45-lecie Dżem (relacja z koncertu)

45-lecie Dżem (relacja z koncertu)

10 kwietnia 2024, 21:41

Zespół Dżem to fenomen nie tylko w skali naszego kraju. Grupa powstała w 1973 roku. Została założona przez braci Adama (gitara) i Benedykta „Beno” (bas) Otrębów oraz klawiszowca Pawła Bergera, który na początku był także wokalistą. Zmieniło się to w momencie dołączenia do grupy charyzmatycznego Ryszarda Riedla. Przez pierwsze lata formacja na koncertach wykonywała jednak cudze kompozycje. Przełom nastąpił w wakacje 1979 roku, w trakcie których przebywający na Mazurach muzycy pracowali skutecznie nad autorskimi utworami. W tym okresie do grupy dołączył gitarzysta Jerzy Styczyński. I to właśnie rok 1979 grupa traktuje jako początek oficjalnej działalności (choć 1973 rok także w ten sposób honorują), o czym świadczy fakt, że koncert z okazji ich 10-lecia odbył się w katowickim Spodku w czerwcu 1989 roku. Był to pierwszy tzw. koncert urodzinowy. 6 kwietnia bieżącego roku świętowaliśmy urodziny numer 45. Ale to nie jubileusz był przy okazji tego koncertu najważniejszy.

[img:1] fot. Karolina Renc

Ryszard Riedel był postacią niejednoznaczną. Ponadprzeciętnie uzdolniony, niezwykle autentyczny i otwarty, ale niestety także uzależniony od narkotyków, które w konsekwencji doprowadziły do jego śmierci. Pozostałym członkom zespołu – pomimo „próśb i gróźb” – nie udało się go uratować. Ale tego ratunku nie chciał chyba sam Riedel. W tytułowym utworze z albumu „Autsajder” z końcówki 1993 roku śpiewa on swój tekst, który może być świadectwem pogodzenia się z losem: „Ja już nigdy się nie zmienię. Zawsze będę żył już tak”. Zmarł niedługo później, 30 lipca 1994 roku (bezpośrednią przyczyną był zawał serca). Utworu „Autsajder” o dziwo w sobotę zabrakło. Ale nie zabrakło wielu innych przebojów formacji, a także numerów mniej oczywistych.

[img:2] fot. Karolina Renc

A śpiewało je, aż trzech wokalistów. „Środkowym” z nich był Jacek Dewódzki, który stanął niegdyś przed szalenie trudnym zadaniem zastąpienia w zespole Riedla, po jego śmierci. Wyszedł jednak z tego obroną ręką, także dlatego, że nie starał się naśladować swego poprzednika, a twórczość zespołu z nim w składzie była bardziej hardrockowa niż blues-rockowa, jak przedtem. Ten rockowy „pazur” ciągle słychać w jego głosie. Ale w Spodku usłyszeliśmy też głos o podobnej barwie do tej, którym dysponował tragicznie zmarły wokalista. Ale czy mogło być inaczej, skoro ów głos wydobywał się z ust jego syna Sebastiana? Występ w Katowicach był pierwszym, w którym pojawił się on w roli oficjalnego wokalisty Dżemu (przedtem gościnnie występował z nimi wielokrotnie). Był tym samym jednocześnie ostatnim, w którym w tej roli wystąpił Maciej Balcar – największy bohater tego wieczoru. Balcar, będący członkiem zespołu od 2001 roku (najdłużej spośród wszystkich wokalistów grupy) pożegnał się z fanami w niezwykle godny i wzruszający sposób.

[img:3] fot. Karolina Renc

Już pierwsze trzy zaśpiewane przez niego utwory („Partyzant”, „Gorszy dzień”, „Mała Aleja Róż”) były zwiastunem tego, że Maciek jest wyjątkowo skupiony i skoncentrowany. Śpiewał bardzo wyraźnie, pięknie frazował, był emocjonalnie zaangażowany w każde wydobywające się z niego słowo. Od początku był też wzruszony, podobnie jak chyba wszyscy obecni tego dnia w Spodku. Ale, pomimo powagi i rangi występu, cały czas zachowywał odpowiedni „feeling” i energię (świetnie widoczną, choćby przy okazji utworu „Wokół sami lunatycy”), ale czarował nas także nastrojowymi, refleksyjnymi interpretacjami przy okazji trudnych wykonawczo i okraszonych pięknymi tekstami utworów („Modlitwa III – Pozwól mi”, „List do M.”).

