Queen Symfonicznie w Warszawie

Queen Symfonicznie w Warszawie

26 stycznia 2015, 19:47

[img:4]

Premiera projektu 30.11.11 r.

17 stycznia w Sali Koncertowej Pałacu Kultury i Nauki odbyły się dwa występy Queen Symfonicznie.

30 listopada 2011 roku miała miejsce premiera projektu „Queen Symfonicznie”. Debiut wypadł bardzo okazale. Nadkomplet publiczności (ponad 1200 osób) w łódzkim klubie Wytwórnia zgotował muzykom owację na stojąco, trzykrotnie domagając się bisów. Po tym koncercie byłem pewien, że ta inicjatywa się sprawdzi, choć pierwotnie miał to być jednorazowy występ z okazji obchodzonej 24 listopada tamtego roku 20. rocznicy śmierci Freddiego Mercury’ego. Sądzę, że podobnie myśleli członkowie mieszanego chóru Vivid Singers pod kierownictwem Dawida Bera oraz orkiestra kameralna Alla Vienna pod przywództwem lidera, kierownika muzycznego i przede wszystkim pomysłodawcy całości Jana Niedźwieckiego. Chyba jednak nikt z nas nie spodziewał się, że po ponad 3 latach projekt cały czas będzie zyskiwał na popularności. Mogliśmy się o tym przekonać choćby w przedostatnią sobotę, 17 stycznia, w Warszawie. Tego dnia bowiem w Sali Koncertowej Pałacu Kultury i Nauki odbyły się dwa występy „Queen Symfonicznie” – ze względu na duże zainteresowanie oprócz pierwotnie zaplanowanego koncertu o godz. 20.00 był jeszcze drugi, o godz. 16.45.

[img:2]

Queen był (jest) zespołem mającym niepodważalny wkład w łączenie muzyki rozrywkowej z poważną. W 1975 roku świat usłyszał utwór „Bohemian Rhapsody”– monumentalne sześciominutowe połączenie rocka z operą. Operowe inspiracje Freddiego Mercury’ego,  twórcy tej kompozycji, są znane (mało kto natomiast wie, że interesował się także innym rodzajem sztuki utożsamianym z muzyką poważną – baletem; w 1979 roku wystąpił  w baletowej interpretacji „Bohemian Rhapsody” oraz „Crazy Little Thing Called Love” z udziałem Royal Ballet i akompaniamentem Royal Philharmonic Orchestra). W 1987 roku Mercury spełnił swoje marzenie i wystąpił z legendarną divą operową Montserrat Caballé. Koncert miał miejsce w klubie „Ku” na Ibizie. Nieco wcześniej wokalista Queen zaczął współpracę z primadonną nad albumem „Barcelona” (nazwanym tak na cześć rodzinnego miasta śpiewaczki), którego tytułowy utwór został później wybrany na hymn Letnich Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku. W roku 1988 Mercury wystąpił wraz z Caballé na koncercie w Barcelonie oraz ukazał się wspomniany wyżej album. Współpraca śpiewaczki z gwiazdą rocka okazała się przełomem i kamieniem milowym w dotarciu muzyki poważnej do mas. Oczywiście to nie koniec związków Queen z muzyką poważną. Dla przykładu wideoklip do utworu „Who Wants to Live Forever” nakręcono z udziałem orkiestry filharmonicznej National Philharmonic Orchestra i czterdziestoosobowego chóru chłopięcego, zaś w innym wielkim hicie, „The Show Must Go On”, możemy usłyszeć wstawkę inspirowaną „Kanonem D-dur” Johanna Pachelbela. Poza tym twórczość zespołu cechowały rozbudowane kompozycje, wirtuozerskie partie instrumentalne, harmonie wokalne i orkiestrowe. To wszystko sprawia, iż utwory Queen były dość często brane na „warsztat” przez orkiestry. Największą popularnością cieszyły się utwory wykonaniu brytyjskiej Royal Philharmonic Orchestra, która najpierw pod dyrygenturą Louisa Clarka przedstawiła orkiestrowe wersje hitów grupy a w 2002 r. pod batutą autora kompozycji Tolgi Kashifa przygotowała sześcioczęściową „Queen Symphony”. Te dwa projekty oraz utwory Królowej w wykonaniu London Symphony Orchestra były też jedną z inspiracji dla Jana Niedźwieckiego, pomysłodawcy oraz autora aranżacji i opracowań projektu „Queen Symfonicznie” – rozmachem i poziomem nawiązującego do orkiestrowych opracowań utworów Queen w wykonaniu wspomnianych wyżej orkiestr. Pomimo tego, że nie był to projekt nowatorski (choć do tej pory nikt w Polsce nie zmierzył się na taką skalę z przekładaniem muzyki Queen na języki muzyki poważnej), to przedsięwzięcie należy ocenić wysoko. Siedmioosobowa orkiestra kameralna Alla Vienna nadała aranżacjom rozmach charakterystyczny dla dużych, orkiestrowych, symfonicznych składów a liczący 19 członków mieszany chór Vivid Singers umiejętnie wplótł w całość elementy opery, musicalu, wodewilu, operetki i gospel. Całość, znajdująca się na pograniczu gatunków muzycznych – łącząca rockowe i symfoniczne oblicze Queen – okazała się bardzo spójna i od wspominanego debiutu wystawiana jest największych miastach w Polsce, a także poza granicami naszego kraju.

