Rod Stewart w Atlas Arena Łódź (relacja)

Rod Stewart w Atlas Arena Łódź (relacja)

5 czerwca 2016, 21:51

[img:1]

Bez wątpienia Rod Stewart jest jednym z najbardziej charakterystycznych i wpływowych wokalistów w historii muzyki rozrywkowej. Jego zachrypnięty, szorstki, ale jednocześnie ciepły głos towarzyszy nam już około pół wieku. Specyficzny wokal w połączeniu z ogromną charyzmą sceniczną i talentem kompozytorskim oraz wybitną umiejętnością do interpretacji utworów należących do różnych, często bardzo odległych gatunków muzycznych sprawiły, iż jest on jednym z najpopularniejszych piosenkarzy, którzy karierę rozpoczęli w drugiej połowie XX wieku.

Nie może więc dziwić, iż sprzedał około 250 milionów swoich singli i płyt. Na szczytach list przebojów królował zwłaszcza w latach 70., ale i w ostatniej dekadzie jego albumy sprzedawały się znakomicie. Jest to także artysta, który świetnie czuje się na scenie. Świadczą o tym zarówno liczne trasy, które odbył, jak i ogromne rzesze ludzi, które uczestniczyły w jego występach. Na swoim koncercie na plaży Copacabana w Rio de Janeiro w 1994 r. zgromadził około 3,5 miliona widzów, co do dziś jest niepobitym rekordem. W przedostatnią sobotę w wypełnionej niemal po brzegi łódzkiej Atlas Arenie po raz czwarty w historii (przedtem wystąpił w Gdańsku 28 lipca 2007 r. w ramach koncertu Przestrzeń Wolności, na toruńskiej Motoarenie 11 czerwca 2011 r. oraz na Stadionie Miejskim w Rybniku 14 września 2013 r.) zagrał przed polską publicznością.

[img:2]

Stewart słynie także z punktualności. Wielu więc pewnie nie było zaskoczonych, że koncert rozpoczął się zgodnie z planem o 19.30, a nawet chwilę przed tą godziną. Zaskoczeniem było za to otwarcie występu. Zanim ogromna kotara o wyglądzie szachownicy została wciągnięta do góry i odsłoniła szkockiego piosenkarza oraz towarzyszących mu muzyków, mogliśmy usłyszeć znany wszystkim piłkarskim kibicom hymn Ligi Mistrzów ( oparty na motywach „Hymnu koronacyjnego” Georga Friedricha Händla). Tego dnia odbywał się bowiem finał tegorocznych rozgrywek między madryckimi klubami: Realem i Atletico. Stewart jest powszechnie znany ze swojej pasji do piłki nożnej, a zwłaszcza ukochanego klubu, którym jest Celtic Glasgow. O tradycyjnych piłkarskich akcentach, których nie zabrakło także w Łodzi, jeszcze napiszę. Wróćmy do koncertu, w którym jako drugi utwór instrumentalny zabrzmiał inny słynny temat, autorstwa Elmera Bernsteina, tym razem z filmu „Siedmiu wspaniałych”. Przy tym akompaniamencie naszym oczom ukazała się gwiazda i towarzyszący jej muzycy.

Pierwszym utworem, w którym mogliśmy usłyszeć tę jakże charakterystyczną chrypkę, był „Having a Party”, pochodzący z repertuaru Sama Cooke’a. Następnie usłyszeliśmy piosenkę z ostatniego studyjnego albumu artysty „Another Country” (2015 r.) – „Please”. Najważniejszy moment otwarcia koncertu miał jednak miejsce podczas wykonywania kolejnego kawałka – jednego z przedstawicieli złotych dla Stewarta lat 70. – którym był napisany przez niego „Tonight's the Night (Gonna Be Alright)” pochodzący z albumu „A Night on the Town” (1976 r.). Przy okazji tego utworu publiczność podniosła specjalnie przygotowane na tę okazję przez organizatorów biało-czerwone serca z napisem „We Love You Rod”. Stewart nie krył wzruszenia takim wyznaniem i szczerze za nie podziękował. Zresztą nie musiał tego robić, bo odwdzięczył się w inny, możliwie najlepszy sposób. Zaprezentował nam bowiem, jak zawsze, niesamowicie profesjonalny show, w którym nie było miejsca na wpadki i niedociągnięcia.

