Andrzej Chłopecki "Muzyka wzwodzi. Diagnozy i portrety" (recenzja)

Andrzej Chłopecki "Muzyka wzwodzi. Diagnozy i portrety" (recenzja)

16 lutego 2017, 20:21

[img:1]

Krytyk muzyczny pozostaje krytykiem nawet, gdy śpi. Tom drugi:  "Muzyka wzwodzi. Diagnozy i portrety" z trylogii zbiorów tekstów autorstwa Andrzeja Chłopeckiego.

Już we wstępie antologii, wydanych pod redakcją Jana Topolskiego i Sławomira Wieczorka dowiadujemy się, że rozpiętość tematyczna kolejnej z publikacji tekstów Andrzeja Chłopeckiego będzie szeroka. I nie jest to wprowadzenie błędne. Już bowiem po przeczytaniu kilkunastu stron wiemy, że czeka nas kolejna, solidna dawka wiedzy, teorii, historii i filozofii muzyki, a konkretnie 42 teksty o różnych gatunkach, językach i stylach, dla uproszczenia nazwanych publicystycznymi, nie zaś muzykologicznymi. Co ważne, skierowanych do różnorodnej rzeszy adresatów. I oczywiście także smakowita dawka (porcja) niepowtarzalnego humoru i profesjonalizmu jednej z najciekawszych postaci krytyki muzycznej urodzonej w XX wieku w Polsce.


Człowieka ze słuchawkami na uszach rzadko kto pyta o godzinę lub drogę. Słuchanie bywa bowiem sposobem na niesłyszenie. Słuchanie odgradzające rzekoma ciszą. Słuchawki wymyślono w równej mierze po to, by słyszeć, co po to, by nie słuchać. Tak samo, jak drzwi, które są po to by zamykać i po to by otwierać. W idealnie równej mierze. Z uszami jest tak samo, jak ze słuchawkami: po to są, by słyszeć, i po to, by przed słyszalnym chronić. - Skądinąd warto zauważyć: w ostatnich dziesięcioleciach jakie to utwory doprowadziły słuchaczy do furii i powodowały skandale? Agresywne? Głośne? - nie! Te ciche, w których - wedle rozeznania słuchaczy - "nic się nie dzieje"! Jeśli "nic się nie dzieje", to po co kupiłem bilet? Nie chcę ciszy, bo ją mogę mieć za darmo - zda się mówić bywalec sal koncertowych. Chcę brzmiących atrakcji! - Od Pitagorasa się to zaczęło, trwało poprzez Boecjusza po Keplera. Musica Mundana - brzmienie kosmosu - nie słyszysz. Harmonia sfer. Musica humana - jakoś słyszysz, jako Twoje współbrzmienie z tym, co nad Tobą i co w Tobie. Musica instrumentalis - słyszysz, śpiewając i grając na lirze lub czymkolwiek innym. Kosmos brzmi, kosmos wyje. Po elipsach toczące się kolosy planet, każda z przypisanym sobie dźwiękiem, brzmią glissandami w wielogłosie z brzmieniem planet innych. To jest bardziej podobne do utworów wczesnego Pendereckiego i Ligetiego niż Mozarta. Harmonia sfer jest muzyką współczesną, a nie idyllą Mozarta. A nawet nie konstruktywistyczna mądrością Bacha. Dlaczego nie słyszysz? Bo to trwa bezustannie, więc nawet huk kolosów toczących się ponad Twą głową bezustannie, stanie się nierozpoznawalnym dla Ciebie tłem. Ciszą. Bo by ją rozpoznać, trzeba się od czegoś odbić. Odbić od dźwięku, który nęka twe znużone ucho. Stanąć obok. Accanto. - Nie, nie wszystko wysłyszymy w ciszy. Ale bez ciszy możemy ogłuchnąć. I wtedy już nawet ciszy nie będziemy zdolni usłyszeć. Nie tylko masywnego akordu orkiestry symfonicznej granego w forte fortissimo. Czyli bardzo głośno. Także harmonii niebiańskich sfer.