Pierwszy warszawski koncert rozpoczął się tradycyjnie – od niezmiennie otwierającego występy „Killer Queen”, w którym wspomniane powyżej inspiracje Królewską Orkiestrą z Londynu są najbardziej widoczne, pomimo tego, że od pierwszego wykonania tej piosenki jej aranżacja została chyba nieco zmieniona. Niedźwiecki to solidnie wykształcony muzyk, ale i wielki fan Queen, a zwłaszcza Freddiego Mercury’ego, któremu przede wszystkim poświęcony jest ten projekt. Doskonale więc wiedział, że zespół śmiało czerpał z muzyki poważnej, co stanowiło dla niego pewnego rodzaju ułatwienie w rozpisaniu utworów Królowej na modłę muzyki klasycznej. Nie była to bowiem praca na zasadzie: zwrotka, refren, podkład instrumentów. Słychać to zwłaszcza w takich utworach jak „Somebody to Love”, „Bohemian Rhapsody”, „Love of My Life” czy wspomniane „Killer Queen”, w których można było pokazać wielowątkowość i bogactwo muzyki. Dwa ostatnie utwory znalazły się w pierwszej części warszawskiego koncertu. Dominowały w niej utwory z lat 70., w tym kilka nieznanych szerokiej publiczności, jak np. „You Take My Breath Away” czy „Bring Back That Leroy Brown”. Ten ostatni kawałek – w wykonaniu świetnie odnajdującego się musicalowo-wodewilowej konwencji chóru wspomaganego przez dominującą partię kontrabasu Niedźwieckiego – jest świetnym przykładem wszechstronności i urozmaiconych aranżacji zarówno zespołu Queen, jak i… projektu „Queen Symfoniczne”. Pierwszą część koncertu, ze względu na dobór repertuaru, stonowane aranżacje, sposób nagłośnienia i nastrojowe oświetlenie, można nazwać „klasyczną”. Na szczególne wyróżnienie w tej części zasługuje także wzruszające wykonanie „Who Wants to Live Forever” z pięknie rozpisanymi partiami instrumentów (w tym świetnym solem na wiolonczeli w wykonaniu Małgorzaty Smyczńskiej) w sposób inspirowany muzyką Antona Brucknera. Nic dziwnego, że właśnie po tym utworze artyści po raz pierwszy pokłonili się publiczności. Bardzo efektownie wypadły też energetyczne „Don’t Stop Me Now” czy „Good Company”, którego autor – gitarzysta Queen Brian May – w oryginale nagrał m.in. przy pomocy banjo ukulele. Piosenka ta, podobnie jak monumentalnie wykonane „Innuendo” (w trakcie którego perkusista w słynnej partii flamenco wspomagał się marakasami), pierwotnie nie znalazła się w repertuarze projektu „Queen Symfonicznie”, jednak, obok „Barcelony” (jedynego utworu w projekcie nie należącego do Queen), pojawia się na koncertach od 2012 roku. Pierwszą część koncertu zakończył „The Show Must Go On”.

