RELACJA: Meshuggah - Podróż do galaktyki szaleństwa

RELACJA: Meshuggah - Podróż do galaktyki szaleństwa

22 czerwca 2018, 20:00

[img:1]

Bilety na koncert Meshuggah w krakowskim Kwadracie wyprzedały się na dobry tydzień przed imprezą. Z jednej strony była to dobra wiadomość - połamane brzmienie Meshuggah zawsze miało i mieć będzie wierną rzeszę fanów. Z drugiej strony było to niepokojącą zapowiedzią niemiłosiernego ścisku i duchoty w Kwadracie. 

Szwedów supportowali nasi rodacy z Decapitated, którzy właśnie ruszyli w trasę i prezentują świetną formę. Cieszy mnie to, że ekipa Vogga tak szybko otrząsnęła się po problemach, jakie mieli pod koniec zeszłego roku, w związku z (na szczęście) nieprawdziwymi zarzutami, jakie postawiono im podczas trasy po Stanach.

 

[img:2] 

 

Szaleństwo zaczęło się już podczas występu Decapitated ale swoje apogeum osiągnęło przy występie Meshuggah. Osobiście sądzę, że klubowo Meshuggah wypada o wiele lepiej niż festiwalowo. Miałam okazję parokrotnie widzieć szwedzką formację na Brutal Assault. Grali, jak zawsze bardzo dobrze, jednak zabrakło kontaktu z publiką. 

W Kwadracie Jens Kidman już od samego początku nawiązał świetny kontakt. Chciało by się rzec, że frontmen Meshuggah przyjemnie porozmawiał z publiką, a oświetlenie i dźwięk były rewelacyjnie dopracowane. Ale żeby oddać to, jak naprawdę wyglądał koncert powiem tak: przypominał misterium szaleństwa. 

 

[img:3]

 

Jako intro z głośników wyrywały się coraz wyższe tony, przywołujące na myśl odgłos pikującego Messerschmitta. Chwila ciszy, potem mocne uderzenie światła ze stroboskopów i rozpoczął się obłęd połamanych rytmów, przecinanych strumieniami światła.

Szwedzi zaczęli od "Clockworks" z ostatniego albumu. Za każdym razem, kiedy słyszę Meshuggah, szaleństwo i precyzja tej muzyki robi na mnie ogromne wrażenie. Ostre, bardzo połamane i lekko industrialne dźwięki w połączeniu z Gigerowską oprawą wizualną, wywołują poczucie zetknięcia z obcymi istotami z kosmosu.

 

[img:4]

 

Jens w powodzi białego, przenikliwego światła wyglądał jak obcy, który próbuje nawiązać kontakt z Ziemianami i oznajmić im, że zbliża się apokalipsa. Meshuggah zabrała fanów w podróż aż do 2002 roku, grając dwa kawałki z albumu „Nothing”: „Rational Gaze” i „Straws Pulled at Random”. Pomimo tego, że mają one już kilkanaście lat, nadal brzmią świetnie.  

Nie zabrakło też utworów z genialnego „ObZen” i „Koloss”. „Bleed”, niezmiennie ze swoim brutalnym wokalem i trochę industrialną perkusją, szybką i urywaną jak seria z karabinu, przyprawia mnie o dreszcze.

 

[img:5]

 

Muzyka Szwedów jest mocno skomplikowana. Za każdym odsłuchem odkrywam w niej coś nowego. Ostatni album „The Violent Sleep of Reason” pomimo tego, że ma już prawie dwa lata, nadal mnie zaskakuje. Stopniowo narastające tempo „Nostrum” i genialne riffy gitarowe, chociaż powstały 2016 nie zdążyły mi się jeszcze osłuchać. 

„Demiurg” zagrany na samym końcu ostatecznie przypieczętował zwycięstwo obcych istot z galaktyki szaleństwa. Kwadrat jaki jest, każdy wie - niezbyt duży i niezbyt klimatyzowany. Po ponad godzinie obłąkańczych tańców pod sceną wszyscy ociekali potem a powietrza było tyle, co w rozszczelnionym statku kosmicznym. Jednak na pierwsze dźwięki „Demiurg” wszyscy ruszyli bez zastanowienia w pogo.

 

[img:6]

 

Brzmienie Meshuggah jak zwykle było wspaniałe - ukłon w stronę nagłośnieniowca, który tę skomplikowaną plątaninę dźwięków uczynił selektywną.  Na scenie zabrakło Fredrika Thordendala, który według nieoficjalnych pogłosek, pracuje nad własnym projektem.  Zastąpił go Per Nilsson ze Scar Symmetry i doskonale poradził sobie z połamanymi dźwiękami Meshuggah. 

Teraz pozostaje czekać na kolejny album Szwedów. 

 

Autor tekstu: Anna Wasilewska
Autor zdjęć: Piotr "Bobas" Kuhny

Gitary Elektryczne Metal

Muzyka

Primavera Sound w Barcelonie
Więcej wiadomości