 

By odpowiedzieć sobie na pytanie "Jak słuchać muzyki", musimy wiedzieć czego od niej można, a czego nie można oczekiwać. Tym, co różni muzykę najbardziej od innych sztuk (z wyjątkiem architektury) - jest jej abstrakcyjność jako zasada. Obraz, rzeźbę, powieść, spektakl teatralny, film, nawet wiersz - możemy opowiedzieć - gorzej, lepiej, nigdy doskonale. Mówiąc o tych sztukach - obrazowych i fabularnych - używamy właściwych tym sztukom przymiotników: mówiąc o kolorach, o szybkim rozwoju wypadków, o uczuciach czy przeżyciach bohatera.


Kimże zatem jest krytyk z tytułu tejże recenzji? Jest to postać uwikłana w życie społeczne, tak jak i kompozytorzy, nie pomija więc zjawisk, które odcisnęły piętno na historii muzyki dawnej i współczesnej. Musi więc liczyć się z tym, że rzeczywistość dookoła niego, jak i dookoła wszystkich twórców, jest bogata w różne rodzaje oryginalności, intelektów, jak i ideologie (bunt mas, socrealizm, mit awangardy, modernizm, postmodernizm, globalizm), ale skoro już mowa o wzwodzeniu, także w zmysłowość, erotykę muzyczną (wywoływany, jako jeden z licznych, Kierkegaard, przedstawiający muzykę jako jedyne przedstawiające świat zmysłów; sny,namiętności, marzenia i chaos). Krytyk ten, co ważne, zmienia maski, role, meandruje po obszarach bliższych mu i dalszych, i na dodatek, jak mało kto potrafi pisać sensownie we wszystkich tych rejestrach. Analizuje, wskazuje na pozytywne i negatywne symbole, na przemiany (jak choćby ta o izolacji jako schronieniu muzyków), a czasem kpi, choćby z komunistycznej nowomowy. Takim właśnie krytykiem był Andrzej Chłopicki, choć długo by można jeszcze wymieniać wszystkie jego talenta i aspiracje, o których mowa zarówno we wstępie i prologu książki, jak i w treści wszystkich wybranych zapisków.


Internetowa sieć z nieprzebranymi zasobami twórczości w niej umieszczonej tak legalnie, jak nielegalnie, staje się globalnym magazynem treści i wartości, które w obszarze twórczej aktywności zdemokratyzowanej rzeszy twórców amatorów staje się materiałem do zremiksowania, skompostowania, splądrowania i wyplucia w postaci nowych reinterpretacji. Amator, nawet najbardziej twórczy i utalentowany, istnieje dzięki dostępnej mu materii. Z definicji niedostępna jest mu renomowana orkiestra filharmoniczna czy stypendium twórcze w paryskim IRCAMie stworzone i umieszczone w internetowych zasobach. Podstawowym więcej jego - naszego twórcy amatora - sposobem na twórczość jest plądrofonia.

 

