym był rockowy skrzypek z klasycznym rodowodem, czyli Michał Jelonek, znany powszechnie po prostu jako Jelonek. Sądzę, że na efekty warto poczekać. Tym bardziej, że, jak zwykle, występ był znakomity, moim zdaniem najlepszy podczas CieszFanów Festiwal. Koncerty są wizytówką Jelonka. Cechuje je różnorodność muzyczna. Artysta wykonuje podczas nich nie tylko swój repertuar, z płyt „Jelonek” (2007 r.), „Revenge” (2011 r.) i najnowszej „Classical Masscare” (2019 r.). Zresztą tę ostatnią wypełniają jego (ale bliskie oryginałom) przeróbki evergreenów muzyki poważnej. Na koncertach skrzypka jest miejsce zarówno na klasykę, jak i repertuar rozrywkowy, w tym nie tylko rockowo-metalowy, ale i chociażby przebój disco „Daddy Cool” Boney M. Typowe dla Jelonka na żywo jest też ogromne poczucie humoru, którym tryska on sam i jego koledzy (towarzyszy mu zespół w składzie: Mariusz Andraszek – gitara basowa i śpiew, Paweł Chojnacki – perkusja, Leszek Kowalik – gitara i śpiew, Krzysztof Osiak – klawisze). Kolejnymi znakami firmowymi występów mistrza skrzypiec są też zabawy publiczności: pogo, „wężyk”, „młynek” czy „ścianka”. Teraz do tego zestawu doszły także tańce, bowiem na ostatniej płycie Jelonek wziął na warsztat choćby mazurki Fryderyka Chopina, menueta Ignacego Jana Paderewskiego i oberka Grażyny Bacewicz. Wszystko to i jeszcze więcej dostaliśmy w Cieszanowie! Nie zabrakło zatem choćby „Mazura” (do niego właśnie powstawał wspomniany klip) Stanisława Moniuszki, jak i mojej ulubionej uwertury do opery „Wilhelm Tell” Gioacchino Rossiniego. Ach, cóż to był za show! A przed nim Michał zdradził mi, skąd się wzięła ta jego sceniczna uniwersalność i zamiłowanie do specyficznej choreografii: Przede wszystkim kocham muzykę. Są utwory, bez względu na to, jakie mają korzenie i jaki gatunek reprezentują, które po prostu przemawiają do mnie na tyle, że chciałbym je zagrać i „zmasakrować” w swoim stylu. I wówczas nie patrzę na to, jaki to jest gatunek muzyczny – reggae, thrash metal czy disco. Jeśli dochodzę do wniosku, że fajnie byłoby pokazać coś w Jelonkowym składzie, to staram się to przepchnąć. Wydaje mi się, że granie muzyki i taniec to jest jeden z elementów wolności. Ludzie zniewoleni rzadko kiedy tańczą, jeśli już, to maszerują (śmiech).