[img:4] 

fot. Karolina Renc

Kawałek „Mamy forsę, mamy czas” był ostatnim przed pojawieniem się na scenie wspomnianego Dewódzkiego. Przywitał się on tytułowym utworem z pierwszego krążka nagranego z Dżemem, którym był album „Kilka zdartych płyty”. Zespół, w 1995 roku, otworzył nim nowy rozdział w swojej historii. A w jego trakcie, z Dewódzkim na wokalu, zespół nagrał cztery albumy. O tym, że za najlepszy, zarówno on, jak i zespół, uważają pierwszy z nich (choć najlepiej sprzedawało się dwupłytowe koncertowe wydawnictwo „Dżem w operze” z 1998 roku) świadczy fakt, iż dwa pozostałe śpiewane przez Dewódzkiego kawałki – „Powiedz czy słyszysz” i „Dzikość mego serca” – także z niego pochodzą. Co ciekawe, to muzykę do wszystkich trzech skomponował Beno Otręba. Ich wykonaniem Dewódzki może nie zachwycił, ale potwierdził, że ciągle jest sprawnym wokalistą.

[img:5] fot. Karolina Renc

Jeszcze lepiej, w kontekście wokalnych umiejętności, możemy napisać o Balcarze, który powrócił na scenę, a zaśpiewany przez niego wspólnie z publicznością kultowy kawałek „Czerwony jak cegła” (pochodzący z bardzo długo oczekiwanego, pierwszego i absolutnie kultowego albumu „Cegła” z 1985 roku) zakończył pierwszą część koncertu, po której nastąpiła ok. 20-minutowa przerwa.

[img:6] 

fot. Karolina Renc

Koncert wznowiło „bujające” wykonanie utworu „Kim jestem – jestem sobie” skutecznie przypominające o muzycznej różnorodności Dżemu. Grupa ma wprawdzie tradycyjne, blues-rockowe korzenie, ale w ciągu swojej kariery dużo czerpała także z takich gatunków, jak country, reggae, a nawet funky, boogie czy soul. Elementy tego ostatniego to przede wszystkim zasługa Balcara, który „przyniósł” je przy okazji swojej pierwszej płyty nagranej z zespołem, której nazwa – „2004” – informuje przy okazji, kiedy została ona wydana (pierwszym wydawnictwem zespołu, na którym go słychać jest jednak koncertowy album „Przystanek Woodstock 2003” - będący zapisem pierwszego koncertu zespołu, który widziałem, a także pierwszym wydawnictwem DVD w jego historii). Do bluesowych korzeni zespołu Balcar cudowanie nawiązał przy okazji kawałka „Skazany na bluesa”. Zanim mogliśmy usłyszeć jego emocjonalny wokal uraczył nas on swoim dużymi umiejętnościami gry na harmonijce. Ten, jakże bluesowy instrument, powrócił do rąk i ust Balcara jeszcze na koniec utworu. Ale ten numer, ze słowami napisanymi przez Riedla i dedykowanymi zmarłemu Ryszardowi Skibińskiemu (tak nazwany był także biograficzny film fabularny z 2005 roku w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego, który poświęcony był Riedlowi, a w którym wystąpili także muzycy Dżemu – zagrali oni samych siebie, poza Balcarem, który wcielił się postać Indianera, przyjaciela Ryszarda), w pamięci zostanie nam przede wszystkim ze względu na to, iż w jego trackie oglądaliśmy czarno-białe zdjęcia dawnych, niestety już nieżyjących muzyków Dżemu. Wśród nich najczęściej pojawiały się fotografie Riedla oraz Pawła Bergera. Współzałożyciel, kompozytor i klawiszowiec (na początku kariery także wokalista) grupy zginął tragicznie 27 stycznia 2005 roku w wypadku samochodowym, który miał miejsce przy okazji powrotu muzyków po koncercie w Rzeszowie. Był on przyjacielem i najbliższą w zespole osobą dla Balcara. Zresztą podczas koncertu można było odnieść wrażenie, że kończący swoją współpracę z zespołem wokalista, swój występ także jemu dedykuje. Bergera w składzie zastąpił obecny w nim dziś Janusz Borzucki, który w Spodku miał też przestrzeń na swoje klawiszowe solówki. Aktualny skład zespołu, od 1992 roku, uzupełnia perkusista Zbigniew Szczerbiński - autor muzyki, choćby do otwierającego koncert, energetycznego „Partyzanta”.