W "Diagnozach" pojawiają się zarówno nowe, jak i publikowane w innych częściach trylogii, wątki:  od awangardy około 1900 roku, aż po pojęcia geniusza i arcydzieła,  relację odbiorca-konsument z muzyką-towarem i negatywne tego konsekwencje (twórca jako wytwórca), oraz po wizje przyszłości, w których to w 2100 roku wszyscy ludzie są twórcami, odbiorcami, instytucjami muzycznymi, a festiwale przeprowadzane są wyłącznie w internecie (choć już teraz ma zachodzić podobne zjawisko, co powoduje, iż powstaje wiele tekstów zarówno wybitnych, jak i kiepskich, wręcz "badziewnych"). Autor doradza także czytelnikom odpoczywanie od syntetycznych brzmień na rzecz przerwy na dźwięki naturalne. Polemizuje z popularnością muzyki "głośnej" i dywaguje na temat brzmienia ciszy, w czystej postaci nie istniejącej, a jednak tak ważnej w kontekście choćby koncertów (słynne oburzenie Stockhausena o oklaski, które przeszkodziły mu w słuchaniu ciszy po wykonaniu swojego utworu czy też cicha muzyka Johna Cage'a, która powstawała podczas II Wojny Światowej). Nie obraca się jednak całkiem plecami do muzyki dzisiejszych czasów (orkiestra laptopowa na Warszawskiej Jesieni), choć z precyzją wskazuje na negatywne konsekwencje zjawisk, takich jak demokratyzacja muzyki. Andrzej Chłopecki nie skąpi też rad, na przykład dotyczących tego jak słuchać i kiedy nie słuchać muzyki, co kupić jako pierwsze: instrument czy magneton, oraz jaki gramofon jest najlepszym wyborem. Wskazuje na największych przyjaciół, a zarazem wrogów muzyki (rutyna i konserwatyzm, ale też TV i generalnie media masowe) oraz przypomina o jej wewnętrznej dychotomii (apolliński intelekt i dionizyjski zmysły). Nie zabrakło również wątków marksistowskich i ich powiązań z muzyką Theodora Adorno... Tak, a część trylogii wymaga największego skupienia, bogata jest we wiedzę i uporządkowanie zasady. I w nieustające wzmianki o festiwalu Warszawska Jesień.


(…) od 1900 żyjemy w czasach modernizmu i postmodernizmu, który zatrzaśnie za sobą drzwi około 2050, ustępując miejsca czemuś nowemu. To nowe będzie zapewne wirtualne i telekomunikacyjne, kosmiczne i telepatyczne. I być może będzie dotyczyć już czegoś, co tylko siłą bezwładu umysłowego wciąż nazywane będzie muzyką. - Lecz przecież od dłuższego już czasu mamy intuicję, że coś się w muzyce wyczerpało, że nasza współczesność jest jedynie wybrzmieniem po czymś, co minęło. Że żyjemy w czasie stylu późnego, w czasie zamykania się jakiegoś etapu dziejów.

 

Rozdział "Diagnozy" jest jednak przede wszystkim porządna dawka wiedzy historyczno-politycznej i ciekawostek na temat muzyki: od teorii dobrej muzyki Jakuba z Liège, Vicenta z Galilei, Boecjusza czy Edgara Varèse, po niechęć Goethego do Beethovena i 150 letni cykl przemian epok muzycznych w nowe (proces, który w ostatnich latach wydaje się przyspieszać) oraz znaczenie Gustava Mahlera w tymże i jego wpływie na twórczość dodekafoniczną Arnolda Schönberga, jak i tą Albana Berga oraz Antona Weberna. Terminy, które wielokrotnie się tu powtarzają, to między innymi; muzyka konkretna, elektroniczna, dodekafoniczna, serialna, muzyka stechnicyzowana, niezrozumienie działań twórców, oskarżenie o przeintelektualizowanie, dehumanizację, repetytywność a gesty muzyki popkulturowej, surkonwencjonalizm. Nie zabrakło także w "Diagnozach" miejsca na dywagacje na temat posttotalitarnych odrodzeń muzyki, jej oddziaływania na denazyfikację Niemiec i rozrastającego się podziału muzyki na nisze. Nie obawiam się tu użyć słowa leksykon, gdyż taką formę czasami wydaje się ten rozdział przybierać, jak choćby przy wymienianiu ważniejszych nazwisk muzyków urodzonych w w XX wieku i tych wybitniej uzdolnionych przedstawicielach z Krakowa (Marcel Chyrzyński, Maciej Jabłoński, Wojciech Widłak, Wojciech Ziemowit Zych), Wrocławia (Slawomir Kupczak, Marcin Bortnowski, Paweł Heindrich), Poznania (Dobromiła Jaskot, Tomasz Praszczałek), Katowic (Jarosław Mamczarski, Aleksander Nowak, Krzysztof Ziołek, Dagmara Jack, Warszawy (wyjątkowa postać postać kobieca - Aleksandra Gryka oraz nieżyjący już Adam Falkiewicz), oraz Gdańska i Łodzi (Michał Talma-Sutt).