[img:5]
Fragment koncertu Jelonka – fot. Bartosz Tutorski

Nie ukrywam, że po koncercie Jelonka bardziej pochłonęły mnie sprawy towarzyskie niż zawodowe, więc uczestniczyłem tylko w części koncertu kolejnego zespołu, którym był Tabu. Niemniej jednak odczucia miałem podobne do tych co zwykle. Polskie współczesne reggae nie przemawia do mnie, zatem Tabu, jako jego idealny przedstawiciel, nie wzbudza u mnie muzycznego bicia serca. Co innego artysta, który pojawił się na scenie jako ostatni drugiego dnia. Mam na myśli Kazika, który wraz z towarzyszącymi mu muzykami (m.in. kolegami z Kultu Wojtkiem Jabłońskim i Konradem Wantrychem) zagrał bardzo dobry koncert. Wykonane zostały głównie utwory z płyty „Zaraza” (2019 r.), która przez wielu już jest uważana za najważniejszą muzyczną pamiątkę pandemii w polskiej fonografii. Album „zawdzięcza” taki status głównie utworowi „Twój ból jest lepszy niż mój”, którego oczywiście w Cieszanowie nie mogło zabraknąć. Na szczęście nie zabrakło też utworów, które Kazik nagrywał (solo i z zespołami Kazik na Żywo oraz El Dupa) we wcześniejszych latach, na czele z „Tatą dilera”, „Prohibicją” czy „Ja tu jeszcze wrócę”. Mieliśmy także okazję usłyszeć Kultową (choć oczywiście z tekstem ojca Kazika – Stanisława) „Celinę” (zagraną w tzw. wersji szybkiej, znanej z repertuaru KnŻ). Kazik może się poszczycić tak bogatym repertuarem, że nigdy nie jest w stanie wykonać wszystkich swoich klasyków na jednym koncercie, ale mimo to brak „12 groszy” na festiwalu stanowił duże zaskoczenie. Warto też pamiętać, że płyta „Zaraza” ma poza Kazikiem drugiego muzycznego bohatera – Wojtka Jabłońskiego, który był współautorem kompozycji, ale zagrał też na wszystkich gitarach, basie, perkusji i instrumentach perkusyjnych. Na marginesie można zaznaczyć, że również płyty „12 groszy” (1997 r.) oraz „Melassa” (2000 r.) powstawały przy istotnym współudziale innych twórców, z tym że wówczas byli nimi odpowiednio: Sławomir Pietrzak (obecny w Cieszanowie) i Olaf Deriglasoff. Podobnie było też w przypadku płyty „Silny Kazik pod wezwaniem” (w 2008 r.), na której zawarto Kazikowe interpretacje utworów Silnej Grupy pod Wezwaniem i jej liderów Tadeusza Chyły i Stanisława Grześkowiaka. Przy okazji tego ostatniego albumu nieoceniony był wkład Andrzeja Izdebskiego. Wracając do „Zarazy”, należy też wspomnieć, że jej trzecim ogniwem był Konrad Wantrych odpowiedzialny za klawisze i instrumenty perkusyjne. Występ był bardzo dobrym zwieńczeniem drugiego dnia festiwalu, muzycznie chyba najlepszego.