[img:3]

Oczywiście najważniejsza była muzyka. A jako że trasa koncertowa, w ramach której Stewart wystąpił w Polsce, nosi nazwę „Rod Stewart: The Hits”, to chyba nietrudno domyślić się, co działo się pod dachem łódzkiej Areny. Niemniej w repertuarze koncertu znalazły się także piosenki stosunkowo mniej znane, które słyszeliśmy zwłaszcza w pierwszej części imprezy. Mowa m.in. o innym kawałku z płyty „Another Country” –„Love Is” czy „Can’t Stop Me Now”, który Szkot poprzedził wzruszającą opowieścią o swoim ojcu, który wspierał go od samego początku kariery, kiedy to wielu twierdziło, że młody Rod ma „złą fryzurę, głos i nos”. Nie zabrakło oczywiście hitów, takich jak oparty na cudownej szkockiej muzyce (a konkretnie na motywach popularnej pieśni zatytułowanej „The Bonnie Banks O' Loch Lomond” z 1841 r.) „Rhythm of My Heart” (ilustrowanego wzruszającymi zdjęciami związanymi z tematyką wojenną), „You Wear It Well” czy „Forever Young” (opartego na utworze Boba Dylana o tym samym tytule), w trakcie którego mogliśmy tradycyjnie zobaczyć na telebimach zdjęcie dzieci piosenkarza. Oczywiście także w strojach Celtic Glasgow.

Nieodłącznym elementem twórczości Stewarta są także covery, które Rod – niczym Joe Cocker – śpiewa i interpretuje w taki sposób, jakby należały do niego. Świetnym tego przykładem jest wspomniany „Rhythm of My Heart”. Pierwotnie śpiewał go bowiem holenderski piosenkarz René Shuman, ale to wersja Stewarta z albumu „Vagabond Heart” (1991 r.) zawojowała muzyczny świat. Zanim rozpoczęła się 10-minutowa przerwa, zdołaliśmy jeszcze usłyszeć „Downtown Train” Toma Waitsa, któremu towarzyszyła rozbudowana i wyśmienita saksofonowa solówka Jimmy’ego Robertsa oraz dość niespodziewanie „Angel” Jimiego Hendrixa. Szczególnie w pamięć zapadło wykonanie „Stay with Me”, pochodzącego z czasów, gdy Stewart występował w zespole The Faces. Podczas tego kawałka Stewart wykopał i wyrzucił do rozentuzjazmowanej publiczności pierwszą partię podpisanych przez siebie piłek, co jest stałym elementem jego występów. Pierwszą część koncertu kończył właśnie ten piłkarski akcent, po którym miała miejsce rzadko spotykana podczas koncertów 10-minutowa przerwa. Biorąc jednak pod uwagę, jak rozbudowany był to show, jest to zrozumiałe choćby ze względu na to, że muzycy, a zwłaszcza kobiety musiały się przebrać. To samo zrobił zresztą Stewart.

[img:4]

Gdy wielka kotara odsłoniła się po raz drugi, słyszeliśmy już niemal hit za hitem. Na początek Stewart z zespołem zaserwowali nam dwa absolutne klasyki „Every Picture Tells a Story” oraz „Maggie May” pochodzące z rockowego i folkrockowego okresu działalności artysty, kiedy tego typu piosenki dominowały w jego twórczości. Pierwsza była utworem tytułowym z albumu wydanego w 1971 r., a Stewart napisał go wspólnie z Ronniem Woodem, swoim kolegą ze wspomnianej grupy The Faces, w której występował na początku kariery. W ciągu 6 lat istnienia (1969–1975) zespół odniósł umiarkowany sukces, ale z perspektywy czasu jego dorobek należy ocenić jako co najmniej interesujący. Po jej rozpadzie Stewart rozwinął imponującą karierę solową, a Ron Wood też wyszedł dobrze na zmianie grupy, gdyż dołączył do The Rolling Stones, w których na basie gra do dziś.

Wbrew obiegowej opinii Stewart to rockowy wyjadacz. W latach 60. występował w Jeff Beck Group (z Jeffem Beckiem współpracował także później, czego efektem choćby piękny kawałek „People Get Ready” z 1985 r. – cover utworu The Impressions nagranego 20 lat wcześniej). W tej formacji poznał też Wooda, z którym po rozwiązaniu Jeff Beck Group zasilił szeregi zespołu The Faces. Stewart w swojej karierze sięgał też po utwory takich klasyków, jak: Bob Dylan, The Rolling Stones, Jimi Hendrix, Paul McCartney czy Elton John.

[img:5]

Wróćmy jednak do koncertu.Z albumu „Every Picture Tells a Story” pochodzi też „Maggie May”, a więc pierwszy wielki solowy przebój Stewarta. Oba utwory w Łodzi zabrzmiały tak, jakby czas stanął w miejscu. Po nich miał miejsce set akustyczny, w trakcie którego usłyszeliśmy „The First CutIs the Deepest”, „I Don't Want to Talk About It”, „Ooh La La” oraz „Have I Told You Lately”. Dwa pierwsze z nich (co ciekawe wydane na tym samym singlu w 1977 r.) zostały chóralnie odśpiewane przez publiczność. Nie może to jednak dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż należą one do najpopularniejszych ballad w dorobku Stewarta (choć autorami są odpowiednio Cat Stevens oraz zespół Crazy Horses). Z pewnością mniej znany jest skoczny i wesoły utwór „Ooh La La” z repertuaru The Faces, ale i przy nim publiczność bawiła się znakomicie. Atmosfera refleksji i wzruszenia powróciła zaś przy ostatnim kawałku z akustycznej części, autorstwa tym razem Vana Morrisona.