Po ok. 20-minutowej przerwie rozpoczęła się druga część występu, w której członkowie orkiestry i chórzyści zaprezentowali luźniejszy, bo rockowy wizerunek. Niedźwiecki założył koszulkę z podobizną Mercury’ego, ale przede wszystkim kontrabas zastąpił gitarą basową. To był czytelny znak, że ta część koncertu będzie bardziej dynamiczna, a aranżacje piosenek będą miały w sobie więcej rockowego wigoru. Osiągnięto to także dzięki większej energii grających i ich instrumentalnym popisom, zwłaszcza grającej na skrzypcach Marty Niedźwieckiej – żony lidera orkiestry. Otwierający tę część energetyczny kawałek „Tie Your Mother Down” tylko to potwierdził. Mieliśmy także elementy gospel w „Somebody to Love” (podczas którego publiczność wspomagała muzyków klaskaniem) czy debiutujący w projekcie „Bicycle Race” – ulubiony „queenowy” utwór dzieci Niedźwieckich. Punktem kulminacyjnym koncertu okazało się wykonanie rockowo-operowego evergreenu „Bohemian Rhapsody”, w którym muzycy znakomicie poradzili sobie z rozbudowaną konstrukcją, chórzyści zaśpiewali w całości operowy fragment a na koniec na scenie pojawił się gong, w który symbolicznie uderzyła Niedźwiecka. Później nastąpiło rozluźnienie w postaci rock’n’rollowego „Crazy Little Thing Called Love”. Na deser pozostawiono potężne rockowe hity „We Will Rock You” i „We Are the Champions”, w których do instrumentalistów i chórzystów dołączył wystylizowany na Freddiego Mercury’ego solista (a w zasadzie aktor teatralny i filmowy) Mariusz Ostrowski. Wokalnie prezentował się jednak przeciętnie, jeszcze gorzej wypadł grając pianistyczny wstęp do „We Are The Champions”, w którym znalazło się kilka fałszywych nut. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że swoim występem dodał całości kolorytu, zwłaszcza dzięki wyraźnemu aktorskiemu wczuciu się w rolę. Poza wymienionymi utworami wystąpił także w zagranym na bis „I Want To Break Free”. Później jego pierwszoplanową rolę na scenie przejął gitarzysta Piotr Wieczorek, który swoje bardzo przyzwoite solo zaprezentował przy okazji „I Want It All”. Całość zakończyło odśpiewane i odklaskane z publicznością „Radio Ga Ga”.

[img:1]

Warszawa 17.01.15

Warto dodać, że koncert uatrakcyjniała sprawna i zabawna konferansjerka Niedźwieckiego, który rzeczowe wypowiedzi przeplatał z humorystycznymi anegdotami i refleksjami. Rola chóru była równorzędna z muzykami. Być może koncert uatrakcyjniałyby wokalizy, które jednak nie zostały wyeksponowane. Chór śpiewa bardzo profesjonalnie, wielogłosowo a wspomagany przez skrzypce, wiolonczelę, kontrabas/gitarę basową, flet, klarnet, perkusję i klawisze tworzy na scenie znakomicie rozumiejący się kolektyw stający się powoli polską wizytówką w przedstawianiu klasyków muzyki rockowej w symfonicznych aranżacjach.

Michał Bigoraj

Muzyka

Krzysztof Cugowski prezentuje nowy utwór!
Więcej wiadomości