[img:6]
Fragment koncertu Kazika – fot. Bartosz Tutorski

DZIEŃ 3
Nie oznacza to jednak, że trzeci dzień był słaby. Wręcz przeciwnie! Rozpoczął się on jednak stosunkowo spokojnie, od występu formacji Boleo & Follow the Riddim. Boleo to kolejny przedstawiciel rodzimego reggae, który z Follow the Riddim współpracuje od 2017 r. Po nich na scenie zaprezentowali się punkrockowi wyjadacze, czyli bardzo zaangażowani (także tekstowo, za sprawą autora słów Pawła Czekały) panowie z formacji The Analogs, w pewnych kręgach wręcz kultowej. Moim zdaniem zagrali bardzo… poprawnie, ale dość przewidywalnie. Zabrakło mi czegoś „ekstra”. Trochę więcej spodziewałem się też po punkrockowych kolegach Analogsów po fachu z grupy Pull the Wire, ale uczciwie muszę przyznać, że tego koncertu nie śledziłem z należytą uwagą, czekając już raczej na Farben Lehre, czyli kolejny punkrockowy (choć śmiało czerpiący także z innych gatunków, w tym z reggae) zespół tego dnia. Kolejny, ale z pewnością najbardziej znany, a moim zdaniem też po prostu najlepszy. Z okazji 35-lecia istnienia w marcu 2021 r. zespół wydał płytę „Pieśni XX wieku”, zawierającą nowe wykonania utworów z pierwszych czterech krążków, a także dwa covery. We wrześniu możemy się zaś spodziewać kolejnej płyty związanej z jubileuszem tej zasłużonej formacji, na której tym razem swoje wersje utworów Farbenów zaprezentują zaprzyjaźnieni artyści. W Cieszanowie zespół zaserwował nam przekrój swojej twórczości z całej kariery. Nie zabrakło więc takich hitów, jak „Matura” czy „Spodnie z GS-u”. Ale także choćby „Bella ciao”, czyli standardu muzyki włoskiej. Mogliśmy posłuchać także utworów z płyty „Projekt Punk”, czyli jedenastego studyjnego albumu zespołu, wydanego w 2013 r. Album ten zawiera covery piosenek polskich zespołów punkrockowych. Pomysł zrodził się po specjalnym koncercie na Przystanku Woodstock w 2013 r. Wtedy wspólnie z zaproszonymi gośćmi (m.in. lider zespołu Moskwa Paweł Gumola i Piotr „Lolek” Sołoducha z Eneja) kapela przedstawiła historię światowego i polskiego punk rocka w pigułce, wykonując hity takich punkowych gigantów, jak m.in. The Clash, Sex Pistols czy Armia („Niezwyciężony” z gościnnym udziałem Gutka i Jelonka). Nie zabrakło także hitów takich zespołów, jak KSU, Dezerter, Tilt czy The Ramones, Buzzcocks i The Exploited (czyli legendarnego zespołu, który Wojtek Wojda z kolegami mieli przyjemność supportować swego czasu), a także, co oczywiste, bohaterów wieczoru – Farben Lehre. W Cieszanowie zespół ograniczył się do polskiej punkowej klasyki. Oddajmy głos Wojtkowi Wojdzie: Jeśli chodzi o koncert w Cieszanowie, to nie będę się bawił w przesadną skromność i udawał, że było źle, bo było dobrze. Zagraliśmy, moim zdaniem, rzetelny koncert. Po pierwsze atmosfera i technika sprzyjała, w tym znaczeniu, że nie mieliśmy żadnych niespodzianek technicznych związanych z nagłośnieniem czy ze sprzętem. A takie niespodzianki, jak wiemy, od czasu do czasu się zdarzają. Po drugie publiczność zaskoczyła nas pozytywnie. Ja nie należę do ludzi, którzy boją się wyjść na scenę i konfrontacji z publicznością. Ale publiczność potrafi nas zaskoczyć przyjęciem jeszcze lepszym, niż się spodziewaliśmy. Tak było w Cieszanowie. W tym roku mamy poza tym 35-lecie, mamy też całkiem zgrabnie dobraną setlistę, więc nie brałem pod uwagę, że koncert będzie źle przyjęty, ale ilość publiczności, która się pojawiła, jak również atmosfera, którą ta publiczność zrobiła, zwłaszcza przy okazji utworu „Spodnie z GS-u”, w trakcie którego zareagowała na mój apel, by zrobić pewną reminiscencję woodstockowo-jarocinową jak za starych dobrych czasów. Nie powiem zatem nic złego, ani o publice, ani o atmosferze podczas koncertu, ani o technice i organizacji festiwalu. Wszystko się zgadzało.

Po Farben Lehre przyszedł czas na trzy kapele kończące tegoroczny festiwal. Wszystkie dały niezwykle pozytywne, energetyczne występy. Jako pierwsza zaprezentowała się grupa Hańba!, która zabrała nas w jedyną w swoim rodzaju podróż, podczas której punkowa energia miesza się z folkową i klezmerską oprawą muzyczną (także dzięki zastosowaniu tradycyjnego instrumentarium), a słowa utworów, pozbawione punkowego narzekania na szeroko pojęty system, traktują o… międzywojennej Polsce! Zresztą nie są to tylko autorskie teksty zespołu, gdyż niektóre wyszły spod pióra Jana Brzechwy czy Juliana Tuwima. Zespołowi należy się niewątpliwe szacunek za formułę swojej twórczości, której jest konsekwentnie wierny.

