Gregorian w Warszawie (relacja)

Gregorian w Warszawie (relacja)

6 marca 2017, 12:21

[img:1]

Ten zespół to niepodrabialny fenomen w muzycznym świecie. Do serc słuchaczy wkradli się przebojem jeszcze w latach 90. i pozostają w nich do tej pory. „Mnisi” z Gregorian 18 lutego dali na warszawskim Torwarze występ, który udowodnił, że magia ich muzyki oraz widowiska, które przy tym tworzą, ciągle silnie działają na publiczność.

Grupa swoją działalność rozpoczęła na początku lat 90. Panuje powszechna opinia, że już pierwszy album przyniósł zespołowi komercyjny sukces i artystyczną rozpoznawalność. Nie jest to jednak prawda. Na pomysł stworzenia zespołu wpadł znany producent Frank Peterson. Jego idea opierała się na niespotykanym dotychczas połączeniu w wykonawstwie wokalnym standardów muzyki rozrywkowej (głównie popowej i rockowej) oraz konwencji… chorału gregoriańskiego! Chorał gregoriański jest to liturgiczny śpiew jednogłosowy. Od tej tradycyjnej, średniowiecznej muzyki utożsamianej przede wszystkim z Kościołem rzymskokatolickim pochodzi nazwa chóru (możemy jednak mówić także o zespole, bowiem należą do Gregorian także instrumentaliści i wspomagający chór soliści). Wszystkie utwory wykonywane są w nim za pomocą siedmiu tonów. Taki sposób śpiewu w połączeniu ze specjalnie zaaranżowaną muzyką, mistycznym wizerunkiem chórzystów stylizowanych na mnichów oraz efektowną scenografią i oprawą koncertów okazał się strzałem w dziesiątkę. Ale producent (którego wspomagali Carsten Heusmann, Jan-Eric Kohrs i Michael Soltau) nie wpadł na ten pomysł od razu.
[img:4]
Pierwszy album, wydany w 1991 r., zapomniany już niemal „Sadisfaction”, utrzymany był w innym stylu niż ten kojarzony z Gregorian obecnie. Eksperymentalno-ambientowej muzyce (w której głosy prowadzące należały do kobiet, w tym do ówczesnej żony Petersona, Susany Espellety) zaprezentowanej na albumie bliżej było do zespołu Enigma. Krążek nie przyniósł zespołowi rozgłosu. Ten pojawił się dopiero pod koniec XX wieku wraz z przełomowym albumem „Master of Chant” (wydanym pod koniec 1999 r.), który zapoczątkował całą serię albumów pod tym tytułem. Krążek ten zapewnił Gregorian dużą popularność, zwłaszcza w Europie. Także wtedy rozpoczęła się trwająca do dziś popularność zespołu w naszym kraju. Do dziś pamiętam ich utwory prezentowane w legendarnym programie „30 ton”. Podobny sukces powtórzył wydany w 2001 r. „Master of Chant Chapter II”. Materiał zaprezentowany na „Master of Chant” stanowiły covery przebojów muzyki popowej i rockowej. Był on punktem zwrotnym dla stylizowanego na mnichów chóru, który tak naprawdę tworzą wyjątkowo sprawni wokaliści będący muzykami sesyjnymi. Niektóre utwory ze wspomnianego albumu możemy usłyszeć na koncertach do dziś. Oczywiście nie zabrakło ich także w Warszawie. A sam tytuł „Master of Chant” jest nie tylko nazwą tej i kolejnych ośmiu płyt (ostania z 2013 r. nosi nazwę „Master of Chant Chapter IX”), ale też odnosi się do utworu, którym zespół otwiera swe koncerty. Tak też było w Warszawie podczas koncertu w ramach europejskiej trasy koncertowej Gregorian Live! Master of Chant Final Chapter, w ramach której chór odwiedził także Wrocław (15.02.) i Toruń (16.02.).
[img:2]
Torwar nie był wprawdzie wypełniony po brzegi, ale przybyli zdawali się bardzo świadomi tego, kogo przyszli oklaskiwać. W końcu twórczość reprezentowana przez Gregorian to nie jest typowa muzyka popularna, którą ze zrozumieniem może przyjąć każdy odbiorca. Poza tym, w przypadku ich występów równie ważna co nietuzinkowe możliwości wokalne jest także cała, nieco mistyczna, otoczka koncertu (kościelna atmosfera, klimatyczne świece poustawiane na scenie), a także efektowne, momentami wręcz spektakularne efekty specjalne objawiające się przede wszystkim grą świateł i wizualizacjami. Efekty te były nam stopniowo dawkowane, a ich natężenie osiągnęło apogeum w drugiej części koncertu (poprzedzonej kilkunastominutową przerwą). Przede wszystkim liczyła się jednak oczywiście muzyka, a ta, co było możliwie do przewidzenia, składała się głównie z coverów utworów innych artystów.
[img:5]