[img:7] fot. Karolina Renc

Wbrew pozorom to jednak nie „Skazany na bluesa” był najbardziej wzruszającym momentem koncertu. Za taki bezsprzecznie należy uznać wszystko to, co działo się w trakcie i bezpośrednio po utworze „Do kołyski”. Utwór, do którego tekst napisał Balcar (dedykowany jego synowi Jeremiemu) a muzykę Jerzy Styczyńskim, był pożegnalnym, który w roli wokalisty zespołu zaśpiewał ten pierwszy. Ciężko napisać, kto był wzruszony bardziej – on, czy publiczność. Niemniej pożegnanie od strony artystyczno-sentymentalnej wyszło pięknie.

[img:8]  fot. Karolina Renc

Publiczność długo i entuzjastycznie dziękowała wokaliście, w którego oczach pojawiały się łzy. Jedyne, czego zabrakło to jakiegoś właściwego, pożegnalnego akcentu ze strony pozostałych muzyków, którzy przez cały koncert od strony artystycznej prezentowali się bardzo dobrze.

Klasy nie zabrakło za to Balcarowi, który w symboliczny – choć na początku bardzo oficjalny (uściśnięcie dłoni) – sposób „przekazał pałeczkę” Sebastianowi Riedlowi. Ale jej ciężar chyba początkowo syna Ryszarda przygniótł, bo premierowy w jego wydaniu utwór, którym był kapitalny kawałek „Naiwne pytania”, okazał się najgorszym spośród wszystkich zaśpiewanych tego wieczoru przez Bastka. Jednak wina w tym także reszty zespołu i przesadnie długiej wersji utworu (grubo ponad 10 minut).

[img:9] fot. Karolina Renc

Zanim jednak do tego doszło, Bastek przywitał się najlepszym możliwym zawołaniem. „Sie macie ludzie” to przecież było charakterystyczne zdanie dla jego nieodżałowanego ojca. Na szczęście ojca przypominał także w kolejnych utworach, będących nie tylko dżemową klasyką, ale także evergreenami polskiego rocka. Wlał tym samym w moje serce nadzieję, że jego obecność w zespole nie będzie tylko symboliczną klamrą w historii, ale także podtrzymaniem ciągłości, jeśli chodzi o jego, niewątpliwie ogromne, walory artystyczne. „Harley mój” i skomponowany przez Adama Otrębę mój ulubiony kawałek formacji „Wehikuł czasu” (oba utwory pochodzą w wydanej w 1989 roku płyty „Najemnik”, w tym drugim młody Riedel grał także na gitarze) momentami przywracały magię wykonań ojca, ale moim zdaniem najlepiej Bastkowi wyszedł „Jak malowany ptak” – żywiołowo i pięknie zinterpretowany. W tym utworze szczególnie należy docenić udział jego kompozytora, Jerzego Styczyńskiego. Pięknym, potrzebnym i symbolicznym akcentem było ponowne zaproszenie na scenę Balcara, który wspólnie z Riedlem wykonał kolejny wielki hit grupy – „Sen o Victorii”.

[img:10] fot. Michał Bigoraj

Spotkało się to z entuzjazmem widowni, która w komplecie wypełniła Spodek i przez cały koncert wyrażała swoją wdzięczność zespołowi, śpiewając także tradycyjne „100 lat”. Znakomitej atmosferze sprzyjała także świetna akustyka katowickiego koncertu i bardzo proste efekty wizualno-scenograficzne, nieodciągające uwagi od tego, co najważniejsze – muzyki. Na koniec występu do już poprzedniego oraz aktualnego wokalisty zespołu dołączył ten, który ten zaszczyt kiedyś także piastował. Trio Balcar-Riedel-Dewódzki na pożegnania zaśpiewało kultową „Whisky”, po której Balcar przedstawił zespół, sam, będąc przedstawionym przez Dewódzkiego.

I zeszli ze sceny. A jak się zaprezentują jak na nią powrócą?

[img:11] fot. Michał Bigoraj

Autor relacji: Michał Bigoraj

Blues & jazz Polskie

Muzyka

Primavera Sound w Barcelonie
Więcej wiadomości