[img:7]
Fragment koncertu zespołu Hańba! – fot. Bartosz Tutorski

Szacunek niezmiennie także należy się niezwykle zasłużonej dla polskiego rocka formacji Big Cyc, która dała, moim zdaniem, najlepszy koncert ostatniego dnia festiwalu. Występ zdominował repertuar z debiutanckiej płyty zespołu „Z partyjnym pozdrowieniem – 12 hitów spod znaku lambada hardcore” (1990 r.), która w Cieszanowie została odegrana w całości. A pochodzą z niej m.in. tak wielkie hity, jak „Berlin Zachodni”, „Wielka miłość do babci klozetowej”, czy też kończąca koncert „Ballada o smutnym skinie”, która była chyba najczęściej śpiewaną piosenką w ogródkach piwnych po zakończeniu festiwalu. Ale publiczność równie dobrze bawiła się też przy stosunkowo mniej znanych utworach, takich jak „Sąsiedzi”, „Aktywiści” czy „Dzieci Frankensteina”, który „zawiadowca sceny” Big Cyca Krzysztof Skiba uznaje za być może pierwszy przykład rapu w historii polskiej fonografii. Skiba jak zwykle na scenie czuł się jak ryba w wodzie. Podobnie zresztą jak cały zespół, na czele z głównym wokalistą i muzycznym kierownikiem grupy, czyli Jackiem Jędrzejakiem, który 21 sierpnia obchodził swoje urodziny. Wraz z kolegami to jednak on dawał nam prezenty, bowiem dostaliśmy od nich m.in. takie muzyczne petardy, jak soczyście punkowy „Tu nie będzie rewolucji” czy hitowy „Makumba” – oba pochodzące z płyty „Z gitarą wśród zwierząt” (1996 r.), czyli najlepiej sprzedającej się płyty w historii Big Cyca (ponad 500 tysięcy egzemplarzy). Niektórzy jednak mówią, że tuż po wydaniu debiutu na pirackim rynku mogło być nawet dwa razy więcej egzemplarzy „Z partyjnym pozdrowieniem”, głównie w postaci kaset magnetofonowych. Reakcja fanów na repertuar z pierwszej płyty pokazała, że utwory nadal świetnie bronią się, a teksty niektórych z nich pozostały nadal aktualne. Chyba trzeba dodać: niestety. A co o koncercie w Cieszanowie sądzi Krzysiek Skiba? Oddajmy mu glos: Myślę, że daliśmy dobre koncertowe show. Publiczność znała nasze piosenki. Graliśmy głównie repertuar z naszego debiutu, sprzed ponad 30 lat i przede wszystkim cieszy nas to, że nawet utwory stosunkowo mniej znane, które nie były hitami, zostały także ciepło przyjęte w Cieszanowie. To był koncert zagrany z dobrą energią, w dobrym tempie. Dla takiej publiczności, którą uwielbiamy. Jest to bowiem świadoma publiczność, zakochana w muzyce rockowej, która wie, na co przychodzi. Publiczność, która czuje rocka, która kocha polskiego rocka. Zresztą atmosfera całego festiwalu była bardzo pozytywna. Bardzo fajnie i przyjaźnie nastawieni organizatorzy, przyjazna publiczność. Pogoda też dopisała. Nie ma na co narzekać. Myśmy bawili się bardzo dobrze, a myślę, że publiczność jeszcze lepiej.

Dla niektórych zespołem, który w pewien sposób swoją twórczością nawiązuje do Big Cyca, łącząc energetyczny rock z przewrotnymi, satyrycznymi, ale mocno kontrowersyjnymi tekstami (jednak mniej subtelnymi od pisanych przez ich poprzedników), jest zespół Łydka Grubasa, który z roku na rok ma coraz mocniejszą pozycję na rodzimej rockowej scenie. Pamiętam grupę z czasów, gdy grała na Małej Scenie Przystanku Woodstock w 2011 r. Wówczas głównie zapadły mi w pamięć teksty piosenek. Łydka Grubasa wracała później jeszcze na Przystanek kilkukrotnie, a w 2019 r. zdobyła Złotego Bączka, czyli nagrodę przyznawaną przez publiczność dla najlepszego zespołu bądź artysty na danej edycji festiwalu. Obecnie słowa piosenek grupy jeszcze bardziej zwracają moją uwagę niż dawniej. Weźmy choćby pod lupę największy hit formacji, czyli „Rapapara”. Kto nie zna jego tekstu, to polecam jak najszybciej nadrobić zaległości. Ale zespół w swoich ocierających się czasem o wulgarność tekstach przemyca też (tu kolejna analogia do Big Cyca) poważne sprawy, poczynając od krytyki ZUS-u, poprzez kwestie imigracji czy transseksualizmu, na wpływie mediów społecznościowych na nasze życie kończąc. A to wszystko podlane jest niebanalnym muzycznym sosem, w którym rock mieszka się z folkiem, reggae i metalem. Ten muzyczno-tekstowy tygiel był dobrym wyborem na koniec tego bardzo dobrego festiwalu.