Podczas występu swoje 5 minut miały wspierające Stewarta piosenkarki, które zaśpiewały kolejny cover, tym razem „Young Hearts Run Free” z repertuaru Candi Staton. Jako główna, energiczna wokalistka sprawdziła się tu Bridget Cady. A skoro już o muzykach towarzyszących Stewartowi mowa, to poza wspomnianym już Robertsem (który uraczył nas także piękną solówką w „Have I Told You Lately”) szczególnie wyróżnić należy jeszcze tworzącego basowy podkład Conrada Korscha, uśmiechniętą od ucha do ucha przez cały koncert skrzypaczkę (grała także na innych instrumentach strunowych, tamburynie oraz udzielała się jako chórzystka) J’annę Jacoby oraz Julie Thornton, która w akustycznej części koncertu zaprezentowała nam popis gry na harfie. Co ciekawe, w tej części występu Stewart na chwilę usiadł na kolanach Bridget Cady. Piosenkarz jest jednak powszechnie znany ze swojego poczucia humoru i dużego dystansu do siebie. Takich zabawnych akcentów było więc więcej, np. przy okazji utworu „I'd Rather Go Blind” z repertuaru Etty James Stewart powiedział coś w stylu: „To była prześliczna piosenka, dopóki jej nie zaśpiewałem”. Wspominany utwór poprzedzał ostatnią cześć koncertu, w której w pigułce dostaliśmy wszystko co najlepsze u tego wyjątkowego artysty. Najpierw usłyszeliśmy nieśmiertelny hit „Baby Jane” – chyba najpopularniejszy w naszym kraju utwór z jego repertuaru. Publiczność na jego dźwięki wprost oszalała, niemal każdy tańczył. Następnie Stewart wyprowadził kolejny cios, czyli „Hot Legs”, podczas którego po raz kolejny wykopywał i wyrzucał piłki w stronę publiczności.

[img:6]

Na koniec zasadniczej części koncertu usłyszeliśmy zaś moim zdaniem absolutnie najlepszy utwór z imponującego dorobku piosenkarza, czyli „Sailing”. Pochodzi on z przełomowego dla kariery Stewarta albumu „Atlantic Crossing” (1975 r.). Płyta była początkiem nie tylko zmiany akompaniujących Stewartowi muzyków, ale także coraz odważniejszego odejścia muzyka od rocka i folk rocka w kierunku gatunków soft rock i pop, a z czasem, jak się okazało, także disco. Co ciekawe „Sailing” to…cover! Utwór został napisany przez Gavina Sutherlanda i zarejestrowany przez The Sutherland Bros/ Sutherland Brothers w 1972 r.

Jako ostatni na wiwat wybrzmiał największy hit disco w historii Stewarta, czyli energiczny i taneczny „Do Ya Think I'm Sexy?”. Tu show osiągnął już swoje apogeum! Stewartowi oprócz muzyków tańczących z nim na scenie towarzyszyły także kobiety (w różnym wieku), które na tę okoliczność ku ich nieopisanej radości zaprosił na scenę! Miały one niepowtarzalną okazję, by zrobić sobie zdjęcie z artystą, a także wziąć jego autografy. Jedna z pań poprosiła o podpis na swoim dekolcie! Całości towarzyszyły chóralne śpiewy, znakomita zabawa publiczności, na którą dodatkowo spadło mnóstwo kolorowych i różnej wielkości balonów, które ludzie podrzucali, często wrzucając je na scenę.

Było to idealne zwieńczenie tego spektakularnego koncertu. Stewart przez cały występ tradycyjnie imponował energią, scenicznym zaangażowaniem i profesjonalizmem. W swoim stylu kokietował on publiczność (zwłaszcza oczywiście damską), z którą miał świetny kontakt. Pozwalał sobie na liczne dygresje i żarty. Do formy swego lidera dopasowali się towarzyszący mu muzycy, swoją grą dodając rozmachu i widowiskowości. W skład zespołu wchodzili gitarzyści, basista, perkusista, klawiszowiec, dwie skrzypaczki, trzy wokalistki wspomagające oraz wspomniana Thornton, odpowiedzialna przede wszystkim za harfę. Dzięki nim koncert miał kompletną oprawę. Oprócz tego, jak to zwykle w wypadku koncertów Stewarta bywa, także oprawa wizualna imponowała. Przez cały koncert na 9 telebimach mogliśmy podziewać liczne obrazy i zdjęcia: zarówno te przedstawiające fotografie z różnych etapów kariery Stewarta, nawiązujące do okładek jego płyt, fragmenty teledysków, jak też prywatne fotografie artysty. Oczywiście nie zabrakło też nawiązań do tematyki utworów, różnych aspektów popkultury i co oczywiste, tego co działo się tego dnia w Łodzi. A że działo się bardzo wiele, to nie można się dziwić, iż publiczność opuszczała Arenę zachwycona.

Muzyka

Accept w Krakowie
Więcej wiadomości