 W tych młodzieńczych utworach Weilla można więc zapewne dostrzec to, czym zafrapował raptem kilka lat później. Plątanie gatunków, nieustanna zmiana kroków, ciągłe kodowanie się na różnych piętrach znaczeń i kontekstów. Mistrzowska nieumiejętność, artystowska i wzniosła plebejskość, karkołomnie sprawne prostactwo. Agresywny styl jego songów, jakby toporny, walczy o lepsze z romantycznym, obłaskawionym pięknem pieśniowych fraz Schuberta, przerzucając sens na inne piętro znaczenia. Weill nakłada na siebie pelerynę tego Verdiego, który swoimi operowymi melodiami podniecał tłumy do politycznej rewolty. - Śpiewanie songów jest u Weilla zazwyczaj tonalne, by wpadło w ucho, instrumentalne interludia są u niego z zasady atonalne, by zastanawiały i niepokoiły. Forma songu stała się za sprawą Weilla alternatywą romantycznej pieśni i kunsztownej ballady, wrzuconą w folklor miejskich slumsów; forma kantaty oddała się we władanie radiowego przekazu, rzekoma naiwność fraz rodem z utworów Erica Satie połączyła się z gniewnym pomrukiem podalkoholizowanego Musorgskiego, a z angielskich oratoriów Händla (nie tylko z "The Beggar's Opera” Johna Gaya z 1728 roku, będącej pierwowzorem dla Opery za trzy grosze) wyrosła ekspresja proletariackiej demonstracji, rzygającej hasłem "chcemy chleba!"(jakby im już ciastka nie wystarczyły...).

"Porterty" zaś poświęcone zostały wielkim i małym świata muzyki. To tu czytamy o Szymanowskim i jego polifonicznym współbrzmieniu przetworzeń, jak i o muzycznej Świętej Trójcy: „Chopinie - Bogu Ojcu, Szymanowskim - Synu Bożym oraz Lutosławskim - Duchu Świętym”, ze smacznymi detalami, jak ta metafora. W tekście książki notorycznie powtarza się także nazwisko Teresy Chylińskiej, raz nawet tuż obok... Dj Bunia. Kurt Weill, rehabilitujący lekką muzykę europejską oraz "zwierzę niemieckiego teatru muzycznego", nęci swym ekspresjonizmem, neoklasycyzmem, popkulturą i operą tuż obok magnetyzującej, streszczonej biografii Karlheinza Stockhausena (mój ulubiony moment tej muzycznej literackiej przygody i epoki!) i jego kosmicznych kompozycji, punktualistyczno serialnej oraz rozważaniami o czasie muzycznym (według Chłopeckiego - najciekawszymi!), eksperymencie jako sposobie odkrywania i nieustannym działaniu jako istocie wszystkiego. Co ważne, całkiem niedawno, bo podczas edycji Sacrum Profanum z 2016 roku, fani Karlheinza Stockhausena mogli na żywo zaznajomić się z eksperymentem muzyczny Für kommende Zeiten z 1970 roku, opartym na instrukcjach i krótkich sugestiach, symbiozie uczuć i maszyn (o tym przedstawicielu awangardy, jego ponadnarodowym i ponadgatunkowym brzmieniu, znaczeniu intuicji, doskonaleniu w kontemplacji (aby wymienić zaledwie kilka cech jego twórczości) oraz "muzyce do zwiedzania"  mogłabym i chciałabym popełnić jeszcze niejedną notkę, lecz stanie się to kiedy indziej. 


John Cage: Nie musimy burzyć przeszłości, już przeszła; w każdej chwili może się znowu pojawić i wydać się obecna i stać się teraźniejszością. Czy byłoby to powtórzeniem? Tylko wówczas, gdybyśmy myśleli, żeśmy ją posiedli, lecz przecież tak nie myślimy, jest ona swobodna i my także jesteśmy wolni.