[img:8]
Fragment koncertu Łydki Grubasa – fot. Bartosz Tutorski

Ale wysoka ocena należy się festiwalowi nie tylko ze względów artystycznych (chciałoby się tylko więcej kobiecych wokali). Organizacja imprezy także stała na wysokim poziomie. Koncerty rozpoczynały się na ogół punktualnie (co przecież wcale nie jest regułą na tego typu wydarzeniach). Dziennikarze mieli zapewnione bardzo dobre warunki do pracy i możliwość stosunkowo swobodnego kontaktu z artystami. Rozmieszczenie logistyczne pola namiotowego, ogródków piwnych czy punktów z jedzeniem było bardzo rozsądne, dzięki czemu przemieszczanie się po festiwalu odbywało się sprawne i intuicyjne. Poza tym bardzo życzliwie do swojej pracy podchodzili wolontariusze, służby medyczne i całe zaplecze infrastrukturalne festiwalu. Odrębne podziękowania należą się przesympatycznym paniom z koła gospodyń wiejskich, które zadbały o smaczne posiłki dla artystów i dziennikarzy. Na wyróżnienie zasługują także panowie z firmy Galicja Productions odpowiedzialni za ochronę i bezpieczeństwo podczas koncertów. Nie tylko pomagali sprawnie i bezpiecznie dostać się pod scenę wszystkim, którzy mieli ochotę być noszeni na rękach, ale też sami wielokrotnie… pogowali we własnym gronie, choćby przy okazji koncertów Dr Misio, Jelonka czy Farben Lehre! Poza koncertami odbywały się też różne wydarzenia towarzyszące, takie jak np. spotkania z artystami (m.in. z Jelonkiem, Zenkiem Kupatasą, Farben Lehre czy Łydką Grubasa), z ciekawymi gośćmi (np. legendą polskiego dziennikarstwa muzycznego Leszkiem Gnoińskim i członkami Stowarzyszenia Sędziów Polskich – Iustitia), panele dyskusyjne, warsztaty (między innymi psychologiczne i wokalne), pokazy filmów i seriali o tematyce rockowej (przy powstaniu których swój udział miał wspomniany Leszek Gnoiński) i inne formy niebanalnej aktywności. Tutaj także możemy znaleźć analogie z Przystankiem Woodstock.

[img:9] Ekipa redakcyjna po pracy – fot. autor nieznany

Zresztą myślę, że stwierdzenie, iż CieszFanów to taki „mały Woodstock”, nie jest nadużyciem, a oddaje idealnie prawdę o walorach artystycznych i organizacyjnych całego festiwalu. Także jednak o klimacie, który jest serdeczny, przyjacielski i tak po ludzku sympatycznie rockowy, sprawiając, że z pewnością tam wrócę. Zdecydowanie bowiem warto bawić się w sierpniu w tym podkarpackim mieście!

Autor tekstu: Michał Bigoraj
Autor serdecznie dziękuje: Bartoszowi Tutorskiemu i Wojciechowi Dahmowi za towarzystwo i wspólną pracę na festiwalu; Darii Kuszlik i Marcinowi Piotrowskiemu za pomoc w wykonywaniu wspomnianej pracy oraz Dariuszowi „Qbikowi” Kubikowi za obróbkę graficzną zdjęć.

Rock Polskie

Muzyka

Trasa Kult Akustik 2024: 16 akustycznych koncertów w 13 polskich miastach!
Więcej wiadomości