Relacja z Colours of Ostrava 2014

Relacja z Colours of Ostrava 2014

22 lipca 2014, 16:00

[img:4]

Po raz kolejny nasi południowi sąsiedzi pokazują nam jak się dobrze bawić. Festiwal Colours of Ostrava to czterodniowe święto muzyki i sztuki, a w wydaniu zaproponowanym przez Czechów to wręcz prawdziwa fiesta, podczas której miasto tętni życiem, tworząc niezwykłą atmosferę, którą wystarczy poczuć raz, żeby wiedzieć, że warto wracać tutaj co roku.

Dolni Oblast Vitkovice to kompleks post-industrialnych budowli, który tworzy niezwykle malowniczą scenerię festiwalu. Spacerując w obliczu ogromnych kominów, stalowych rur i hal przemysłowych napotykamy mnóstwo miejsc gdzie ciągle się coś dzieje, wielką różnorodność nie tylko muzycznych wrażeń. Możemy tutaj zrobić sobie tatuaż z henny, przefarbować włosy, zapalić sziszę, postrzelać na strzelnicy, pójść do cyrku, teatru, obejrzeć film czy poskakać na trampolinie. Przejdźmy jednak do muzycznego meritum, bo jest co wspominać.

[img:2]

Jednym z pierwszych koncertów zaczynających festiwal był występ siedemnasto-osobowego francuskiego zespołu bębniarzy Les Tambours du Bronx. Huczne otwarcie dźwięków uderzania drewnianych pałek o żelazne beczki z podkładami elektronicznymi zagwarantował dużo hałasu. Francuzi uderzali w rytm dynamicznych kompozycji, tworząc bardzo energiczny spektakl dzikości. To hasło nasuwało się też podczas kolejnego koncertu, pod namiotem naopodal głównej sceny grała grupa country-gotyckich muzyków Slim Cessna's Auto Club. Od tego momentu organizator zagwarantował nam wycieczkę po amerykańskich peryferiach Denver oraz San Fransisco, który reprezentowała grupa Howlin' Rain, muzycy są obecnie pod skrzydłami Ricka Rubina, producenta odpowiedzialnego za najlepsze rockowe akty za oceanem. Psychodeliczne hendrixowskie solówki sprawiają, że cofamy się o jakieś 40 lat i doświadczamy spirytualnych hipisowskich emocji przy kolejnym dzikim koncercie Amerykanów, żeby na końcu wylądować w Teksasie wśród krów, wiejskich akcentów i tamtejszego bluesa za sprawą Seasick Steve'a, któremu przypadła duża scena nr 2. Z instrumentami typu elektroniczne banjo albo jednostrunowa gitara zrobiona z tarki oraz towarzyszącym perkusistą pokazał, że teksańskie klimaty to nie przelewki. 70-letni dziadek zaznajomiony z basistą Led Zeppelin promował swój nowy album "Coast is Clear" ale oczywiście nie zapomniał o piosenkach, które uczyniły go sławnym na stare lata.

[img:3]

Początek drugiego dnia w Ostrawie to koncert w pełnym słońcu grupy The Asteroids Galaxy Tour. Świetnie zagrany pop z seksowną wokalistką, która hasała w szortach po scenie zachęcał Czechów do tańca, a chwilę potem wypełniony emocjami występ soulowego przemiłego Charlesa Bradleya z zespołem zapewnił uczucia prosto z serca. Nie obyło się bez uścisków z publicznością, a pozytywna aura umacniała się jeszcze przez przez długi czas. Jako następna, zagrała wokalistka Emiliana Torrini, melodyjny set delikatnych dźwięków z Islandii oraz słodki głos Emiliany bardzo umilił zapadający zmrok, a kiedy było już ciemno na scenie pojawiła się Zaz, drugi raz z rzędu występująca na festiwalu francuska wokalistka nie próżnowała przez ten rok. Jej występ był zupełnie inny od poprzedniego, rockowego setu. Tym razem dostaliśmy piosenkę francuską w pełnej okazałości z odpowiednią dla niej scenografią i akustycznym akompaniamentem. Zaz jednak szalała po scenie nie mniej niż rok temu, a jej drżący głos kolejny raz sprawdził się w zagłębiu Vitkovice.