W "Portretach" przyglądamy się także sylwetkom muzyki XX i XXI wieku, takim jak George Crumb (urodzonym w dzień największego krachu w historii nowojorskiej giełdy), Zbigniewie Bargalskim i jego słynnym kwartetom smyczkowym oraz fantazji barwowej kompozycji, (a jakżeby nie!) Zbigniewie Pendereckim i między innymi ilustracyjności jego muzyki, Henryku Mikołaju Góreckim i jego muzycznych aluzjach wpisujących się w kanon dla wybranych, kompetentnych słuchaczy. Wywoływane są tu także nazwiska Wojciecha Kilara (np. muzyka filmowa pozbawiona fimu oraz folklor filmowy i realizm muzyczny), Zbigniewa Preisnera (autor nie kryje zaniepokojenia faktem popularności i sukcesu komercyjnego jego oratoriów, które stały się "muzyką mas snobujących się na bycie elitą"), Tomasza Sikorskiego i estetycznej odrębności jego muzyki, Pawle Mykietynie, a nawet... Piotrze Rubiku (tak, tak, właśnie tym Piotrze Rubiku, który wbrew pozorom, potrafił zaimponować Andrzejowi Chłopeckiemu prawidłowym przeprowadzeniem modulacji harmonicznej w obrębie tonalności dur-moll, umiejętności, której nie posiadł choćby wywoływany wcześniej Zbigniew Preisner).

Podążając za danymi przytaczanymi przez autora, 98% ludzi nie ma ubytków przeszkadzających w słuchaniu muzyki oraz w rozwijaniu swoich zdolności w tejże dziedzinie. Dlaczego więc i czy rzeczywiście w dzisiejszych czasach coraz częściej sprzedają się tak mało ambitne projekty? Czy może właśnie dlatego, że muzyka stała się dobrem konsumpcyjnym takim, jak każde inne? I czy przypadkiem zawsze poniekąd nim nie bywała? I co z masą fantastycznych projektów muzycznych, o których nie wspomina autor, a budowały świadomość czytelników, w tym moją? Być może każde pokolenie ma swoją, wyjątkową świadomość muzyczną, a wymiana pokoleń znacząca przyspieszyła swój bieg? Aż chce się krzyknąć z całej piersi: niechaj będzie kontynuowane! Oczywiście, przez godnego następcę.

O AUTORZE

Andrzej Chłopecki (1950–2012) – muzykolog, znawca muzyki współczesnej i jej żarliwy egzegeta, pierwszoplanowa postać krytyki muzycznej ostatnich dekad. Jako wieloletni redaktor Polskiego Radia, dyrektor artystyczny festiwali Aksamitna Kurtyna i Musica Polonica Nova oraz członek komisji programowej Warszawskiej Jesieni, „komponował komponowanie kompozytorów” poprzez zamówienia i inspiracje, współtworząc historię muzyki polskiej ostatnich dekad. Był nie tylko autorem fascynujących audycji o muzyce XX i XXI wieku w Programie 2 Polskiego Radia, kształtował także działalność Radia jako instytucji kultury. Autor setek tekstów (m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Ruchu Muzycznym”, „Odrze”, „MusikTexte”), który w swych przenikliwych sądach i bezkompromisowych diagnozach stanowił wzór odwagi i niepowtarzalnego stylu. W niniejszym zbiorze, w charakterystyczny dla siebie sposób – celnymi spostrzeżeniami doprawionymi nutą ironii – rozprawia się z zabobonami, które wkradły się do świata muzyki nowej.

Autor recenzji: Aneta Błachewicz
Wydawca: PWM/Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Wersja językowa wydania: pol.
Liczba stron: 520
Rok wydania: 2014
Format: B5 stoj. (175 x 245 mm)

Polskie

Muzyka

Colours of Ostrava ogłasza skład Full Moon Stage
Więcej wiadomości