Mogliśmy zatem usłyszeć m.in. „Shout” z repertuaru Tears for Fears z dodatkiem imponującego bębniarskiego akompaniamentu samych śpiewających czy klasyczną balladę „Nothing Else Matters” Metalliki. Obie kompozycje stanowiły świetne przykłady możliwości wokalnych śpiewających. Utwory w oryginalnych wersjach diametralnie różnią się od siebie nawzajem, ale w wykonaniu chórzystów zyskują wspólny „gregoriański” pierwiastek. Na mnie największe wrażenie zrobiła jednak interpretacja przeboju znanego z wersji grupy a-ha – „Crying in the Rain” (oryginał został nagrany przez The Everly Brothers). Głosy chórzystów zabrzmiały tu wręcz krystalicznie czysto. Dodatkowy imponujący efekt został osiągnięty za pomocą parasolek, które w rękach trzymali chórzyści, a które imitowały padający na nie deszcz! Piękny był to widok. Równie imponująco wykonano kawałek „Kiss from a Rose”, znany nam z twórczości Seala. Tutaj jednak chórzystów przyćmiła wspomagająca ich wokalnie niezwykle efektowna Amelia Brigthman (młodsza siostra słynnej Sarah, która także czasem swoim głosem wspierała Gregorian). We wspomnianym utworze czarowała nas nie tylko barwą swego głosu, ale także zjawiskową czerwoną kreacją i tym, że… unosiła się nad ziemią i wręcz latała między mnichami! Oczywiście było to tylko wizualne złudzenie, niemniej efekt specjalny godny wyróżnienia. Inna sprawa, że taka oprawa być może lepiej sprawdziłby się w utworze „Lady in Red” (w oryginale śpiewanym przez Chrisa de Burgha), który Gregorian także mają w swym repertuarze. Był to jeden z kilku utworów, których brakowało mi w Warszawie. Zaliczyć mogę do nich także „Sound of Silence” (Simon & Garfunkel), „Conquest of Paradise” (Vangelis) czy „High Hopes” (Pink Floyd). Repertuar Gregorian jest jednak na tyle duży, że zawsze czegoś będzie nam brakować. Z drugiej strony usłyszeć mogliśmy m.in. „I Still Haven’t Found What I’m Looking For” U2 i dla kontrastu np. „Hells Bells” z repertuaru AC/DC.
[img:6]
Należy jednak pamiętać, że wybór utworów zarówno na studyjne płyty, jak i występy na żywo nie jest prosty, bowiem Gregorianie stosują w swym śpiewie modalne skale siedmiostopniowe. Często więc pojawiają się problemy z doborem tonacji, odpowiednią aranżacją i wykonaniem. Utwory, które słyszymy na płytach i koncertach są precyzyjnie wyselekcjonowane. Amelia, które pisze także teksty dla niemieckiej grupy (nie nagrywają bowiem wyłącznie coverów) i występuje w ich teledyskach, pojawiała się też w niektórych piosenkach (poza wymienioną już wyżej „Kiss from a Rose”). Podobnie jak pochodzący z Rumunii Narcis Iustin Ianău. I ten młody, śpiewający bardzo wysoko wokalista momentami był pierwszoplanową postacią występu! Największy aplauz zebrał wykonując solo utwór „Caruso”, napisany w 1986 r. przez włoskiego piosenkarza i kompozytora Lucio Dallę, a dedykowany Enrico Caruso, słynnemu włoskiemu tenorowi. Narcis, tak samo zresztą jak Amelia, śpiewał zarówno solo, jak i uzupełniając chórzystów. Pod koniec koncertu wszyscy wspólnie w imponujący sposób zaśpiewali „Con te partirò” („Time to Say Goodbye”), znane z wersji Andrei Bocellego i Sarah Brightman. Przedtem czas na solowe popisy dostali także instrumentaliści (dwie gitary, instrumenty klawiszowe, perkusje). Pod koniec występu rozluźnili się także sami chórzyści, a ich stonowana dotychczas choreografia nabrała zdecydowanie bardziej rozrywkowego charakteru. I tak mogliśmy podziwiać „mnichów” nie tylko grających synchronicznie na gitarach, ale także efektownie i zabawnie tańczących. Koniec koncertu w ogóle cechowała bardziej rozrywkowa atmosfera. Z twarzy chórzystów zniknęło skupienie i koncentracja, a częściej pojawiał się radosny uśmiech. Zanim jednak dostaliśmy „mnichów na wesoło”, mogliśmy podziwiać inne wspomniane efekty specjalne, takie jak choćby efektowna grę świateł na lustrach trzymanych przez chórzystów, buchający ze sceny ogień czy też różne wizualizacje. 

Cały występ, a zwłaszcza jego najbardziej widowiskowa część, czyli końcówka, spotykał się bardzo dobrym przyjęciem publiczności, która początkowo słuchała w skupieniu i wzruszeniu, by pod koniec nawiązać radosną interakcję zarówno z chórzystami, solistami, jak i instrumentalistami. Publiczność wstała z miejsc i niektórzy razem z chórzystami tańczyli w rytm śpiewanych przez nich współczesnych chorałów. Każdy z członków Gregorian został na koniec przedstawiony (perkusista przy tej okazji efektownie udawał, że puszcza ogień z ust). Inna sprawa, że elementy konferansjerki pojawiały się przez cały występ. Występ, który, jak mniemam, spełnił oczekiwania tych, którzy w nim uczestniczyli.

Tekst i zdjęcia: Michał Bigoraj

Klasyka

Muzyka

Tauron Nowa Muzyka w Katowicach
Więcej wiadomości