[img:5]

Wieczorem czekał nas jeszcze występ duńskiej wokalistki Karen Marie Ørsted znanej jako , co po polsku znaczy "dziewica". Mająca w dorobku dopiero pierwszy album artystka nabiera rozpędu koncertując po Europie ale już widać że jej talent nie będzie jednorazowym wydarzeniem. Po północy na scenie Gong Stage, czyli w profesjonalnej sali koncertowej pojawił się Jamie Woon i swoimi mistycznymi melodiami zaczął kołysać Czechów do snu jednak na głównej scenie duże zamieszanie zrobił Trentemøller, kolejny duński akcent festiwalu, rozerwany pomiędzy rockiem a muzyką elektroniczną świetnie daje sobie radę łącząc te dwa światy.

 [img:6]

Trzeciego dnia festiwalu z głównej sceny rozbrzmiewał śpiew czeskiego wokalisty Dana Barty. Ze swoim zespołem Illustratosphere, Dan zaczął ten dzień bardzo obiecująco. Gorąco zrobiło się na drugiej scenie podczas koncertu Iyeoki, etnicznej mieszanki soulu, r&b i muzyki gospel prosto z Nigerii. Artystka urodzona w USA świetnie rozwinęła swoje afrykańskie korzenie i jako jedna z przedstawicielek czarnego lądu w Ostrawie dała bardzo zaskakujący koncert. Kolejną gwiazdą Afryki była Angelique Kidjo, już bardziej w kierunku muzyki world, fusion, afrobeatu i jazzu, poradziła sobie niezgorsza niż jej poprzedniczka. Wkrótce na jednej ze scen pojawił się John Grant, były wokalista grupy The Czars. Grant przyznał publicznie kilka lat temu, że jest zarażony wirusem HIV, a jeden z jego utworów "Queen of Denmark" został zaśpiewany przez Sinead O'Connor na jej ostatniej płycie. Głęboki głos i prowokujące teksty w niezwykle silnej emocjonalnie muzyce to znaki szczególne Granta, który w Ostrawie promował swój album "Pale Green Ghosts". Scena główna tego dnia należała do Roberta Planta z jego zespołem Sensational Space Shifters, nowe utwory Planta i nowe aranżacje klasycznych hitów Led Zeppelin przyciągnęły tłumy, a na scenie widniała okładka ich wspólnej nowej płyty "Lullaby and... The Ceaseless Roar". Usłyszeliśmy takie hity jak "Black Dog", "Babe, I'm Gonna Leave You" czy "Whole Lotta Love" więc publiczność była conajmniej bardzo satysfakcjonowana.

[img:7]

Najbardziej oczekiwanym koncertem festiwalu był ostatniego dnia występ John Butler Trio. Muzycy przyjechali do Europy z nowym albumem "Flesh & Blood" i przez ponad godzinę, co i tak zdawało się za krótko, serwowali swoje przeboje w rozszerzonych koncertowych wersjach. Sam Butler był jak zawsze w dobrym humorze, a swoimi pozytywnymi hitami dostarczał wiele uśmiechu i zabawy. W dodatku technika gry gitarowej Butlera udowadnia fakt, że zaszedł tak daleko. Akustyczne instrumentalne "Oceans" czy rockowe "Livin' in the City" między którymi John piłował sobie paznokcie żartując ze sceny to tylko pare uniosłych chwil koncertu, które mnożyły się przy śpiewaniu singlowej "Zebry" czy tańcach do "Funky Tonight". Był to ostatni koncert na trasie Europejskiej, muzyka stać było nawet na szerokie podziękowania dla swojej całej ekipy i rozdanie koszulek trasowych dla najbliższych pod sceną. Wyciszenie czakało znów na scenie Gong, tam zagrałli Hidden Orchestra, kolektyw składający się z dwóch zestawów perkusyjnych, skrzypiec i gitary. Elektroniczno-jazzowy zespół z Edynburga zaczarował publiczność instrumentalnymi pasażami od pierwszych dźwięków. Na koniec festiwalu publiczność mogła podziwiać dzikie pląsy wokalistek eksperymentalnego szwedzkiego zespołu Goat. Zamaskowani muzycy wprowadzili sporo zamieszania do uszu i głów uczestników koncertu. Rytualne czary odprawiane na scenie przy psychodelicznych wizualizacjach, to chyba coś idealnego dla czeskiego narodu. Ciekawe co Czesi wymyślą za rok, bo już teraz nie można się doczekać kolejnej edycji Colours of Ostrava, zapewne najbardziej zwariowanego festiwalu w tej części Europy.

Foto: Organizator

Tekst: Krzysztof Magura

Muzyka

Ill Considered w Pardon, To Tu
Więcej wiadomości